piątek, 15 kwietnia 2016

Wiosenne przesilenie

dopadło mnie. Jakkolwiek by to nie nazwać i jakiekolwiek by nie były tego przyczyny - jestem dętka, do wulkanizacji. O szczegółach się rozpisywać nie będę, bo nie wypada, a poza tym, niektórzy mogliby, drogą rozumowania niewprost, wyciągnąć zbyt daleko idące wnioski. Co do mojego sposobu odżywiania się. N.P.Ewentualnie, co do mojego poglądu na wpływ promieniowania kosmicznego na życie intymne mrówek.
Jakiś wysyp przypadków zdrowotnych wokół -u ludzi i zwierząt.
Zaczęło się od łapy Księżniczki: kuśtykała na trzech, tej czwartej dotknąć nie dając - zębalami kłapała już na rękę wyciągniętą w kierunku. W końcu, jak ze spaceru trzeba było przynieść, bo odmówiła stanowczo maszerowania, poświęciłam rękę i pooglądałam. Okazał się ropień między paluchami, od wierzchu. Zastosowałam domowe leczenie, które pewnie by skutek przyniosło oczekiwany, (już zaczynała lepiej chodzić, po dwóch dniach okładów), gdyby nie moje wypadnięcie z obiegu. Skutkiem czego, w momencie chwilowego powrotu do żywych zdałam się na weta. Zastrzyki, antybiotyk, przekłucie ropnia, 100zł nie moje, ale pies naprawiony.
Równocześnie jakby, Najstarsza-ale-nienajważniejsza wypuściła się w maliny. Dosłownie i w przenośni. Albowiem polazła wycinać maliny za domem, gdzie wzrok nie sięga i nogi stawiać nie musi (chyba, że przymusem wewnętrznym wleczona). Następnie się wzięła w te, częściowo już wycięte, maliny obaliła, skaleczywszy oko i naruszywszy nogę w biedrze. Szczęściem dla mnie, doszła zapewne do wniosku, że opieka lekarska, jaką jej usiłuję zapewnić, jest niewłaściwa (wszystko przez to, że nie załatwiłam na izbie przyjęć, żeby ją skierowali na wewnętrzny, zamiast na geriatrię) i zwróciła się do sąsiadów. Sąsiedzi teraz zapewniają jej opiekę, co jest dla mnie nader korzystne, ponieważ kontakty z ciotą były bardzo uciążliwe psychicznie - męczyło mnie jej wieczne niezadowolenie ze wszystkiego oraz fakt, że nigdy wprost nie powiedziała o co jej chodzi, a nieszczerość biła od niej na kilometr i mnie uwierała. OK. Teraz ciota istnieje, w odległej jakby galaktyce.
Nienajstarsza-ale-najważniejsza przechodzi za to serie badań, których wyniki są nader niekorzystne. Dobrze, że ona ma jakąś sensowną opiekę lekarską i nie musi latami czekać na wizytę u specjalisty ( w lutym rejestrowałam męża do kardiologa na styczeń!)
No i do kompletu jakby ludzko-zwierzęcego, w środę wieczorem sypnął się Stefan. Znów go zakorkowało, ni stad ni z owąd (bez zmian żywieniowych, panie K.L. - cały czas je to samo, w takich samych ilościach). Jedynie trochę zielonych chwastów dostał, odrobinę niewielką, ale skutku tychże możnaby oczekiwać zgoła odwrotnego. Wieczorem działania własne połączone z konsultacją z wetem. Na następny dzień wizyta w gabinecie, zastrzyki w łapę, tudzież medykamenty różne. Do zastosowania w formie wlewania. I rozkminiam, co z czym połączyć można, żeby tych wlewów było jak najmniej. Starszy się okazał pomocny bardzo i do pomocy chętny. Zastrzyki porobił pewnie i ochoczo - ja niestety nie potrafię i wewnętrznego oporu przełamać nie umiem. Natomiast wlewanie o wiele lepiej mi wychodzi wykonywane solo. Być może dlatego, że Stefan nie jest przyzwyczajony do męskiej obecności w obórce - normalnie Starszy tam nie zagląda nawet, a Dziecko sporadycznie - posmyrać Stefka po braku poroża. Wczoraj wieczorem już było lepiej.

W związku z moją nieużytecznością dałam się Starszemu namówić do zaangażowania niejakiego Wiesława zwanego "Masą" (nie łączyć z mafią) do wykonywania prac ciężkich. Czego natychmiast pożałowałam, bo Masa już na wstępie zażądał czypieńdziesiąt tytułem zaliczki.Po czym nie przyszedł, po czym przyszedł w deszcz i znów zażądał czypieńdziesiąt. Po czym nie przyszedł. Po czym wqrw we mnie wzrósł niemożliwy i pojechaliśmy na poszukiwania. Po czym znaleźliśmy go pod sklepem w stanie wskazującym iż wszelkie zaliczki zostały spożytkowane. Kazałam się pakować do auta. Odmówił, ale obiecał, że za godzinę przyjdzie. Godzina w jego wydaniu jest przedziałem czasu bliżej niezdefiniowanym, ale przyszedł. Z napoczętą butelką piwa. Został zaopatrzony w widły i wstawiony do obórki. Ponieważ działania zaczął od opowieści, jak to z drugim podobnym,( nie dość, że podobnie używającym, to w dodatku psychicznym i pozostającym poza leczeniem (!!!) ) ubijali (mordowali) kozła u Hany - zdecydowałam samego go w tej obórce nie zostawiać. Współpracowaliśmy więc. Masa był zdziwiony niezmiernie, że jakieś mycie itp. "Może perfumy im tu pani jeszcze rozpyli?". Perfumy, jak perfumy, ale wapno owszem, no i pomalować trzeba. (Znowu kotlet, bo ja nie umiem obsłużyć kompresora!) Następnie Masa  otrzymał co zażądał, po czym znów nie przyszedł. Plus zaangażowania masy jest taki, że ciężkie roboty wykonuje porządnie, inteligencji nie nadwerężając co prawda, ale wydajnie. Reszta to same minusy: przychodzi kiedy zechce, a nie kiedy trzeba; jak się raz przyssie, to będzie po zaliczki "dwapieńdziesiąt" - "czypieńdziesiąt" przylatał co chwila, z tym, że odrobi. A jak przychodzi do rozliczenia, to zaliczki diabli wzięli, bo on już o nich nie pamięta. (Zaznaczę, że czypieńdziesiąt to może nie są pieniądze, ale pomnożone przez 10 to jest już dniówka u miejscowego Malinowego Króla)

Pomidory przepikowałam wreszcie. Będąc na zdrowotnym minusie nie chciałam się za nie zabierać, bo taki kontakt się na roślinach odbija ujemnie.

Stuningowałam ostatecznie funkiową rabatkę. Oczywiście, w sklerozie mojej zapomniałam, że Koleżanka Pisarka roślinność przyjmie wszelaką z ochotą. I zamiast wsadzić w pundełko i pocztą słać, bujałam się jak głupia, gdzie toto wetknąć, coby się nie zmarnowało. W końcu, jak już wetkłam i kompozycja powstała nowa, to Koleżanka P. się przypomniała. Za późno niestety.Funkie jeszcze ślimaksem obsypać należy, bo zaraz dziadostwo listki żreć będzie. A nie po to są posadzone, żeby ślimaki miały co żreć.

Przekopane, kłącza perzu wybrane dokładnie, "zafoliowane", kamulce ułożone od nowa.

Z drugiej strony "kulki" iryski (z przodu) i liliowce (z tyłu). Za omszałymi cegłami posadziłam wykopane z funkiowej rabatki tawułki. Rosną tam też liliowce (inne, takie najzwyklejsze) i dwa krzaki piwonii.

Tawułki już wzięły i urosły, choć wątpiłam w to mocno. A trawnik się prosi....

A funkie też wyłażą mocno. Ślimakom zrobiłam wbrew.

Mahonie! Może to nie wygląda, ale za to jak pachnie!

Odnoszę niejakie wrażenie, że ta wiosna się mocno pospieszyła i wyczerpała siły długim rozkładem w czasie. Połowę kwietnia mamy jakby, a na zagonkach nic się nie dzieje. I to nie tylko u mnie - po sąsiedzku takoż. Zaledwie somsiad Staszek rusztowanie na jaśkową fasolę postawił i jakąś dymkę wetknęli.
Pogoda jest taka więcej szkocka, ze względu na to, że w kratkę, ale nie tylko - momentami bardziej wrzosowiskami tchnie. Zrobić na zewnątrz za wiele się nie da. Trawa podlana mocno - kosiarką nie da się wyjechać, a bujnęła po tym podlewaniu strasznie. Kosę nabyłam o długości adekwatnej. Starszy oprawił i osełką wygładził. No to kozom ukosić mogę to co się wyróżnia.

Powojniki dały radę, choć myślałam, że już z nich nic nie będzie. Teraz rozkminiam, co by im tu w nogach posadzić. Na razie mi nasturcje do głowy przychodzą, ale gryzą się z moim lenistwem. Najlepiej byłoby "raz na długi czas"

Surfinia cała w pąkach. Żeby tylko mocnego przymrozku nie było, bo szkoda straszna by się stała.



Głodzę psy!
Chciałam być porządna i schowałam do szafki, upieczoną wczoraj bułeczkę. A to oto zastałam na podłodze po powrocie z ogrodu. Dla porównania wielkości - płytki są 25x25. Bułeczka była ze średniej, szerokiej keksówki. Nad wyraz wyrośnięta i pulchna. I co ja zjem na kolację?Wygląda na to, że  współpracowały przy kradzieży, bo chodzą pod ścianami i nawet na mnie nie patrzą. Na resztki bułki też.


12 komentarzy:

  1. Robotnaś kobito że aż coś! ja to zupełnie "w lesie". A, chyba miałaś napisać Glicynia (Wisteria) w pąkach, zamiast surfinia, co? Czymaj się w pionie ;)
    pozdrawiam
    Rena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha! A ile czasu nie pisałam?Dwa tygodnie. I w ciągu tego czasu stuningowałam aż jedną rabatkę, długości ok. 4m. Więc nie przesadzajmy z robotnościa.
      Ty masz za to cudne i liczne koźlątka. A ponieważ jedna koza tylu cyców nie ma, to miałaś pewnie pełne ręce (butelek)

      Oczywiście, że glicynia. Surfinii nie posiadam nigdy żadnej.

      Usuń
  2. To fakt, z butelkami latam i jeszcze polatam ;) teraz mój dzień jest podzielony na między-karmienia, a kończy się teraz przed chwilą. Jedna taka tura do półtorej godziny trwa. No, jestem mamą zastępczą, ale za to koźlątka mnie kochają jak mamę :) Mówią, że od przybytku głowa nie boli, no nie boli głowa, ino co innego ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Troszkę posiałam i posadziłam na grządkach, m.in, 20 ziemniaków wetknęłam w ziemię, a pomiędzy przerośnięty czosnek, co to go zeszłego roku zapomniałam wyrwać, bo ponoć ziemniaki lubią się z nim; teraz trzeba mi do tunelu iść, wierzchnią warstwę ziemi zdjąć, żyźniejszej z kompostu dosypać, mam wrażenie, że przyroda bujnęła pewnie ze dwa tygodnie wcześniej; moja Mimi jakaś kontuzyjna, szaleje jak diabeł na podwórzu, potem kuleje, to na jedną, to na druga nogę, ciężko upilnować; a dokucza tak samo, zjadła mi w piątek kawał ciasta, co to go upiekłam na wyjazd, i wyżarła na samym środku huculskiego kilimu dziurę, a także wytrzepała clematisy, co to je dopiero zasadziłam, a spostrzegłam na następny dzień, może przeżyją; kleszcze atakują w ilościach nieprzebranych, psy zakropione w karczycho, a co dla ludzi? sama znajduję je po kilka na sobie, i ugryzień parę też; człowiek słabowaty jakiś tej wiosny, kostygi bolą, mąż mówi, że to sks:-) pewnie tak:-) pozdrowienia ślę za miedzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SKS? No coś Ty? To takie przejściowe zastanie po zimie.
      Na kleszcze i inne latające krwiopijce zakupiłam w tym roku Eko-Flea.Mocno zachwalane na jakimś psim forum. Nadaje się dla ludzi i zwierząt, także "od komarów", które ostatnio jakieś nowoczesne są i też świństwa roznoszą. Psy popsikane. Reszta zoo czeka na swą kolej. Na sobie na razie nie wypróbowałam, bo w zakleszczone i zakomarzone się dotąd nie pchałam.

      Usuń
  4. O to, to, też tak mam, daję zaliczki po piątaczku a jak przyjdzie do rozliczeń to nie pamięta.
    A glicynia mocno Ci się rozrasta? Są cudne ale na forach straszą, że rozrastają się nachalnie, nie do opanowania. A bardzo miałabym ochotę utknąć je przy tarasie na mojej 3 arowej działeczce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Glicynia ma w ciągu roku bardzo duże przyrosty. Ale ja ją po prostu tnę bezdusznie.Tnę w trakcie sezonu to co mnie chce zaatakować, a potem, po sezonie - na jesień - radykalnie. Cięcie jest łatwe, zwykłym małym sekatorkiem, bo pędy jeszcze nie zdążą zdrewnieć. Bezduszne cięcie ogranicza jej ekspansję i zapewnia obfite kwitnienie (niecięta - ni kwitnie)

      Usuń
    2. Moja zmarzła pewnej ostrej zimy, i pewnie już nie będę z nią eksperymentować:-)

      Usuń
    3. Mnie przekonałaś, jest tak piękna, że warto nawet zaryzykować przemarznięcie. Tylko że u mnie miałaby rosnąć od północy i nie wiem czy wtedy będzie kwitnąć.

      Usuń
    4. Właściwie, to ja nic o glicynii nie wiem, oprócz tego, że lubi byc cieta, żeby kwitła. Posadziłam od południa, bez zastanowienia żadnego. Od północy bym nie posadziła, bo tam potrzeby dekoracyjnej nie mam. Ale jak tak będzie w cieniu rosła to nie wiem - najlepiej poczytaj w sieci, albo gdzieś tam. Bo szkoda posadzić, a potem się rozczarować. Ona jest dekoracyjna, jak kwitnie, a potem to w zasadzie taka kupa zielonego rozłażącego się na boki.

      Usuń
  5. powojnik - barwinek, geranium. kleszcze - są straszne w tym roku i nie można ich lekceważyć - są zarażone (wet mówił). z braku środków fachowych jakikolwiek mocny zapach jest lepszy niż nic. kleszcze 'wyczuwają' zapach krwi szukając obiadu. osobiście od lat wanilię ćwiczę, komary odstrasza też znakomicie. olejek waniliowy do ciasta, przecież mówię. wlany do olejku bambino dla dzieci. na psy też.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem o tych kleszczach. Czytałam nawet - warszawski Sanepid jakiś komunikat w sprawie wystosował do ludzkości. Moim zdaniem wanilia się w cieście najlepiej sprawdza, ale jak masz doświadczenie na plus, to czemu nie. Z tym, że te wszystkie naturalne smrody działają tylko na chwilę.
      Jakieś eukaliptusy, goździki, lawendy. Stosuję, owszem, bardziej od komarów. Z eukaliptusem najlepiej mi idzie odstraszanie Dziecka - paszczę drze niemożliwie, jak poczuje. Zobaczymy, jak to Eko-Flea się sprawdzi. Psy popsikane. Przecież nie będę ich tłuszczem maziać.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..