piątek, 21 lipca 2017

potyczki

raczej nie, że "walki", ale bardziej, że "potykanie się". O te różne bezduszności, bezhołowia, wdupiemania.

We w środę wyjęliśmy Starszego ze szpitala. Niby go już wyleczyli, Starszy dzwonił, że wypisy są tam około 14-tej. No to Dziecko zostawiło swoje, niecierpiące zwłoki, tematy agro-moto i pojechaliśmy, żeby być tak trochę wcześniej. Bo jakby tak salowa koniecznie już, na ten tychmiast musiała pościel zmienić, bo łózko potrzebne, to żeby nie musiał na korytarzu w piżamie siedzieć. Na szczęście salowa nie musiała. Tymczasem druga minęła, a nawet trzy kwadranse na trzecią, jak sobie o Starszym przypomnieli i zawołali go na "echo". Raptem, od rana! Ostatecznie wypis był gotowy na 15.30. Złapaliśmy te papiery i pomknęli autostradą do domu (U nas jest nieoficjalny zjazd z autostrady, na taką drogę techniczną. Super sprawa bo podróż do Rz odbywa się szybko, łatwo i przyjemnie - bez świateł, korków, radarów i chłopców radarowców na drodze co kawałek. No i tak trochę cywilizacją bardziej tchnie. I ta przestrzeń wokół!) Już nie zawracaliśmy sobie głowy aptekami, bo Dziecko było poumawiane tu i tam i zegar go gonił.
Aptekę zostawiłam na następny dzień.
Pojechałam do miasteczka wieśbusem - lampa potworna i wata w powietrzu. I w aptece babol kolejny: okazało się, że recepty są wypisane na 100% odpłatności, chociaż Starszy ma pewne zniżki z racji choroby przewlekłej, a 2 leki ma za zero z racji jw plus wiek.  I tu już nie kumam całkiem, jak to się odbywa w dobie komputeryzacji, systemów informacji medycznej, ewusiów i innych takich oraz pełnej dokumentacji leczenia  posiadanej przez szpital w wersji papierowej takoż. Stanęło na tym, że wykupiłam tylko połowę ilości jednego leku - do końca miesiąca starczy, a potem Starszy pójdzie do rodzinnego po receptę. (Pozostałe miał w wystarczającej ilości, ten jeden był nowy)

W międzyczasie zadzwoniła taka jedna Justynka w temacie śmietanki koziej. Na dzisiaj udało mi się uzbierać mały słoiczek, taki 150ml, tej śmietanki. (W kwestii wyjaśnienia dla niewtajemniczonych, a posiadających legendarne info na temat koziego mleka: to od zwykłej kozy wcale nie jest dużo bardziej tłuste niż krowie. I co gorsza tę tłustość z siebie, w postaci śmietany, bardzo opornie wydaje. W ogóle jest bardziej oporne na przemiany niż krowie - np. nie udało mi się żeby się zsiadło z własnej woli, zawsze dodaję pojemnik zsiadłego krasnystawskiego na zaczynek. Ale za to twarożek potem ma wszystkie twarożki pod sobą!)
A co z tą śmietanką? Justynka robi z niej maść dla męża, który ma jakieś zmiany skórne na odnóżach krocznych. Nic na te zmiany nie pomaga, jedynie ta maść z koziej śmietanki.
Maść powstaje w banalny sposób - po prostu się śmietankę "upraża" w rondelku do zagęszczenia, mniej więcej o połowę objętości ją kurcząc.
Osobiście tej maści nie robiłam, ale używałam słodkiej śmietanki w innym celu ze skutkiem zadziwiająco pozytywnym. Otóż udało mi się na stare lata zdurnieć na tyle, że "spaliłam" sobie plecy. Pamiętając z przeszłości doskonale, że zawsze wtedy, gdy jest słonecznie, a słońca się nie czuje, przebywanie na słonku na gółkę grozi oparzeniem. Co udawało mi się przerabiać np na kajaku lub grając w siatkówkę na plaży. Stosowało się wtedy różne recepty ratujące przed spaniem na wieszaku, które lepiej lub gorzej "raka" łagodziły, ale po jakimś czasie zawsze się "liniało". Tym razem zastosowałam maść nagietkową, bo nic innego nie miałam. Ponieważ działała średnio, więc zebrałam śmietankę i tą śmietanką posmarowałam plecy. Efekt łagodzący ból i pieczenie był natychmiastowy. A dalszy taki, że nie było żadnego "linienia", choć przy tym stanie poparzenia było gwarantowane, nawet grubą warstwą. Na pleckach pozostał piękny równomierny brąz.

Potykania się ciąg dalszy, bo dziś od rana brak wody. Dla kóz przyniosłam od sąsiada, a  w czajniku posucha. Dobrze, że na półce parę butelek mineralki, więc się nie odwodnimy, ale z niej kawy nie zaparzę, niestety. Susza kranowa mnie zaskoczyła, bo wszystkie wiadra spożywcze zajęte kiszonkami. W ogóle niefrasobliwość jakaś taka wylazła: zero zabezpieczenia na wypadek "W", żadnych balonów z wodą, zapasów zapałek (chociaż tych akurat dwa pudełeczka mi się w spiżarce walają, promocyjnie dodawane do zniczy), baterii, latarek, sucharów itp.
Sąsiad, po zaprowadzeniu wodociągu utrzymał sprawny hydrofor. U nas hydrofor rdzewieje w zakamarkach hadesu - nie było sensu się o niego troszczyć, bo studnia straciła wydajność -ostatnie miesiące przed wodociągiem to była szkoła przetrwania - hydrofor ciągnął błotnistą ciecz (mimo wcześniejszego czyszczenia studni), której używałam do mycia po przefiltrowaniu przez gruby ręcznik i przegotowaniu. Po wodę do gotowania latałam z wiadrem do sąsiada. Teraz czasem czerpiemy z niej wodę (w ubiegłym roku do podlewania grządek, w tym roku rusztowanie mi zabrania latania z bańkami), ale napełnienie jednego opryskiwacza skutkuje wyczerpaniem studni. Poza tym nie odważyłabym się tej wody napić, ani nawet w niej umyć.W podobnym stanie jest większość wiejskich studni.Tak się porobiło, że w jednych miejscach wody ubyło (studnie, sadzawki), za to przybyło w innych (np na łąkach, gdzie jeszcze niedawno siano zbieraliśmy teraz trudno wjechać traktorem, nawet w suszę)

Za oknem upał już kolejny dzień. Psie zezwłoki porozrzucane po podłogach, przekraczać trzeba. Nawet koty się nie parapetują tylko pokitrały się po kątach. Cisza. Sąsiadka pokneblowała bliźniaki i trzyma je związane w piwnicy. Albo leżą zezwłokiem jak moje psy. Kombajnów nie słychać, traktorów nie słychać, bo w pobliżu prawie sama kukurydza. Żniwa rzepakowe w pełni, a i zboża już też miejscami zaczynają kosić. Niebawem przyjdzie pora na mój owiesek.


5 komentarzy:

  1. Życzę zdrowia dla męża i jak najmniej awarii wodnych ,zresztą innych też,znam te sytuacje z autopsji , ale co tam najważniejsze , że piszesz i niech tak zostanie,pozdrawiam Krystyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Przecież masz wodociąg to jakim cudem brak wody? coś chyba przeoczyłam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, właśnie - mam jedynie wodociąg. A to przerwy w dostawie wody się nie zdarzają? Awarie, płukanki itp bywają. W cywilizowanych krajach takie rzeczy robi się nocą i nikogo nawet smród nie doleci, że jakies konserwacje były sieci wodociągowej. A u nas od 7 do 15.

      Usuń
  3. Często najprostsze środki są najlepsze, ja smaruję poparzenia kefirem lub zsiadłym mlekiem i efekt łagodzący też natychmiastowy.
    Oj, bez wody trudno, ja obok chatty mam rzeczkę pełną czyściutkiej wody ale gdyby mnie dopadło w mieszkaniu - katastrofa. Uzależnia się człowiek od zdobyczy :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zsiadłe mleka wypróbowywałam w czasach durnoty młodocianej, ale działanie tej koziej śmietanki to jest po prostu r e w e l a c j a!

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..