nam nastała. Czego właściwie należało się spodziewać. Każdy, kto ze zwierzem gospodarskim ma do czynienia sygnały o nadejściu odbierał. Z niedowierzaniem niejakim, że to przecież niemożliwe, że za wcześnie. Moja Wanda zaczęła wyglądać jak obraz nędzy i rozpaczy już od początków lutego. Potem się jej nasiliło i około połowy lutego była już obrazem tragedii nawet. Zaczęłam ze szczotką latać, co rozrywką fizyczną było poniekąd, bo Wanda nie wszystko daje sobie szczotkować - jeden boczek owszem, a drugi - absolutnie. Ale się przezwyciężyło i nabrała przyzwoitego wyglądu. (Z Wandą jest śmieszna i nieoczywista historia: Wanda jest doskonale czarna. Na zimę zakłada bardzo obfity podszerstek, który się objawia tylko w dotyku - robi się taka puchata i mięciutka, wizualne zmiany w umaszczeniu nie zachodzą. Natomiast, w momencie gdy zaczyna linieć ten podszerstek okazuje się prawie biały. No i wiszą na niej takie białe strąki - masakra. A jej mama - Królowa Matka Andżelina ma sierść zupełnie inną - taką "ościstą" i podszerstka prawie nie ma, tylko na zimę jej ta sierść gęstnieje)
Mimo to, opad szczęki miałam, gdy (dobrze przed końcem lutego) kozi kolega wrzucił na FB świeżo zdjęte żurawie, które przyleciały na jego włości się przywitać. Po czym, następnego dnia zakonotowałam uchem obecność skowronków w polach, a okiem jakąś samotna gęgawę, zabłądzoną od klucza. (Matołem jakimś jestem, bo pomimo tyluletniego obserwowania tych, przeciągających nad głową w te i we wte, kluczy - nadal nie wiem, które są które. Czyli - które gęsie, a które żurawie)
Jak się wiosna robi, to wiejskiego człowieka nosić zaczyna, że już by może coś zacząć w ziemi grzebać. Na razie jednak rozsądek nakazuje dać sobie na zatrzymanie, bo to są tylko przedbiegi takie i nie ma co szaleć. Śniegiem może jeszcze sypnąć w dowolnym momencie i ścisnąć mrozem. Wobec czego wykonuje się na razie prace przygotowawcze. Zresztą, ta wiosna wcale nie rozpieszcza nadmiernie, wilgocią z nieba jakowąś ślimaczy, tak, że nawet z grabiami na gumno nie bardzo jest jak wyjść.
Dziecko też w mieście usiedzieć nie mogło i w sobotę zjechało na wieś. Ruchy przedwstępne wskazywały, że z piłą się do sadu wybiera, więc obawy niejakie miałam, co za masakrę tam ma zamiar urządzać. Problem jest w tym, że każdy ścięty przez niego konar jest, w/g Starszego, nie tym, który ściąć należało. W związku z czym przez tydzień po fakcie wysłuchuję dywagacji na temat, z reminiscencjami w dowolnym momencie, po dowolnej ilości lat od faktu. Starszy czterech liter do sadu nie ruszył, żeby nadzorować, natomiast zaczął dyspozycje wydawać pośrednie pt "powiedz mu". Nie miałam ochoty "mu mówić", niech robi co chce, jak stwierdził, że coś zrobić należy, bo wiedziałam, że jak zacznę mówić, to mu sklęśnie. Po czym, wizja lokalna wykazała, że myślał dokładnie jak Starszy i tym razem ściął ten konar jabłoni, który ściąć należało. Co nie znaczy, że i tak Starszy nie stwierdzi, że nie w tym miejscu, co należało, piłę przyłożył. Ostatecznie, wspólnie z Magdą, prześwietlili dwie śliwy. Magda miała pokazywać, które gałęzie ciąć. I nagle jakiś opór wykazała. Pod tytułem "a co będzie, jak nie będzie i będzie na mnie". Po czym kazałam jej się przestać wygłupiać i zabrałam tyłek w troki. Dziecka ścięły, co było do ścięcia, pocięły co grubsze i zwiozły. Antonówka moja kochana wreszcie wygląda, jak należy. W sadzie powstał porządek, a właściwie bałagan niemożliwy, bo leżą stosy gałęzi. Dziecko odgraża się, że wypożyczy rębak. Sądzę jednak, że rębak będzie miał na imię Wiesio. Chętny bardzo do pracy jest, bo na razie nikt go do niczego nie woła, a po niedawnym uprzątaniu zimowego dywanika u kóz, mógł się przez dwa dni krezusem poczuć i nawet "dwazłote, pani Iwonu, odrobię" pod sklepem nie sępił. Tyle, że warunków nie ma. Co prawda sąsiad tnie orzechy u siebie i zwozi gałęzie bez względu na warunki. Ale on robi u siebie i dla siebie, a ja jakoś nie mam sumienia najętego człowieka na tę pogodę do sadu wysłać.
Wiosenne działania wyglądają na razie w ten sposób, że wydaję wirtualnie realne pieniądze czyniąc wirtualne zakupy. I wbrew oporom Starszego (a po co, na targu się kupi) w przypadku kupowania roślin, wolę to robić internetem. Rośliny są porządnie opisane, więc mogę zdecydować, którą chcę, w momencie zakupu. Kupując na targu mam co najwyżej etykietkę zawieszoną, i to nie zawsze, więc często zdarza się, że dostaję to co chcę, po czym okazuje się to być czymś zupełnie innym. No i wypadałoby najpierw pracę myślową wykonać i ściągę sobie wypisać, z alternatywą oczywiście. (Już parę razy tak było: zamisat pomidorów lima dostałam betaluksy. Nie kupiłam internetem rózy, jaka chciałam, bo Tatuś skwierczał, więc naziemnie kupiłam, jakiej nie chciałam i teraz nie wiem, co z nią zrobić, bo mi nie pasuje do koncepcji. Może wymarzła?) Tym razem udało mi się Pana Starszego przekonać, bo sensowny sklep internetowy miał promocję na darmową wysyłkę z okazji DK. Odnośnie cen sadzonek też go przekonałam: kupił ub. wiosny dwie czereśnie po 12 zł na targu. Z czego jedna się przyjęła, a druga wręcz przeciwnie, więc go uświadomiłam, że tę jedną czereśnię ma nie za 12 zł , a za 24. A jeżeli internetowe sadzonki są sprzedawane po 18-19 zł w balociku, a nie z gołym, wysuszonym z jeżdżenia po świętach dyszla, korzeniem, to przyjmą się na pewno i będą po tyle, ile na nich stoi. Po czym zamówiłam 2 śliwy i jedną jabłonkę. Starą odmianę, w sklepach nie osiągalną - idared, który jest jabłkiem rewelacyjnym smakowo, choć nie powala wielkością owocu. (I z tego powodu zapewne wycofano je z produkcji towarowej, podobnie jak przepyszną koksę, której od lat już nigdzie nie uświadczy. Przez jakiś moment zamiast koksy pomarańczowej pojawiała się koksa górska, ale i ta znikła bezpowrotnie) Miałam jeszcze ochotę na cesarza wilhelma, bo ten nasz już ciągnie resztkami sił i nawet renowacja by mu nie pomogła, ponieważ ma rakowate zgrubienia nawet na młodych odrostach. Niestety, odpuściłam, bo cesarz ma bardzo długi okres wchodzenia w owocowanie 8-10- lat, więc nie wiem, czy bym spróbowała jeszcze. (No, co? Nie mogę posadzić jabłoni z myślą o sobie, a niekoniecznie tylko o potomnych? Zwłaszcza, ze nie wiadomo, gdzie ci potomni ostatecznie się ukorzenią). Po czym przybyło Dziecko i stwierdziło, że trzeba było więcej. Wobec czego nabyłam jeszcze jedna śliwę, jeszcze jedną jabłonkę i dwie winorośle, które nie wiem na razie, gdzie się posadzi, bo wypadałoby koło domu. I już ostałam mejla od firmy, że kompletują moje zamówienie. Bardzo ładnie z ich strony.
Kupiłam też 100 truskawek. W szkółce, w której już kupowałam i wiem, że producent jest solidny, kitu nie wciska. W dodatku, gdy poprzednim razem omyłkowo wysłał mi nie tę odmianę co zamawiałam (zamawiałam 4 różne, z jedną się pomylił), to dodatkowo dosłał, darmo zupełnie, tę pomyloną. Czego ani się nie domagałam, ani nie oczekiwałam. Truskawki kupuje już nie wiem, który raz, bo ich plantacja jest krótkoterminowa. Po trzech latach powinna w zasadzie zostać zlikwidowana i nasadzona nowa, w innym miejscu. Nasadzanie z rozłogów pozyskanych z własnych krzaczków uważam za niepotrzebna parę w gwizdek - bo efekty nigdy nie są zadowalające. Trzeba by tego mocno pilnować, ciąć rozłogi natychmiast za pierwszą sadzonką. Zabawy kupa i zwykle na tę zabawę czasu brak. A jeżeli 25 sadzonek przyzwoitych, ukorzenionych pięknie, można nabyć za paczkę fajek, to chyba jednak na prawdę szkoda zachodu. Teraz jeszcze należy nabyć włókninę i szpilki, oraz siatkę i kołki do drzewek, coby zające nie zeżarły. Bo te skurczybyki długouche i szybkobieżne, nie wiem czemu, największe szkody w drzewo i krzewo-stanie robią wiosną, kiedy innych różności mają pod dostatkiem.
Pomidory już posiane. Nie wiem, jakie będą efekty, bo po raz pierwszy sieję z własnych nasion. Nic straconego, najwyżej kupie rozsadę. Nie planuję takiej ilości, jak w ub. roku. Z czym będzie pewnie problem niejaki, bo Najważniejsza też posiała. Oczywiście, co sama chciała.I oczywiście nie obejdzie się bez kwasów Starszego, że lekceważę wkład pracy jego siostrzyczki. Jantar by się jeszcze przydał, bo jest pyszny, ale nie mam nasionek. Może uda się nabyć ze dwa krzaczki. Wystarczy, bo jantar jest żółty, więc na kromkę i do sałatki. Ogórki zamierzam w tym roku posłać w niebo. Omawiałam temat z kozim kolega, który jest dodatkowo ekologicznym plantatorem ekologicznych warzyw i od niego uzyskałam instrukcję. Bo przecież w szklarniach nikt nie zaściela gleby pędami ogórków, tylko je właśnie posyła w niebo, co w dodatku jest dla nich zdrowiej, bo przewiew mają, więc choroby grzybowe maja trudniej. No i stwierdziłam, że nierealne, bo nie mam sił, głównie, na takie rozwiązania. Po czym sprawę przemyślałam, że przecież nie muszę zakopywać słupa, mogę postawić "dwunóg", a na to siły znajdę.
Dziś mam zamiar posiać cebulę. Właśnie Księżyc mówi, że liściaste siejemy dziś, a po pierwsze Księżyca należy słuchać (bo jak przypływem i odpływem rządzi, to pewnie coś w tym jest, co gada), a po drugie cebula wszak liściasta. W lokalnych marketach był problem z glebą, bo jeden jeszcze nie zaskoczył, w związku z czym drugi już wysprzedał. Na końcówkę się załapałam i to mi póki co wystarczy. Może w końcu cebulę będę miała, jaka chcę, a nie jaka dymka w sprzedaży, bo tam w najlepszym razie wolska.
Poza tym, w tak zwanym międzyczasie zaliczyłam Krosno. W związku z ciągiem dalszym sprawy. W której postęp się zaznaczył pewien. Mimo to Krosno nadal mnie nie zachwyca, a raczej wręcz przeciwnie: okolice dworca jak z pradawnego peerelu, a nawet jeszcze gorzej, bo to co w peerelu kwitło teraz płachtami pozasłaniana ruiną. Dziwne jakoś, że włodarze nie zajarzyli dotąd, ze to właśnie dworce są wizytówką miasta, bo poprzez nie pierwszy kontakt przyjezdnego z miastem.A tam, mimo wszystko ten kontakt jest dość liczny. Na co wskazują też bardzo liczne , ohydne budy z fastfudami, które np. Rzeszów już dawno z okolic dworca wywalił, a ostatnio zauważyłam, że nawet Sanok. No bo z tego Krosna wracałam przez Sanok. W Krośnie bowiem, w pobliżu sądu, a więc w samym centrum miasta tzw. knajpy żadnej wzrokiem nie stwierdziliśmy. Żeby wrócić w to samo miejsce należało przejechać conajmniej 5 km w koło, napotykając co i raz na idiotyczne ronda w niespodziewanym miejscu, wyglądające jak dekiel od studzienki kanalizacyjnej pomalowany na czerwono, bez żadnych poziomych oznaczeń. Co było na tyle odrażające dla mojego Brata, będącego ""starym" kierowcom, co niejedne europejskie ścieżki pokonywał (ostatnio wzdłuż fiordów i w poprzek także, z kilkudziesięcioma tonami za plecami), że w końcu dał w długa i pojechaliśmy na kawę, oraz pierogi do niego. I wszystko byłoby już prawie cacy (choć od początku ten dzień był mało cacy, z wyjątkiem tego jednego elementu po środku), gdybym nie ustanowiła antyrekordu na trasie S-Rz. - 3,5 h/72km. Z czego 1,5 h w korku. Korek był spowodowany wypadkiem na naszym pasie ruchu. Ale skoro z przeciwnej strony ruch odbywał się płynnie, wnioskuję, że znów nasz narodowy kretynizm zatriumfował.
No, a poza tym, moje Drogie Czytelniczki, jaki sobie zrobiłyście prezent z okazji wczorajszego naszego święta? Bo ja nie zdążyłam i muszę to dzisiaj koniecznie nadrobić. Oczywiście bez wychodzenia z domu, bo jest zbyt paskudnie na wojaże wieśbusowe do najbliższej metropolii. W dodatku taszczenie jakichkolwiek nabytków jakoś ostatnio odpadło.U mnie wyglądałoby to tak (gdyby Starszy był, ale go nie było, bo się ewakuował do Najważniejszej), że by mi położył na stole 50zł i powiedział "kup sobie". Ponieważ ja na ogół mogę, jak bardzo zechcę "kupić sobie", więc chyba nie muszę mówić, gdzie ja mam takie prezenty.
Oj nosi by w ziemi pogrzebać, to taka przyjemność jak mięszanie ciasta. A śnieg to i na pisanki może popadać.
OdpowiedzUsuńUwielbiam koksę, tę pomarańczową zwłaszcza ale i te żółte i czerwone ujdą, mam taki sklepik lokalny gdzie są do grudnia chociaż piekielnie drogie.
Ja wolę kupować wzrokiem i dotykiem, kupowałam w internecie, opatulone w baleciku ale nawet 1/3 się nie ukorzeniła. Ale rozumiem, że Ty masz inne doświadczenia.
A ogórki zawsze w niebo!
Niektóre "rzeczy" muszą być macane przed zakupem. np. tkanina, włóczka nieużywanej dotąd marki. Ale wiele tego "macania" nie wymaga i spokojnie wirtualem zakupione być może. Czasem się robi tak, że się "maca" naziemnie, a potem kupuje wirtualnie, bo często cena wraz z wysyłka w internetowym sklepie jest dużo niższa niż w naziemnych. Nie miałam nigdy w zasadzie "wpadki" z zakupami internetowymi. Rózne rzeczy kupuję, co przyjemnie ogranicza latanie po sklepach i dźwiganie zakupów. Oraz daje tę przyjemną możliwość zastanowienia się nad każda rzeczą, porównania z inną, wyboru, czego na ogół w naziemnym sklepie brak. Np. potrzebnych nasion nigdy bym nie kupiła naziemnie w jednym sklepie. I takie latanie -tu torebeczka, tam dwie, a tego nie ma i nie będzie, albo jest sprzed 3 lat, czego oczywiście nie zauważę, bo za mną stoi kolejka i nie ma czasu na czytanie opakowań. i ganianie z kartka oraz odhaczanie, co juz nabyte. A w internecie sobie wszystko o danej odmianie spokojnie wyczytam, porównam z inną oraz jeszcze inna i wybiorę. Wyobrażasz sobie, ze Ci w sklepie ogrodniczym pan kładzie na ladzie np. 4 torebeczki cukini a Ty sobie te torebeczki czytasz, pan nad tobą stoi i się wqrza, a za Tobą pieni się kolejka?
UsuńJa taka wybredna nie jestem, wpadam do jednego i kupuję te podstawowe po nazwie i obrazku. A ponieważ nie mam oczekiwań i wiedzy to i rozczarowań nie mam. A ponadto zawsze wiosną i jesienią kupię coś z promocji, zbędnego ale zabawnego. Ja sadzę i sieję raczej dla zabawy, jestem sama więc nie dużo jem. Ale z przyjemnością czytam o Twoich przetworach, zapasach, odmianach, wyczynach kulinarnych. Tak jak się czyta o podróżach siedząc na swoim balkonie
UsuńZdaje się, że trzeba się będzie puknąć wreszcie w czółko zadnią łapka i zdecydowanie ograniczyć przetwórstwo. Na dwie osoby zdecydowanie zanadto, a dzieci wolą kupić, niż wziąć z domu. Swoista filozofia młodych, inteligentnych skądinąd ludzi. Z hasełkiem "nie będę latał za Beduina". Bez obrazu tego, że jak zrobi zakupy w teskaczu czy innej biedronie to i tak za tego beduina musi lecieć. A tu ma darmo i zdrowo. No, ale cóż. Po prostu ograniczę puszkowanie. Już mam nawet pewne postanowienia przedświąteczne w zakresie przetwórstwa domowego. I spróbuję się uprzeć tym razem.
UsuńMnie przeszło po znalezieniu w Dzieciowej spiżarce moich przetworów sprzed lat. Zaznaczam -pyszne były i wzięli dobrowolnie, znaczy dobrowolnie dałam bo bardzo chcieli.Skoro wolą sklepowe...
UsuńNiezwykle inspirująca ta zapowiedź ograniczenia kreatywności kuchennej na Wielkanoc. Czy mogłabyś zapodać listę:
Czego NIE będę pichcić na Wielkanoc [czyli wbrew nikomu niepotrzebnej tradycji]
Lista w zasadzie jeszcze się nie zmaterializowała. Są pewne przemyślenia i postanowienia. Zdradzę niebawem.
UsuńSpróbuję i ja ogórki w niebo, na czym to-to rozpiąć, żeby wichura w lecie nie zniszczyła? Iwonka, własne nasionka już wykiełkowały, stawiam je na początku na akwarium, mają ciepełko od spodu:-) papryka czereśniowa również rośnie, może potrzebujesz nasionka, napisz na mejla, to podeślę; wczoraj też wysiałam pomidory odm. Opałka, ponoć stara odmiana, wywieziona do USA przed naszych emigrantów, zobaczymy co z tego wyrośnie; czytam, czytam, i coś mi się zdaje, że nowe imię pojawiło się w Twojej rodzinie; u nas też, w końcu młodszy syn ma "maślane oczy"; pozdrowienia ślę zza miedzy.
OdpowiedzUsuńJa mam zamiar zrobic z listew takiego nieregularnego iksa. Rozumiesz. I w tego iksa od góry połozyc rurkę metalową, których mi się sporo wałesa. A potem szpilki i sznurki. Moje grządki mają przebieg wsch-zach, wiatry na ogół wieja tak samo. Mam nadzieję, ze nie ruszą. Sąsiedzi maja podobne konstrukcje na tyczna fasole i jakoś nie widziałam, zeby się przewracały. Widziałema tez taki wynalazek: pal, na nim u góry rawka od roweru ze szprychami oczywiście.I od tej rawki sznurki do gleby, umocowane jakimś kołkiem. U mnie odpada, bo nie mam rawki na zbyciu oraz chętnych do zakopania słupa.
UsuńTo imię chyba już się pojawiało, no, w kontekście tej taftowej spódnicy. W każdym razie funkcjonuje już ponad rok i trzymam cały czas kciuki. Napiszę mejla.
@Maria. moje ogórki świetnie współpracowały z płotkiem ogradzającym warzywnik, czyli pięły się nie mocząc, nie brudząc i pokazując swoja dorosłość. Płotek ma ok 1 m i generalnie jest granicą moralną warzywnika dla psów.Jeśli masz takowy proponuje rozważyć posadzenie przy nim ogórasów.
Usuń@ Evunia, mam taką ozdobną siatkę powlekaną, co to przed psami onegdaj iglaki chroniłam, myślę, że się nada, no i będzie miała przy okazji drugie życie, bo w tej chwili leży bezużytecznie, zwinięta w balocik, i zielskiem przyrasta; dzięki za natchnienie:-)
OdpowiedzUsuń