sobota, 16 września 2017

problem mamy

Żeby to jeden... Same problemy mamy... Największym chyba, od jakiś 40 lat, najbardziej uciążliwym, który ostatnio jeszcze urósł jakby, jest Pelagia. I ta Pelagia wisiała nade mną od  miesiąca, muląc mnie wewnętrznie. A wczoraj skumulowała się z innym problemem, który jakby nawet przyćmił Pelagię - z Księżniczką.
Księżniczka ma 12,5 roku. Jest nieco (mocno nieco nawet) zbyt "dobrze zbudowana". Co w większości zawdzięczamy jej żarłoczności. To jest pies wiecznie głodny, w związku z czym od czasu do czasu zdarzają jej się włamy. A to otworzy szafkę i opierniczy pół bułeczki z foremki (wprawiając mnie w osłupienie - gdzie się to w tym małym zwierzaku mieści, bo ja bym nie dała rady pół bułeczki na raz), a to buchnie czekoladę, a to spenetruje kubeł na śmiecie i wyżre kości kurzęce, pieczołowicie wybrane z mięska dla piesełów, coby im nie zaszkodziły. Włamy na kości udało jej się uskutecznić kilka razy. Mea kulpa oczywiście, bo wychodząc z domu nie zabezpieczyłam szafki ze śmietnikiem. Zwykle nic się nie działo, raz tylko ślizgawka po tych kościach była. Ale pewnie wszystko do czasu.
Ostatni włam miał miejsce we wtorek przed południem, gdy pojechaliśmy do Zdzicha zawieźć pomidory dla Najważniejszej.
Niby nic się potem nie działo, lekka ślizgawka. Ale w środę po południu poszłam z piesełami na spacer. Zobaczyłam pod "cesarzem" kilka zdrowych jabłuszek, więc cała szczęśliwa zaczęłam je zbierać na kupkę. Jak podniosłam głowę znad tych jabłuszek to zobaczyłam, że pies nie żyje: po prostu leżała na boku, z wyciągniętymi sztywno łapami i nie oddychała a z pychola wystawał siny język. Rzuciłam się do psiego zezwłoka w panice, zaczęłam poklepywać po pleckach i pies ożył. Potem  podreptywała po sadzie, co i raz przysiadając lub pokładając się, nawet doszła do domu o własnych siłach. Do wieczora sytuacja powtórzyła się jeszcze raz, a potem wróciło Dziecko, pies się zaczął cieszyć i padł. Teraz Dziecko wpadło w  panikę i zarządziło weta na następny dzień rano.
Pojechaliśmy do mojej ulubionej lecznicy,  licząc, że będę miała szczęście i jakimś przypadkiem zaplącze się tam któryś z szefów. Szczęścia nie miałam, był tylko uśmiechnięty Mateuszek, który stwierdził, że to problem z sercem oraz "wodobrzusze" - też z serduchem związane. Oraz, że i tak nic z tego, bo oni nie mają sprzętu, a trzeba zrobić EKG i RTG, więc najbliżej do Ł. Wobec czego Dziecko zawinęło na autostradę i pojechalim. Po drodze anonsując się w tamtejszej lecznicy. Pies zwiększył częstotliwość wentylacji i dojechaliśmy na miejsce z ciężko ziającą kupą nieszczęścia.  W związku z częstotliwością wentylacji EKG okazało się niewykonalne , a RTG problematyczne. Jednak pani doktór to RTG zrobiła, potem jeszcze USG bardzo dokładne. I pobrała krew na morfologie i biochemię. Psu było tak wszystko jedno, że nawet nie było wyszarpywania łapy przy wkłuciu, co normalnie ma miejsce przy głupim oglądaniu pazurów. Potem przy zastrzykach też stała obojętnie i nawet nie pisnęła. Badania stwierdziły problem z wątrobą, która jest mocno powiększona i lekki szmer od serducha. Na następny dzień miała być powtórka z wizyty w gabinecie.
Noc była ciężka dla nas obu: pies leżał jak skóra z diabła i ziapał, a ja siedziałam przy psie i zastanawiałam się czy dożyje rana (mając durne dejavu, jak tak siedziałam w Paryżu, trzymając łapkę, bynajmniej nie kudłatą i ta łapka w pewnym momencie zrobiła się jakaś inna)
Przy powtórnej wizycie zastaliśmy szefa kliniki i oboje z panią doktór Kasią zastanawiali się nad moją Księżniczką. Ostatecznie dostała zastrzyki, zestaw leków na tydzień i zalecenie skontaktowania się we wtorek. Dziś Księżniczka nieco lepsza, w zasadzie to już wczoraj głos z siebie wydobyła, gdy Dziecko przyjechało i udało jej się nie zemdleć z radości. Wieczorem obeszła podwórko i ogródek, nawet niezbyt często odpoczywając. A dziś obszczekała sąsiadkę, która przyniosła cukinie dla kozów, gdy załatwiałyśmy poranne sikanko na ogródku. Ponieważ apetyt jej wcześniej dopisywał, tabletki poszły do jedzonka. Drobny zgryz miałam, gdy Księżniczka niechętnie tym razem zaglądnęła do miski. Ostatecznie zjadła tę odrobinę, która jej dałam, ale na wszelki wypadek muszę zmienić sposób podawania tabletek (Zawijanie w szyneczkę nic nie da, bo szyneczkę pochłonie, a tabletkę wypluje. Wpychać jej palcem do gardła, jak to wcześniej wielokrotnie się odbywało, też nie chcę, żeby jej dodatkowo nie męczyć, bo niestety bywa tak, że próbę wepchnięcia tabletki w psa trzeba powtórzyć)

  Tak sobie leżymy. Na pychu. Ale już nie na pańci łóżku, bo schodzenie z niego może się skończyć fiknięciem na nos. Księżniczka ma własne posłanko, na które nie trzeba się wdrapywać do góry.

Księżniczka przez większość swojego życia odżywiała się "chrupkami". Zawsze to były chrupki z najbardziej górnej półki Orijen i Acana, potem przeszłyśmy na karmu Light i antyWeight (co wcale nie przeszkadzało Księżniczce przybierać na wadze). Ostatecznie skończyło się na gotowanym w domu jedzonku, gdy okazało się że nawet najbardziej hipoalergiczne karmy hipoalergicznymi nie są i Księżniczka ustawicznie drapała sobie plecki tarzając się jak żółwik. No i te lata karmienia sztucznym papu chyba się właśnie odbyły na jej wątrobie, a zeżarte kości z dwóch kurzęcych ćwiartek uwieńczyły dzieło (Ciągle się zastanawiam, gdzie się to w tym psie mieści. Oraz jak to się odbywa, gdy jedna pochłania zdobyczne papu, że się przy tym nie pozagryzają na śmierć, bo ostatnio Księżniczka rzuciła się z zębami na Czarną i skończyło się małą jatką z interwencją Dziecka. A poszło o kluskę, która spadła na podłogę w okolicach pyska Czarnej. Dziecko pacyfikowało Czarną, a ja musiałam się zająć małym gebelsem, który nie chciał odpuścić, mimo, że czarna już była unieszkodliwiona.)

Strawiłam pół dnia na przegrzebywaniu internetów w poszukiwaniu informacji o karmieniu pieseła wąątrobowca. Wyszło na to, że gotowane przeze mnie jedzonko jest w zasadzie OK, trzeba jedynie zmienić rodzaj wypełniacza, bo płatki owsiane zbyt dużo białka mają.

Zrobił się problem kolejny - na szczęście na razie mniejszej wagi -  z kotowatymi. Ja już kiedyś pisałam, że w kocich tematach zielona jestem. Psy były od zawsze, mój najbardziej osobisty pies - Księżniczka - od ponad 12 lat. Przed nią były jeszcze dwa osobiste. I chociaż wtedy dostęp do psiej wiedzy był trudniejszy, to jakoś się zdobywało, potem internetem pogłębiało. A koty to temat stosunkowo świeży i nie do końca zgłębiony. W każdym razie wszędzie czytałam, że koty mają mieć dowolny dostęp do karmy, nie jak psy - dwa razy dziennie i koniec. I tak miały do tej pory - koci barek stał na oknie, koty się częstowały, gdy przyszła im ochota, a ja uzupełniałam, gdy było pusto. I nie było problemu z przejadaniem się, mimo, że kot Arkadiusz jest wykastrowany od dawna. Jakieś 7 miesięcy miał chyba wtedy. Arkadiusza tylko trzeba przypilnować, by na raz nie zjadł zbyt wiele, bo wtedy zwraca. (Szkoda Areczka i szkoda jedzonka, bo się męczy przy pawiku, a za chwilę z powrotem przychodzi do miski - przecież brzuszek pusty.) Klementyna w momencie sterylizacji byłą tak chuda, że gdy się złapało poniżej kręgosłupa, to palce się stykały. Po zabiegu doszła do siebie bardzo szybko i zaczęła nadrabiać. Wydaje się ciągle głodna, zjada wszystko co dostanie błyskawicznie i odpędza Areczka od miski. W związku z tym Areczek dostaje papu u mnie w pokoju, za zamkniętymi drzwiami. A Klementyna zaokrągliła się dość niebezpiecznie i wydaje mi się, że to jest ostatni dzwonek, żeby zacząć przeciwdziałać. Pierwszy krok - miski zostały schowane i koty dostaje "pod udziałek". Drugi krok - zakup karmy Light (choć i tak dostawały cały czas Sterile)
Zobaczymy jak nam pójdzie....


Ostatnio jakby więcej wylegiwania się. Pewnie dupka robi się za ciężka na latanie po zwyżkach..


1 komentarz:

  1. Szybki oddech ... niewydolność, płyn zalewa płuca ... przeżyliśmy to z naszym Maksiem, zastrzyki, leki na odwodnienie, trochę spokoju i znowu nawrót; Iwonka, przyjdzie czas, że sama będziesz wiedziała, co zrobić; smutne to, że nasi milusińscy żyją od nas o wiele krócej; życzę Księżniczce, żeby jak najdłużej cieszyła Was swoją obecnością; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..