wtorek, 2 czerwca 2020

WITAJCIE

Opuściłam szpitale już dość dawno, ale najpierw nie byłam w stanie psychofizycznym zaglądać tutaj, a teraz mam lapka  ze  zdechła klawiaturą,  z którego nie da się nic napisać.  No więc znowu pisze z telefonu, zatem mogą wyjść babole tekstowe,  bo on czasem próbuje być mądrzejszy ode mnie.
W szpitalach przebywalam łącznie 2 miesiące. W tym pierwszym ostatecznie mnie nie naprawili,  natomiast dopuścili do stanu zagrazajacego życiu. Gdy się dzieci dowiedziały,  że szykują się do następnej operacji u mnie poruszyły, co mogły. Ostatecznie uprowadzily mnie karetka, w pozycji  horyzontalnej i na pompie morfinowej (łatwiej  było doktorom lokalnym podać morfine dla usmierzenia bólu,  niż szukać jego przyczyny) do szpitala specjalistycznego w Skawinie.  Tam najpierw doprowadzali mnie do jako takiego stanu, bo po pobycie w szpitalu lokalnym przestałam chodzić,  czym się nikt absolutnie nie przejmował,  a wyniki badań wszelakich miałam tragiczne. Potem nastąpiła druga operacja. Okazało się,  że źródłem bólu były zrosty na jelitach, które doprowadziły do perforacji. Tak więc zostałam po tej operacji trochę lżejsza, o to co mi wycieli. I zaczęłam pomału wracać do żywych. Było to dość trudne, bo ja nadal nie chodziłam,  ale tu były osoby odpowiedzialne za to, żebym znów zaczęła. Kasia pracuje w Skawinie, więc była u mnie codziennie, narażona na moje fochy i upierdliwosc. No,  a potem zaczął rządzić koronawirus, szpital został zamknięty dla odwiedzających i czym prędzej postanowiono mnie wypisać. Wcześniej włączono mi zywienie pozajelitowe i Kasia została przeszkolona do podłączania go. Zainstalowaniu także tzw. Broviaca, czyli stałe wejście do żyły centralnej, do którego te kroplowki kapia. Zatem oczywiste było, że z tego szpitala nie wyjdę do domu, tylko do Kasi
 Co prawda ona pracowała cały czas zdalnie, jednak tak było bezpieczniej. Okazało się, że słusznie, bo po paru dniach, mimo 2 l codziennie przyjmowanych w kroplowkach elektrolitow i 1,8 l żywienia udało mi się kompletnie odwodnic i musiałam wrócić do szpitala na tydzień jeszcze. W momencie ostatecznego wypisu wazylam 37,5  kilo.
Po 1,5 miesiąca u Kasi wróciłam wreszcie do domu. Kasia przyjechała że mną i całe szczęście,  bo moje dwie męskie sieroty doprowadziły chałupe do stanu tragicznego i sama bym tego nie odgruzowala. W międzyczasie nauczyłam się od Kasi tych wszystkich procedur związanych z podłączeniem, wymianą butli, odlaczaniem, zmianą korków niekapkow, plasterków itd. Tak, że szkolenie, na które pojechałam w ub. tygodniu, było jedynie formalnością. Kasia wróciła już do siebie, bo od czerwca mają zacząć pracować biurowo przez parę dni w tygodniu, A ja zostałam sama z całym kramem.  Starszy się przez te parę miesięcy najwidoczniej przetrenowal, bo teraz już za nic nie złapie. No, czasem mi pomoże pranie wynieść albo pozbierać. Dziecko czasem chwyci za odkurzacz, bo latanie na odkurzaczu jest dla mnie nadal dość trudne. Ogólnie do normalnego funkcjonowania jeszcze michyba dość daleko. Staram się trochę ruszać i robię co mogę w domu, ale po każdym takim działaniu muszę trochę poleżeć.  Pokonywanie schodów to nadal problem, zwłaszcza gdy nie ma poręczy.  Prawdę mówiąc to nawet nie oglądałem z bliska moich rabatek, trochę dlatego, żeby się nie załamać,  gdy zobaczę jak je opanowały chwasty. O ile rabatki są jeszcze do uratowania, to ogródek ziołowy już raczej nie. Tak, że w temacie upraw to będzie na tyle w tym roku. Starszy co prawda liczył na jakieś pomidory i ogórki jak zeszłego roku, ale widać, że się przeliczył.
No, to na razie tak sobie egzystuje,  jako niewolnik pały- ponad pół doby jestem uważana do stojaka na kroplowki.  Oczywiście wykorzystuję te drugie pół doby, ale i tak muszę się podłączyć najpóźniej o 18, a leci to wszystko czasem do 11. No i tak się turlam z tym dragiem po chałupie śmiejąc postrach wśród domowego poglowia. (A propos poglowia - kozy niestety pojechały do innych ludzi. Pocieszające, że nie do gara, lecz na łąkę)    Dziękuję Wam wszystkim za wsparcie duchowe, za to, że wciąż tu zagladacie i jesteście że mną dobrymi myślami.  Jeszcze będzie pięknie (Mam nadzieję)

czwartek, 6 lutego 2020

Wracam powoli

Niestety, skończyło się kiepsko. Wylądowałem ostatecznie w szpitalu i od tygodnia jestem po operacji, która uratowała mi życie
 Na razie dostaje zupkę mleczna w żyłe, ale idzie do lepszego.
Niestety, że smartfona nie da się pisać bloga, zatem chyba tyle w temacie. Pozdrawiam wszystkich, którzy wciąż wierzą, że żyje i nadal tu zaglądają .