Krótko tego delektowania było, bo zaraz brzęczenie znajome usłyszałam. Jakżeby inaczej! Somsiad Andrzejek, co rannym ptaszkiem jest, zapewne wczoraj od siostrzyczki miastowej, właścicielki włości, polecenie dostał wykoszenia, bo trawa 3cm przekroczyła. No to brzęczy tym elektrycznym gównem o szerokości koszenia 35 cm. Zatem efekty dźwiękowe zapewnione, co najmniej do wczesnego popołudnia (chyba, że wcześniej padnie, bo świeżo po drugim zawale jest), bo tam jest jakieś 20 arów na oko.
Somsiad zapewne słyszał gdzieś kiedyś, w dzieciństwie może, tę piosneczkę, że "najlepiej rano, z rosom, kosić trawę kosom". Tyle, że z rosom to kosom jednak, a nie kosiarkom. Mokra trawa kosiarkę "zabija", więc co i raz przerwa w brzęczeniu (jak się już do dźwięków przyzwyczaić zdążyłam) na "odbicie" kosiarki. A potem zmiana dźwięków. Już myślałam, że zakończył na dzisiaj, bo bosz teraz gra. Ale nie, pewnie tylko nóż mu się stępił, więc naostrzył i buczy dalej.
Włączyłam Marleya. bez Marleya się nie da pięknojesiennego wiejskiego poranka przeżyć.
Potem usłyszałam trąbienie i pomknęłam u wiejskiego "wozichleba" chleb zakupić. Zaskoczenie niejakie wzrokowe, bo chleb wożony jest ostatnio w bagażniku osobowego deu. Gdyby nie to, że osobisty kierowca wczoraj miał fazę i odmówił podwodów do sklepu i w domu były tylko suche kromki dla kóz oraz, gdyby ten chleb nie był w prezerwatywie, to bym nie kupiła. (Ciekawe, co w tym bagażniku wozi, między jednym a drugim chlebem: ziemniaki, buraki, a może nawóz na grządki?)
Na wczorajszym spacerze psim zauważyłam, że się ni stąd ni z owąd jesiennie zrobiło - żółtawo jakoś gdzieniegdzie, chociaż na ogół jeszcze zieleń dominuje, ale taka już przybrudzona.
To żółte to tylko orzech włoski.Jakiejś szczególnej rozmaitości drzew to tu nie ma. Większość tych "nieowocowych" została wycięta i zastąpiona iglastymi krzaczorami.
Czarna sznupie, jak zwykle. Natomiast ten punkcik, tam daleko, to Księżniczka, która właśnie przestała się katulkać i teraz siedzi i czaka na nas.
Optymistyczne jest to, że nasze spacery ostatnio są dłuższe jakby. Nie tylko w czasie, ale w przestrzeni. Czy aura bardziej sprzyjająca, czy może geriatryczne kapsułki, którymi karmię Księżniczkę od ponad miesiąca, swoje robią. W każdym razie Księżniczka jest pełna wigoru. Odstawiwszy focha na początku trasy, spuszczona ze sznurka pomyka zajączkiem. Co mnie cieszy bardzo i nawet skłonna jestem darować jej rosnącą asertywność. (Na komendę "idziesz, czy nie?" idzie, albo nie)
Poza tym dostała nową poduchę (Zrobioną ze starej kołdry. Na razie jeszcze na mózg mi całkiem nie padło, żeby wydawać 200 peelenów na legowisko dlapasa). Aktualna sprawdza się lepiej, niż poprzednia, gąbkowa, którą trudno było definitywnie ubrać, więc pokrycie było wiecznie ściągane a gąbka drapana. (Psem czy kotem? W każdym razie kawałki gąbki mi się pod nogami szwendały i doprowadziły do wyałtowania tego czegoś) Poszewkę można uprać co chwilę, a całość też do pralki się zmieści. I Księżniczce się spodobało jakby bardziej.
Kozowate obgryzają trawę, co po deszczach porosła. Różnie. Za płotkiem jednym, za płotkiem drugim, a dzisiaj na sznurkach. Dla urozmaicenia i odrostu trawy.
Bardziej się plażują niż pasą. Podcięłam świerki. Ponieważ wcześniej gałęzie sięgały samej ziemi, więc trawy tam nie było. No to sobie małpy grajdołki wygrzebały i mają Sopot.
Królowa Matka pozuje tak. Nie tyle nieuczesana, co nieumyta. Zawzięcie obskubują korę z tych podkasanych świerków. Na czarnym nie znać, a białe takiego umorusanego ryjaka do zdjęcia wystawia.
Marley dał radę.
A babie lato snuje się gęsto. Lata chmarami po gumnie. Na którymś kolejnym spacerze Księżniczka pozbierała na kłaki. A w brodę złapała rzepa. Było chwilę zabawy, żeby go odrzepić....
Sielanka :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam Cię Iwonko... babioletnio :)
Rena
Prawda, jak Marley działa..? :)
OdpowiedzUsuń