Nawet szpaczęta pieszkom na trawniku sie pojawiły. A niebawem znalazłam jednego zamarzniętego pod ścianą budynku gospodarczego. Oj, niedobrze...
Na gumnie krajobraz księżycowy się pojawił. I się niechcący rozszerzył na trawnik przed domem. Bo pan szofer był inteligentny inaczej: opał się skończył i nie chciało mi się już bawić w wydzwanianie torfu, zwłaszcza, że ten torf jakimiś dziwnymi złomami poniemieckimi przywożą, bez HDSu, więc te tonowe, lub półtonowe bagi "kiprują" po prostu z wywrotki. I jak poleci, tak poleci, a co sie wytłucze - to wytłucze. Nabyliśmy tonę węgla w gieesie. Pan dojeżdżając do domu już sobie nawet przypomniał, gdzie się to zrzucało, ale ze względu na stan podłoża postanowiliśmy tam nie zajeżdżać. Kazałam cofnąć pod drzwi do garażu i zrzucić pod nimi. Ale pan sztukę cofania opanował chyba jakoś inaczej. W każdym razie wjechał na trawnik, zobaczył, że tonie, więc zjechał na drogę, zawinął na gumnie i ponownie przejechał przez trawnik, pozostawiając cudne koleiny. Na szczęście gleba była jak ciasto i dało się to butem udeptać.
A od piątku zaczęło sypać cudnie i nie przerywało aż do wtorku. Akurat, gdy Dziecko piątkowym bladym świtem musiało jechać na targi do Kielc. Na szczęście targi nie odbywały się pod chmurką, ale co użyli po drodze to ich. Bo drogi wyglądały tak:
I to nie jest dróżka z Zadupia Górnego do Zadupia Dolnego, lecz dawna E4. W dodatku w okolicach Krasnego, czyli tuż pod metropolią. A w samej metropolii było nie lepiej - ulice -j.w., chodniki z rozbabranym śniegiem powyżej kostek, a o parkingach nawet szkoda mówić.
Wygląda na to, że skończyły się środki na "zimowe utrzymanie", choć tak po prawdzie, z wyjątkiem tego lutowego, śnieżno-mroźnego ekscesu, nie było tej zimy co utrzymywać. Gdyby tak przydarzyła się znów "zima stulecia", jak ta z 78/79 to pewnie byłby totalny paraliż wszystkiego.
Targi skończyły się w niedzielę, ale Dziecko musiało zostać do poniedziałku, by pomóc załadować kombajn na lawetę. Laweta przybyła w poniedziałek przed południem i kierowcy wyszedł tachograf. Zatem musiał 9 godzin odkibicować na parkingu i Dziecko dotarło do domu o 3 w nocy, już we wtorek. W dodatku TIR z lawetą nie miał możliwości zajechania na teren targów i kombajn trzeba było z nich wyprowadzić.
Dobrze, że projektant tej bramy miał więcej wyobraźni, niż współcześni projektanci wiaduktów nad lokalnymi drogami i kombajn przeszedł. Na styk, bo na styk, ale bez uszczerbku tak dla maszyny, jak i dla bramy.
Wczoraj przyszła wiosna. W zasadzie - miała przyjść, ale zapewne miała nieodpowiednie obuwie, więc sobie odpuściła.
Tak Księżniczka poszukiwała wiosny. Albo może żegnała zimę - największymi śniegowymi kulami na łapkach.
A poza tym idom-idom święta, wypadałoby ogarnąć pozimowo to i owo. Co czynię mimochodem, bo na ekstra akcje wywracania chałupy do góry nogami nie mam siły. Ochoty tudzież, co jakoś zapewne idzie w parze. Więc tak z doskoku - to lampę, to drzwi, to półeczki. Raczej chaotycznie niż systematycznie, ale pomału i do przodu. Odkryłam chwile temu, że bąblasty mop płaski świetnie się nadaje do czyszczenia drzwi szaf i nadstawek. Odpada zatem skakanie po stołach i stołkach. Nie całkiem zupełnie, bo do lamp trzeba się jakoś dostać. Niestety, przy tej ilości czterołapych kłaki są wszędzie, mimo codziennego oblotu powierzchni płaskich na odkurzaczu. Śmiech mnie ogarnia, jak sobie przypomnę, że wybierając 13 lat temu psa do domu szukałam rasy, która nie gubi kłaków. I jak to życie koryguje wybory i decyzje!
Kolejny raz miałabym ochotę wypiąć się na święta, ale się niestety nie da. W dodatku moi panowie zgodnie zagłosowali, że mięsiwo ma być domowo przygotowane. Czyli zamarynowałam. Potem jeszcze będę musiała powiązać do wędzenia ( mokry, słony szpagat pięknie tnie paluchy). Ale robienie kiełbasy wybijam Starszemu ciężkim młotem z głowy. Bo ponieważ, iż , azaliż, on zagłosuje za, a cały ten nabój, począwszy od zaopatrzenia, poprzez mielenie, masowanie, napychanie, użeranie się o ilość czosnku - spadnie na mnie. Biorąc pod uwagę popyt na kiełbasę w mojej rodzinie, gra na prawdę nie warta świeczki. Ani nawet ogarka.
Tak mi ostatnio kiepsko idą rozmowy z Wami. Ale ogólnie jestem jakaś ąkła, a momentami, szczególnie, niektóre moje organy mnie atakują. (Pewnego dnia Dziecko nawet zostało zawezwane z drogi i zmuszone do spakowania torby, jakby-gdyby-coby-aby. Na szczęście przeczekanie się udało, ale torba spakowana stoi.)
W zasadzie wszelkie rozmowy idą mi kiepsko. Najchętniej bym dzioba w ogóle nie otwierała. I miałabym ochotę się zakopać w zeschłe liście i przeczekać. Tylko co?
W dodatku wieści wokół jakieś mało pozytywne. A już całkowicie rozwaliła mnie wieść o tym, że B@yer przejął Mons@nto. Które i tak nas osaczało na wszelkie możliwe sposoby. Ale teraz już mamy jakby ante portas. W dodatku zapowiadają np. sprzedaż nasion w powiązaniu ze środkami ochrony roślin potrzebnymi do ich uprawy. Czyli amerykańskie praktyki pt. "kupujesz u nas nasiona kukurydzy, musisz też kupić do niej herbicydy naszej produkcji itd" zawitają do polskich rolników. Mam tylko nadzieję, że nasz narodowych charakter, który każe buntować się przed wszelkim przymusem, nie pozwoli na takie opanowanie rolnictwa przez ten koncern, jak w jueseju.
Mój osobisty bojkot (obejmujący m.in wszystko co zawiera syrop monsanto, winiary, nestle i parę innych, w tym karmy zwierzęce koncernowe, junilewery, pe-end-gie, ittepe) rozciągnie się teraz także na aspirynę (zwłaszcza, że to ona chciała mnie ostatnio zabić).
Przy okazji przedświątecznych porządków już macie możliwość ten bojkot zastosować zwracając uwagę na nasze rodzime sidoluksy, ludwiki, cloviny, gold dropy, które są świetne i dużo tańsze od tych wszelkich cifo-syfów. (Ostatnio kupiłam np. płyn do szyb sidolux crystal z nanoczasteczkami, który okazał się najlepszym z dotąd używanych płynów do szyb!) Oczywiście kwasek cytrynowy rozpuszczony w wodzie z dodatkiem odrobiny płynu do garów i paru kropel olejku pomarańczowego oraz sodę do innych zastosowań (kupowana na kilogramy w agneksie), mam zawsze pod ręką, ale niekiedy trzeba sięgnąć do środków profesjonalnych, mając na uwadze własne siły i zdrowie. Także to przyszłe, nadwerężane np. oparami chloru unoszącymi się w całym mieszkaniu po zastosowaniu znanych środków do klopa.
Pozdrawiam. Jednak wiosennie (bo dziś słonko od rana, mimo mroźnego poranka, więc trawa na pewno zostanie odkryta - błoto powstałe mimochodem pomińmy jakby)
To przesilenie wiosenne, ja też bym się zakopała w sianie i dospała do maja
OdpowiedzUsuńPocieszasz mnie. Zresztą, ja się sama tak pocieszam. Tyle, że wcześniej chyba było przesilenie zimowe, bo chęć zakopania się w sianie/liściach/trocinach występuje u mnie jakoś od listopada chyba..
Usuń