Niestety, wielokrotnie zdarza nam się otrzymywać prezenty, które przyjmujemy, powtarzając sobie w duchu tę maksymę. Bajka, jeżeli to jest jakiś przecudnej urody wazon. Zawsze można go wynieść na strych, do piwnicy, ewentualnie postawić w nim kwiaty na stole i pozwolić kotom rozbić (chociaż, jak doświadczenie podpowiada, tego rodzaju rzeczy są złośliwie trwałe i nawet jak koty zrzucą ze stołu, to się nie rozbije, tylko bałaganu narobi). Gorzej, jak to jest prezent taki, jak ten, który mi wczoraj zrobiła Królowa Matka. Otóż wzięła i powiła dwa koziołki. Do piwnicy się tego wstawić nie da, toteż jestem jakby nieco zawiedziona i obrażona na nią. A koziołki traktuję obojętnie raczej. I tak będę musiała się ich pozbyć, więc lepiej się nie przywiązywać.
Andzia się zbierała od niedzieli. Nawet myślałam, że już w niedzielę się rozsypie. Ale dotrwała do poniedziałku. W poniedziałek rano zastałam ją wentylującą się, jak po najlepszej szkole rodzenia. I gadatliwa się zrobiła. Takim samym głosem przemawia dzisiaj do koźląt, więc wczoraj pewnie zachęcała je do opuszczenia dotychczasowego schronienia. Tym się jednak nie spieszyło.
Zdążyłam kupę roboty odwalić. Wykosiłam część trawnika, który mnie atakował psychicznie. Poszło łatwiej niż myślałam, ale bez kosza. Z koszem nie dałabym rady. I tak się kosiarka zapychała co chwilę, trzeba było wyłączać i odtykać. W końcu uruchomiłam boczny wyrzut i poszło o wiele łatwiej.
Potem rozłożyłam plandekę pd ścianą i Starszy "skiprował" wreszcie te porąbane patyki z sadu, które już miesiąc pewnie stały na przyczepie. I co wyschły, to je zdążyło od nowa zalać. A przyczepa zaczęła zarastać trawą, bo wykosić pod nią nie było jak.
Patyki wrzuciłam do piwnicy, oczywiście obdrapałam się przy tym. Zostaną wykorzystane do grzania wody.
Jak zrobiłam porządek z patykami, uprzątnęłam plandekę i odniosłam na miejsce - przetoczyłam kosiarkę na podwórze i zabrałam się za koszenie miejsca po przyczepie (Starszy ustawił ja nieco dalej, równo z innym żelastwem). Stwierdziłam, że ten jeden wygolony placek będzie łyso wyglądał i trzeba całe gumno jednakowo potraktować.
Akurat skończyłam, odtoczyłam kosiarkę i zaglądnęłam do Andzi. A tam glut i wystające kopytka. Białe! (Cholera!, ona zawsze rodziła czarne, no to już wiedziałam, że nic fajnego nie będzie) Zestaw porodowy miałam przygotowany. Na szczęście wodę chwilę wcześniej oddali i mogłam umyć ręce. Czekałam jak się sytuacja rozwinie, a Starszy kibicował. W końcu się położyła i prawie sama wypchnęła pierwsze koźlę. Tylko lekko pociągnęłam za te wystające białe raciczki. Jak zobaczyłam te kilometry nóg, to już nie musiałam nigdzie zaglądać - wiedziałam, że facet. Z urody nieco podobny do tatusia.
Wystarczy spojrzeć na twarz -od razu wiadomo, że koziołek. No i te nogi!
Andzia dostała go pod twarz, ja mu tylko pyszczek ogarnęłam z glutów, i zaczęła lizać, gaworząc przy tym.
A za chwilę znów coś zaczęło z niej wyłazić i tu był lekki szok chwilowy, bo jakiś dziwny kształt miało to co się pojawiało - na pewno nie były to raciczki. Głowa! Starszy zakomenderował - ciągnij! No tak, tylko, kurde, za co? Za głowę?! W końcu pociągnęłam, już nie wiem za co, chyba coś więcej wylazło. Sympatyczny czarno-biały łepek, mniejsze od pierwszego.
Mały czarno-biały oszust.
Mama wykonuje zabiegi pielęgnacyjne sumiennie
Miałam nadzieję, że kózka. Niestety, za chwilę Starszy mi nadzieję rozwiał.A ja nawet nie chciałam zaglądać, ani tu, ani ówdzie. Zresztą, Starszy wie, co gada. Ale potem, jak już urodziła łożysko i posprzątałam tam u niej - wzięłam dziada do góry i pomacałam między tylnymi nogami. No, tak, jest tam coś i nie jest to zaczątek wymienia.Dziś sprawdziłam po raz drugi - no, tak-jaja jak berety. Ogólnie rzecz biorąc jaja, bo co ja z tym zrobię.W dodatku, wydaje mi się, że będą rogate. Dziś macałam łepetyny. Nie ma opcji, żebym się na stare lata mogła nadziewać na jakieś rogi....Bez rogów, ten łaciaty, mógłby zająć miejsce Stefana. Z rogami - nie.
Na drugi dzień jedno uszko się podniosło, ale to drugie wciąż pozostaje klapnięte
Łaciaty w całej okazałości. Jest dużo mniejszy, ale świetnie sobie radzi.
Początkowo przystawiały się oba do jednego tylko cyca, więc z drugiego musiałam zdajać. Ale widzę, ze korzystają z baru w pełnym zakresie i moja interwencja niepotrzebna. Zresztą, Andzia jest bezproblemowa, jeżeli chodzi o wypełnianie obowiązków macierzyńskich. Tyle, że pierwszy raz ma bliźniaki. I pierwszy raz nie są czarne.
PS 1. Dla niewtajemniczonych informacja taka: brzuch przed wykotem opada mniej więcej symetrycznie, tak że "doły głodowe" pogłębiają się jednakowo po obustronach, bez względu na to, czy na świat ma przyjść jedno koźlę, dwa, czy trzy. Oczywiście, idealnej symetrii w naturze nie ma, jest wymysłem.matematyków.
PS 2. Nadmienię tylko, dla przypomnienia, że mięso na sznycelki, leżące w biedronce w chłodni, oraz szynka plasterkowana nie są WYTWARZANE w procesie przemysłowym, są tylko PRZETWARZANE. Kiedyś były jakimiś malutkimi miłymi zwierzątkami, miały nóżki a nawet główki. Powyższego wątku nie będę rozwijać. Sama mięso jem bardzo sporadycznie.
Mimo wszystko gratulacje dla Ciebie i Andzi :). Śliczne są. Pomartwisz się później, bo co robić
OdpowiedzUsuńRena
Martwienie się, to moja specjalność. Martwię się już. Zwłaszcza, że są śliczne. Zwłaszcza ten "krówek".
UsuńŚliczne :) A uświadom ignoranta miastowego - to są koziołki rogate i nie? Przepraszam jeśli głupio pytam ;)
OdpowiedzUsuńPodobno nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi.
UsuńTak, są kozy i koziołki rogate i bezrogie. Wydawało mi się, że moja Andzia ma dominujący gen bezrożności, bo dotychczas jej dzieci były bezrogie i czarne. Widać Wacek miał silniejsze geny, bo oba są rogate i żaden nie jest czarny. A szkoda...
Dzięki, jak to się człowiek uczy całe życie :) Myślałam, że "rogi" są przynależne do płci ;) na zasadzie: chłopak ma rogi, dziewczyna nie ;) :D
OdpowiedzUsuńBo tak jest chyba u tych dzikich kozowatych, ale też nie wszystkich. Bo np kozice są rogate bez wzgl, na płeć. Samce chyba tylko maja większe rogi.
UsuńRogi są niebezpieczna bronią, ale i bezroga koza potrafi łbem przywalić boleśnie.