po prostu.
No i zmuliło mnie "literacko" trochę. A to z powodu, że chociaż jesień, niby późna już i możnaby właściwie zacząć pomału zapadać w borsuczy sen, to u mnie robótki i zadania różniaste. Czego skutkiem, po wykonaniu wieczornej rozpiski, zasiadam w swoim kuchennym kącie przy maluchu, z przemyśleniami w makówie gotowymi do przelania, po czym zasypiam na siedząco. Budzę się, gdy zaczynam spadać z krzesła, przenoszę cały majdan na łóżko. Ale w łóżku pisać się za bardzo nie da . Więc jest, jak jest....
Dziś mgła okrutna. Spadła na nas dość późno, bo dzień się bez mgły zbudził, aczkolwiek bez słońca także. I wisi nad samą ziemią. Z bezlistnych orzechów zwisają oblepione wilgocią szmatki babiego lata. Po dzisiejszej nocy już i czereśnia sąsiadów liście wszystkie zrzuciła na raz. Jeszcze wiśnie i jabłonie się trzymają. No i brzozy, oczywiście.
W związku z powyższym zaczęło się liścipalenie. Rankiem wczesnym już kadzidlane aromaty wciągałam, gdy psy wypuściłam na pierwsze sikanko. Zbiorowe skretynienie powoduje, że dymy się snują po okolicy zmniejszając widoczność jak mgła. (Coś takiego obserwowaliśmy we wtorek, wracając ok. piętnastej z Rz. Zdziwienie, że o tej porze już mgły siadają ustąpiło po uchyleniu okna w aucie i pociągnięciu nosem)
Ciota (szwagierka najstarsza-ale nie-najważniejsza) "chora, bo liście ją zawaliły". Zaleciłam walnięcie się w łeb: liście spadły - niech leżą. Na wiosnę śladu po nich nie będzie, a trawa sobie da radę. Ale ona przeżyć nie może , bo jak to - wszyscy w koło grabią i palą. Dziecko wczoraj jechało tamtędy w pole - wszędzie dymy, jak po pożarze. Te liście zdaje się jeszcze bardziej na zdrowie
jej
zaszkodzą, jak je pójdzie grabić, co zrobi na pewno "bo zawsze tak robiła". Tyle, że nie zawsze miała 86 lat i chodziła o dwóch laskach.
Ponieważ nie ma siły ludzkiej ani boskiej, która mogłaby jej wytłumaczyć, że należy dać sobie na zatrzymanie, więc niech grabi, jak musi.
Mgła wisi nadal. A my siedzimy, na wpół bezczynnie i czekamy, żeby coś ze sobą zrobiła, bo mamy zamiar jechać do Nienajstarszej-ale-Najważniejszej, która po remoncie leży w szpitalu w Rz. Problemów kupa, bo ciotunia słaba, ma problemy z podniesieniem się, a tu chodzić pomału każą. Sugerujemy usilnie, żeby do nas na 2 chociaż pierwsze tygodnie się translokowała, ale ona nie bardzo ma ochotę. Nie wiem też, jak sobie wyobraża spanie na materacu walniętym na wersalce, który już sam w sobie ma tendencje spadkowe. Starszy się deklaruje, że pojedzie i "będzie siedział". Co jest w zasadzie zgodne z uwarunkowaniami, bo on się najbardziej nadaje do siedzenia. Z chodzeniem ma już niestety problemy. Zobaczymy. Ciotunia ma być ponoć w sobotę wypisana....
Poza tym...
W międzyczasie było oczywiście święto Wszystkich Świętych i , oczywiście, byłam w S. W tym roku przed czasem, bo w piątek. Dość komfortowo mi się udało, bo Braciszek był z rana w Rz. i po mnie wstąpił. Z powrotem też mnie odwiózł, bo zdecydowałam się zaczekać, aż zawiezie i rozładuje. Tym razem porządkowanie czwartego grobowca, który jest w przeciwległym końcu miasta zostawiłam właściwym osobom, zająwszy się tylko tymi trzema, które są jakby razem - Alusi, Dziadków i moich dwóch dziewczyn. Braciszek wrócił z lasu, posilił się wafelkami w ramach obiadu i pojechaliśmy zawieźć kwiaty. (U Mamy i Gochy paliły się znicze. Miło, że ktoś ciągle o nich pamięta i świeci im te światełka.) Po czym udaliśmy się w kierunku mojej pipidówki, zaliczając po drodze jeszcze ten cmentarz na wylocie. Jechaliśmy dylanką przez Dynów i to był błąd. Tuż za miastem okazało się, że mgła jest jak mleko, widoczność w przeciwmgielnych światłach na parę metrów zaledwie. I tak przebijaliśmy się przez tę mgłę, co udało nam się tylko dzięki mistrzostwu mojego Brata. W zasadzie była powtórka z rozrywki sprzed lat może trzech, kiedy to tą dylanką jechaliśmy w odwrotna stronę. Tyle, że wtedy "wielkim autem", co podobno we mgle jest łatwiejsze. Dylanka jest pozakręcana mocno i absolutnie pozbawiona linii poziomych oznaczających brzeg i środek drogi. Na zakrętach, zaraz za wąskim poboczem jest skarpa, najczęściej bez barier, tak, że lekkie już niezmieszczenie się w zakręcie może skończyć się koziołkami poniżej. Drogę powrotną odbył Braciszek przez Rz. - mgła tam nie była wcale mniejsza, ale szosa bardziej cywilizowana.
...........................................................................................................
Tu nastąpiła przerwa bo, nie doczekawszy się jakiś decyzji ze strony mgły, pojechaliśmy jednak do Rz. Za kierownicą był tym razem Starszy. Starszy był dawniej moim drugim w kolejności "kierowcą zaufania" (po Bracie, oczywiście), ale teraz jest już mocno starszy i schorowany, więc sam nie może być siebie pewien na 100%. W tamtą stronę było jeszcze dość znośnie, wyjąwszy fakt, że tylko cudem uniknęliśmy wpierniczenia się w bok dostawczaka, który wyjechał z prawa wprost pod nasz nos. Niestety, postępujące skretynienie społeczeństwa widać na każdym kroku, a czasem ma objawy śmiertelnie niebezpieczne.
Moja obecność okazała się niezbędna przy wyprowadzaniu Ciotuli do toalety, zmienianiu koszuli i pościeli. Niestety, rana pooperacyjna jej mocno krwawi i to do tego stopnia, że po powrocie z toalety zrobiła kałużę na podłodze.Nie bardzo mi się to podoba. Pielęgniarka tłumaczy, że to skutek stosowania leków przeciwzakrzepowych. Podobno w poniedziałek do wypisu. Zobaczymy. Na razie w sobotę jedziemy ponownie. A ja zabrałam do uprania mocno skrwawioną koszulę.
(I tu dobra rada ciotki-klotki, wprost przeciwna do tego, co od młodości mi wtłaczano: żadna zimna woda na plamy z krwi. To bzdura, która przez lata powodowała poobcieranie paluchów przy zapieraniu krwawych plam. Na krwawe plamy tylko woda gorąca. Im bardziej gorąca tym lepiej. Podstawiamy pod kran i lejemy, nie oszczędzając wody (oszczędzajmy własne kostki przy zapieraniu). Świeża powinna zejść sama z siebie, bez żadnej łaski i bez śladu. Jak jest trochę zaschnięta i nie zeszła, to w dalszym ciągu gorąca woda i zwykłe mydło. Zwykłe, nie żadne tam cudo kosmetyczne, ani żaden detergent. Detergent tylko utrwali, analogicznie jak plamy z błota, trawy etc. Powyższy dil uzyskałam od zaprzyjaźnionej położnej, która z racji swej pracy śliczne białe i różowe kostiumiki pierze na okrągło, bo splamiona jak rzeźnik chodzić po oddziale nie może.)
No i uwaga taka mi się nasunęła: niestety w wielkich szpitalach klinicznych pacjent ma dużo gorsze warunki, niż w takim rejonowym szpitaliku, jak np. w P. Już samym wyglądem ten nasz powiatowy szpital przewyższa wojewódzką klinikę (toalety tam są makabryczne i żadnego prawie dostosowania dla osób niepełnosprawnych), nie mówiąc o opiece pielęgniarskiej po zabiegach.
Wracaliśmy we mgle jeszcze gorszej. Widoczność ograniczała się do białej kreski na lewo i na prawo auta. Na tej trasie szybkiego ruchu z Rz. do P. ruch wcale nie jest szybki: lewy pas istnieje momentami i albo jest pasem do skrętu w lewo, który kończy się słupkiem, albo za chwilę jest zjazd do prawego pasa. Tak, że w zasadzie korzystanie z lewego skutkuje jazdą slalomem i wbijaniem się w sznur aut na prawym pasie. Więc kazałam stanowczo, stosując groźby prawie karalne, trzymać się pasa prawego, nie kombinować i jechać spokojnie.
Po powrocie natychmiast złapałam psy na sznurek i poleciałam z nimi w pola, bo ciemności już nad nami wisiały. A potem zabrałam się za gary, żeby Dziecko zamarznięte na traktorze mogło odtajać.
Zmywałam w trakcie i natychmiast po, wiedząc, że za chwilę może być to robione tylko siłą woli. I faktycznie tak się stało, że jak usiadłam po wypełnieniu wieczornego harmonogramu, to do rzeczywistości przywróciły mnie słowa Dziecka : "Zamiast tak spać z tą amerykańską kozą na monitorze, to idź się połóż, bo zaraz z krzesła spadniesz." No to poszłam, czemu nie?
A teraz małe wyjaśnienie dla niektórych, co zdążyli dostać ode mnie zaproszenia:
Ja wim i rozumim, że jak się publikuje cóś w internecie i ogólnie udostępnia, to czytać to każdy może. I każdy może mieć własne zdanie na temat tego co przeczytał. Tyle, że w mojej zakutej, przegrzanej pod moherowym beretem, pale nie mieściło mi się, że ktoś może czytać, a potem wykorzystywać przeciwko. W moim pojęciu blog, chociaż publiczny, jest moim miejscem prywatnym. Jeżeli komuś nie odpowiada styl tego co piszę, słownictwo itp, to przepraszam bardzo, ale ja nikogo nie zmuszam. Łaskawie proszę - wypad do bardziej zaawansowanej literacko literatury. Dodam, że jestem po bardzo dobrej szkole poprawnej polszczyzny w wydaniu pani Ireny Wilk i pana Roberta Mączki i staram się tej poprawności zbytnio nie urągać. Używam wulgaryzmów, fakt - służą one często dla oddania pewnych emocji, które inaczej oddać by było trudno, a nie jako znaki przestankowe.
W związku z powyższym miałam zamiar zamknąć bloga tylko dla zaproszonych Czytelników. Ale wniknąwszy w szczegóły operacji zorientowałam się, że w ten sposób wykluczyłabym te sympatyczne i wiernie czytające osoby, które logują się w komentarzach anonimowo, bo nie maja konta gugla+. Ponieważ szkoda mi ich utracić, a nie chcę nikogo do niczego zmuszać, niech zostanie jak jest.