środa, 11 stycznia 2017

brr, zimno

Nowy daje do zrozumienia, że jednak jest zima, że mamy środkową Europę, a nie jakieś tam Karaiby, czy inne Madagaskary. Skończyło się miło i przyjemnie - poduło zachodnim wiatrem przez parę dni (takim co to majstra z dachu i na bruk - w tym momencie nawet szybciej by tego majstra z dachu, bo błyskawicznie by go usztywnił). Termometr pokazywał przy tym około zera, ale należy się puknąć w czoło zanim się weźmie do siebie, co pokazuje termometr, bo jak się wyjdzie na ten wiatr, to jest jakby minus dziesięć, albo nawet gorzej.

Potem duć przestało a zaczęło naprawdę mrozić. Wczoraj i dziś pogoda jak kryształ. Słoneczko świeci, tyle, że na tym świecącym słoneczku zimno, jak stopięćdziesiąt. Ale trzeba się zebrać w kupę i wyjść. Przynajmniej 3 razy dziennie na spacer z psami oraz do kóz. Staram się załatwiać tematy zewnętrzne kompleksowo, bo najtrudniej jest wyjść. A potem już nawet spoko.
Wieczorem psy chodzą ze mną do kóz, uwielbiają to.Wczoraj odbywały się śmieszne akcje, bo Wanda wymknęła mi się z kojca. Popędziła pod drzwi, zajęła pozycję i usiłowała z dyńki przywalić Czarnej. Obawiałam się co z tego wyniknie, bo Czarna jest ogólnie wystraszona i nie wiadomo, co z tego strachu jej palnie do łba. Ale Czarna trwała na swoim miejscu i za wszelką cenę starała się polizać drugiej czarnej pychol.
Potem wracamy po linkę i szelki i idziemy na wieczornego spacera. Dobre są te wieczorne spacery, choć krótkie, ze względu na mróz. Czarnej strasznie marzną łapki i chodzi na zmianę na różnych trzech. Czasem to wygląda tak, jak by miała ochotę wszystkie cztery na raz do góry podnieść. Z jednej strony śmiesznie, a z drugiej szkoda zwierzaka. Wiem, wiem, buty, buty. Ale nie wiem, czy te buty, to do końca dobre rozwiązanie, bo może być z nimi więcej zachodu niż faktycznie ocieplania. Zresztą, istniejące buty to albo buty ochronne na chore łapy, albo ochronne przed błotem i solą sypaną na trotuary. Naziemnie nie kupię, a internetowe opisy nic nie mówią. Jest to zakup z cyklu tych, które najpierw trzeba pomacać.

Wylazłam ze swojego kuchennego kąta. Bo w końcu, jak już siedzę, to przecież mogę na fotelu, nie?
Przyszła mi do głowy kamizelka, bo w domu są temperatury takie pałacowe raczej. No i musiałam zrezygnować z kamizelki, bo śpi na niej kota. Przecież nie można wyjmować kamizelki spod koty, jak jej na niej dobrze. Było nie kłaść na pralce, tylko powiesić, nie zaanektowałaby była. Usiadłam w fotelu. Miło by było wyciągnąć nogi na podnóżku. Ale i z tego nici, bo na podnóżku, zwinięta w kłębek druga kota. Dobrze, że Koteczek Areczek zwinął się w drugim pokoju na poskładanej kołdrze, a nie na moim fotelu, bo wypadałoby wrócić na krzesło do kącika.

Poniedziałek miałam dość pracowity. Dochodzę do wniosku, że nie ma co tak ostro zaczynać tygodnia, bo potem jest - o tak właśnie, jak teraz: siedzę sobie, nic nie robię i  aż mi z tego powodu nieprzyjemnie. Właściwie nie wiem dlaczego niby, ma mi być, bo nie jest tak, że nic w ogóle nie robię i pajęczynami zarastam. Harmonogramy się realizuje, hades nawiedza. Nawet na odkurzaczu polatałam, w zlewie gary nie rosną (także i z tego powodu, że się nie zużywają)
Jedzonko dla piesełów się gotuje. Dla kotełów przyszło. Tym razem część zamówiłam w Krak@vecie, a w zoo+ tylko część. Oba zamówienia w piątek. Oba za pobraniem. KV wysyła Pocztą Polską. Poszło w sobotę, listonosz przyniósł w poniedziałek. A z+ kurierem - było we wtorek. Zagadka: dlaczego w paczce dostarczonej PP mokra karma w saszetkach była OK, a w tej gielesem - saszetki zamarznięte na kość, rozmarzały do następnego dnia? Czy może z+ ma nieogrzewane magazyny i wszystko tam sztywne na tym mrozie. No to nie wiem, jak te inne karmy stamtąd, bo nie wszystkiemu mrożenie służy...
Zamówiłam koci "bar". Łokropny jest! Z tym, że zależało mi głównie na szalkach z tego baru, ponieważ koty dostają mokre jedzenie na szklanych spodeczkach i żarłoczna Klementyna tak zawzięcie wylizuje, że spodek często wędruje na podłogę. Skąd oczywiście już nie wraca na miejsce, tylko do kubła. Spodki są byle jakie, ale nie lubię, jak mi się nakrycie wytłuka, nie lubię sprzątać rozbitego szkła, co przy moim zwierzyńcu trzeba wykonać natychmiast i starannie. Szukałam takich szalek wszędzie i nie znalazłam. Jedynie w tym zooplusowym beznadziejnym barze były. Same szalki też takie se - blacha mniej więcej jak na pokrywki do słoików. Już po fakcie, dziś poszukiwałam lekarstwa dla Księżniczki i w sklepie z tym lekarstwem natrafiłam na szalki luzem. Po 5,60 sztuka. Bar kosztował 20. Pewnie dokupię przynajmniej jedną, bo czasem Tośka się daje namówić na "troszeczku polizanie" mokrej karmy (Dziwny kot, który ucieka od posiekanego surowego kurczaczka....)
Czemu blaszane te szalki wymyśliłam? Bo nie lubię plastiku. Plastik tylko i wyłącznie tam, gdzie się nic innego nie da wymyślić, albo byłoby bardzo niepraktycznie (np. pojemniki na sypkie są plastikowe, bo blacha się nie sprawdza, a szklany czy ceramiczny mógłby się zamachnąć na moje życie spadając z półki w szafce). Plastik jest ogólnie fuj, bo się rysuje, bo wchłania zapachy, bo zwykle plastikowe kolory są okropne. No a szklane i ceramiczne - jak wyżej opisałam. Do tej pory zostały załatwione 3 porcelanowe i 2 szklane, specjalnie dla kotów kupione, śliczne miseczki oraz 3 szklane spodki. Niestety, koty muszą mieć jedzenie poza psim zasięgiem. Inaczej chodziłyby głodne, a psy wypasione. Rozkminiam gdzie by im tę stołówkę przenieść z kuchennego parapetu (Dziecko lubi siadać na parapecie. Ostatnio znowu zostało podlane przez Areczka wodą z kociej miski: Areczek próbował pokonać te wielką przeszkodę, która się na parapecie pojawiła, zahaczył o miskę z wodą ostatnią łapką i podlał Dziecko) Ale nic mi nie przychodzi do głowy, poza ustawieniem tego na pralce w łazience. Co zdaje się być pomysłem takim se.

Jest 16.05. Wróciłam właśnie ze śróddziennego psiego spaceru. Mrozik się sadzi ostro. Sprawdziłam po powrocie co mówi termometr. Powiedział -12. Kłamie oczywiście (Chyba na złość. Termometr z piątaka. Słyszał na pewno moje opinie o produktach wykonywanych małymi żółtymi rączkami. I się odgryza.) Telefon powiedział, że odczuwalna -17, w co jestem skłonna uwierzyć. Słońce się właśnie tyle co schowało, a po drugiej stronie księżyc, jak pięciozłotówa, już dość wysoko. Księżniczka oczywiście luzem. Polatała niezdecydowanie tu i tam, zbyt daleko się nie wypuszczając i zarządziła odwrót. Więc ją skierowałam jeszcze skróś sadu (no bo może niechby coś z tego szlajania się na mrozie wynikło) W sadzie muszę ją mieć koniecznie przed sobą. Sarny żerują na zgniłych zamarzniętych jabłkach, które w ostatniej chwili spadły z "cesarza". Żerują też na drugiej drodze, gdzie nieskoszona duża trawa, lekko tylko śniegiem przysypana. A wiadomo, że sarny mają tak jak kozy: jedną stroną im wchodzi, a drugą jednocześnie wychodzi. I muszę uważać, żeby psy się nie dorwały do tych przysmaków.
Już dochodziłyśmy prawie do gumna, gdy psy objawiły nagłe poruszenie - czyli zwierz jakowyś na celowniku. Paczę -leci. Żółte jakby coś. Już myślałam, że znowu pies jakiś ("mądrość ludowa" nakazuje w mrozy puścić psa z łańcucha, co wcale takie głupie nie jest, byle się tym spuszczonym psem zainteresować bliżej. Efekt jest taki, że mi się tu gumnem snują różne swobodne psy, najczęściej żółte właśnie. Jakby to był ulubiony kolor mieszkańców. A może w następstwie tego puszczania luzem żółte się mnoży.) A to był "polowyj za...dalacz", czyli szarak, jakoś wcale nie szary. (Latem się rozmnożyły, parę takich zajęczych podrostków widywałam w okolicy moich warzywek) Wyglądało, że od sąsiadowej stodoły pomyka.
Właśnie mi do głowy zastukało, że lisa dawno nie widziałam. Wcześniej, nie tylko zimową porą, ślady lisie i pozostałości po lisim obiedzie widywałam często. Raz nawet dojrzałam lisią rodzinkę, wygrzewająca się na słonku na skraju rzepaku. A najlepsze było to, jak się temu  najbliższemu sąsiadowi liski wylęgły w stodole: Stoimy sobie na skraju jego gumna i gadulimy, a tam w tle coś gumnem się wiezie. Śmiszne takie, chude jakieś i na długich łapach. Mówię: ""Waldek, co ty masz tego kota takiego zabidowanego jakiegoś?" Na co Waldek się zdziwił mocno, podążył wzrokiem za moim  wzrokiem   "- Aaa, to? To lisek mały! Jakieś dwa tam są w stodole. I tak się dobrze czują, że pod stodołą sobie baraszkują oraz na kupie piachu się wygrzewają". Przynajmniej wtedy kury w okolicy spokojne były, bo lis, jak przyzwoity złodziej - u swoich nie kradnie.
W ramach opowieści o przyrodniczych dziwach: pewnego razu zauważyłam, że mi się jakieś strzępy tektury falistej poniewierają na trawniku koło rogu domu.(Nie znoszę papiera na trawie, na trotuarze śmiecia tudzież. Pozostałości "komunistycznego" wychowania: "nie rzuca się papierka na glebę" było tak wpojone, że potrafiłyśmy z siostrą zaczepić rzucającego śmieć faceta: "Proszę pana, coś tu panu wypadło", na co nie miał innego wyjścia, jak podnieść. Zresztą podobnie wpojone jak ""wyciera się buty na wycieraczce". Więc co wycieraczka, to wycieram. Wszystko jedno, na wejściu, czy na wyjściu. Aż się sama z siebie śmieję.)  Sięgłam wzrokiem do góry i zobaczyłam, że jakaś tektura wyrczy w miejscu, gdzie się okap dachu styka ze ścianą szczytową. Poszłam zatem na strych, sprawdzić skąd i co. I na belce biegnącej wzdłuż tej szczytowej ściany znalazłam dwie połówki skorupki z kurzego jajka. Co spowodowało nagły opad szczeki: skąd TU kurze jajko?! No, żeby jeszcze jakieś ptasie - strych jest szczelny znakomicie i ptaszki sobie mogły uwić. Ale kura to tam żaaadnym sposobem wleźć nie mogła. Wniosek - mamy dzikiego lokatora. Konsultacje wskazują, że może to być kuna. To niech sobie będzie. Byle mi papierami po trawniku nie śmieciła.



4 komentarze:

  1. Iwonko, ale u Ciebie zwierzyniec, domowy i dziki. 'Niektóre' to przez miesiąc nie widzą tyle zwierzaków, co Ty za co dzień. Ale to trzeba mieć takie otoczenie, takie szczęście i taką wrażliwość jak Ty.
    Pozdrawiam noworocznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojtam-ojtam,Jak mi tu pewien osobnik zaczął opowiadać, co mu w drogę wchodzi podczas włóczenia się po włościach: a to czajki, a to bobry, a to żuraw, o takich drobiazgach jak gile, szczygły czy łasice lub wiewiórki nie wspominając, to mu przy krogulcu zakazałam kontynuować. Czasem wybierając się z psami biorę lornetkę, mam jeszcze radziecką wojskową, wtedy sobie czasem coś z bliska pooglądam. Miło mieć świadomość, że jakieś stworzenie inne chadza tymi samymi ścieżkami i sobie na ogół nie wadzimy (chyba że jest chomikiem i wyżera pestki z moich dyni)
      Pozdrawiam, wzajemnie

      Usuń
  2. Dwadzieścia lat toczyłem walki z kuną bez rezultatu. Z kuną jest jeden problem, to zwierze które leje i sra tam gdzie śpi
    Jak przygrzeje słonko to zaraz poczujesz że masz lokatora w domu. Jeżeli dach jest ocieplany wełną to wełna będzie do wymiany. Zwierzę chronione ale mocno kłopotliwe
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście dach nie jest ocieplany wełną. Dokładniej -nie jest ocieplany niczym, w związku z czym na strychu panuje atmosfera, jak na zewnątrz. Co napawa mnie nadzieją, ze ona jednak tylko tak sobie -przyszła i wyszła, a nie zamieszkała na stałe. Ze względu na tę aurę, wszystkich zakamarków nie byłam w stanie przeglądnąć, w celu stwierdzenia użytkowania jakiegoś. Ale poluzowało mrozem, to się może wybiorę,co w zasadzie i tak niczego nie zmieni.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..