W tej codziennej monotonii miłym przerywnikiem była wizyta dziecek. I to wszystkich na raz. Korporacyjne Dziecię miało po kokardkę swojej korporacyjno-fitnesowej monotonii i zdecydowało przyjechać na łykend.
Ponieważ Najważniejsza jest od ubiegłego czwartku na onko w Rz, więc umówiłyśmy się pod dworcem i wspólnie ją nawiedziły.
Oddział onko w Rz. jest podobno nowy, ale utworzony w budynku, który wcześniej pełnił inne funkcje. O ile część z przychodnią jest super hiper itd, o tyle część szpitalna lekko przygnębiająca. (I, oczywiście, najważniejsze są panie sprzątające zgodnie z normami ISO.)
Ciotka się na chemię nie załapała, ponieważ jakieś wyniki miała ponadnormatywne, więc ją zostawili i płuczą kroplówkami. Od początku leczenia schudła 14 kg. I pewnie ta utrata masy dodała ciotce wigoru, bo jest nadzwyczaj żywotna. Ma wilczy apetyt. Ponieważ szpitalne jedzenie jest paskudne (i tak je zjada), a ciotka ma ubrania przy sobie, więc się przebiera i leci do sklepu zaopatrzyć się w papu. Poza tym, jakoś sobie to wszystko przerobiła, co wpłynęło pozytywnie na jej stosunek do otoczenia. Nawet Kasia, po sobotniej wizycie u Ciotki stwierdziła "Łał, jak się ciotka zmieniła! Już nie jest taka upierdliwa!" Jest to niejakim zaskoczeniem, bo przy ciotki dotychczasowym nastawieniu można się było raczej spodziewać postawy cierpiętnicy pełniącej misję dla wyższych idei, mającej za złe wszystkim jakiekolwiek odstępstwa od ustalonej przez nią normy.
Dziś się może okazać, że jednak tej chemii jej nie dadzą i nie wiem, jak to wpłynie na jej nastawienie, bo odnoszę wrażenie, że mimo wszystko, jednak jakoś na tę chemię liczyła.
Co do ekscesów natomiast, to jeden eksces był pogodowy. (Jak tak zerkam na moje wpisy, to widzę, że dużo jest o pogodzie jakby. Niestety, w pewnym wieku pogoda i jej kaprysy determinują człeka. Co dziwne, widzę, że determinują też całkiem młodych ludzi. Właściwie obserwowałam to jeszcze w czasie gdy "chodziłam do szkoły": przy paskudnej pogodzie dzieci stawały się nieznośne, albo "przyćmione", albo pobudzone ponad normę. I to było dla mnie niejakie zaskoczenie, bo w młodości pogoda nie miała dla mnie aż takiego znaczenia) Z saharyjskich upałów, nagle zrobił się ziąb. (Bo jak na termometrze skali brakuje, a potem jest 18-20 st, to jest to odczuwane jako ziąb) Ale przynajmniej trochę popadało, co stało się ratunkiem dla moich pomidorów, pozbawionych wody z powodu kichy w trzydziestce. Nie tylko dla pomidorów zresztą, dla kóz także, bo po opadach trawa trochę ruszyła i mogą się paść koło domu. Co niestety, nie zwalnia mnie od machania kosą, bo się jednak tu za bardzo nie najedzą i zielone trzeba im dostarczyć.
Czarna (psa) robi za psa pasterskiego. Gdy tylko kozy znajdą się za płotkiem, kładzie się "U" i pilnuje. Usiłuje też oblizywać koziołom mordy przez siatkę, co im wcale jakby nie przeszkadza. I tak sobie może
leżeć
godzinami, mając w nosie cała resztę otoczenia, dopóki nie pojawi się Księżniczka. Księżniczka natychmiast zaczyna paszczę drzeć, a wtedy Czarna do niej dołącza i też wrzeszczy na kozioły, jakby własnego rozumu nie miała. Czarna (koza) niestety na sznurku, ponieważ puszczona luzem zajmuje się wyłącznie robienie zadymy - goni Królową Matkę, aż ta zaczyna ziajać jak pies. Do konsensusu żadnego nie dochodzą, bo po chwili przerwy na odpoczynek, akcja zaczyna się od początku - walą się łbami, aż dudni, po czym Andzia ucieka, po czym Wandal ją goni, a jak nie może z łba przyłożyć - to gryzie. (Widok czarnego Wandala z pełnym pyskiem białych kłaków - bezcenny.) Sznurek wprowadza porządek niejaki i opanowuje kozie ekscesy.
W tak zwanym międzyczasie następowały etapowo ekscesy rękodzielnicze. O dziwo, udało mi się zebrać w kupę i wykonać, co wymyśliłam w czasie ograniczonym jedynie procesem technologicznym (malowanie-schnięcie, klejenie-schnięcie, lakierowanie-schnięcie, klejenie zawieszek -schnięcie).
O, takie sobie "zawieszki" do kuchni uczyniłam. Wydrukowane, wycięte, naklejone na gotową sklejkę, która okazała się nie trzymać wymiarów zapodanych, więc brzegi trzeba było pomalować. Potem polakierowane w dyskretny sposób. Uchwytów metalowych przybić się do tego nie dało nijak, bo sklejka grubości 3 mm, no to "rozbroiłam" i przykleiłam
drucik
na tasiemce. Dzieckom przypadło do gustu, więc wybrały sobie z pozostałych wydruków dwa i zrobiłam im z zielonym tłem. Podobało mi się bardzo, jak konsultowali między sobą, które obrazki wybrać. No, fajni są....
W związku z ekscesami pogodowymi musiałam się jakoś ratować przed śmiercią (bo siedzenie na krześle jest uciążliwe bardzo dla siądźki i kręgosłupa oraz może się skończyć padnięciem na pysk obok), więc wymyślałam zajęcia.
Najpierw zrobiłam hummus:
Skrytykowany mocno, jako "nowomodna, zagramaniczna potrawa". A przecież hummus jest to nic innego, jak pire z grochu, tyle, że nie z tego zwykłego, kupowanego w postaci żółtych połówek, a z groszku włoskiego, zwanego ciecierzycą, albo cieciorką, który w polskiej kuchni był znany i stosowany od wieków.
Z dodatków zagramanicznych widać cytrynę, sól himalajską i pieprz. Sól mogłaby być równie dobrze kłodawska, ale co oni z tą solą aktualnie wyczyniają, to woła o pomstę do nieba. W soli kamiennej też jest antyzbrylacz i jakaś dziwnie biała jest. Ale kupuję,bo jakie wyjście. Natomiast do solniczki jest gruba himalajska, mam nadzieję, że bez antyzbrylacza.
Potem uczyniłam twarożek kozowy:
Kolejny raz okazało się, że pośpiech wskazany jedynie przy łapaniu pcheł. Poprzednie 2 próby skończyły się wylaniem po 5 litrów ogrzanego mleka do kanalizacji. Wqurzało mnie to okropnie, bo nie lubię wywalania produktów spożywczych w taki sposób oraz nie lubię, oczywiście, porażek. Porażka była stąd, że mleko było jednak za słabo ukwaszone. W czasie wytwarzania koziego twarogu powstaje skrzep zupełnie inny niż przy krowim - znacznie drobniejsze ziarno. Gdy mleko było za słabo ukwaszone, to ziarno było tak drobne, że nie dałoby się odcedzić, nawet na tej chuście. No a twarożek kozi ma wszystkie twarożki pod sobą. To jest niebo w gębie!
Produkcja wygląda nieestetycznie, ponieważ na początku jest tego dużo, wypełnia cały odciekacz i niestety , lepi się do chusty.
W temacie serów: z trzech krążków podpuszczkowych zalegających w lodówce ugniotłam coś w charakterze bryndzy. Na razie nabiera mocy, ubite mocno w kamiennej miseczce. Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Na plantacji zostały mi jakieś 3 główki kapusty, które dziwnie oparły się chorobie. No to:
Jedna skończyła tak i stała się nadzieniem do kapuśniaczków. Reszta drożdżowego ciasta została zużyta na "chusteczki" z jabłuszkiem, ponieważ u sąsiada pod jabłonią już się wala mnóstwo całkiem przyzwoitych i jadalnych jabłek. Część tych wypieków została zaniesiona do Elusi, w celu nakarmienia głodującej w szpitalu Najważniejszej. No i Elusia dostała trochę "za drogę". Plus słoik sera w zalewie olejowej z suszonymi pomidorami, który zaczęła natychmiast, mimo bycia na diecie, pochłaniać.
No i jeszcze ekscesy kotowatych:
Choć właściwie nie wiem, czy ekscesy, czy normalne zachowania, a jedynie materia taka se - nieodporna.
Jako gratis, przy zakupie wora karmy specjalistycznej struwitowej u "niemca", wystąpił drapak. Opisany nie był, fota nie oddawała treści, a okazał się być zwiniętymi w kółko i oklejonymi z zewnątrz ozdobną taśmą, paskami tektury falistej. Moje koty uwielbiają kartony wszelakie, które przez chwilę służą do "siedzenia w", a następnie są darte na strzępy zębami. Ta forma kartonu też im przypadła do gustu. Z upodobaniem tępią sobie na tym pazury. Oraz zęby. Strzęp się kładzie gęsto, ale kotowate zadowolone. Jedynie Koteczek Areczek nie zbliża się nawet - "tępi" pazury na moim selfmade podnóżku, obciągniętym sztruksem. Strzępy z tego nie lecą. Przynajmniej na razie.
Wczoraj już nie miałam pomysłów na zajęcia domowe ratujące przed nagłą śmiercią. Wobec czego polazłam na plantacje. Pomidory oczekiwały mojej kolejnej interwencji z utęsknieniem, bo znowu się busz zaczął robić. Znowu cięłam. Starszy już tym razem nic nie mówił. Przyjechał za mną lambordżinim i siedział w nim, bo nie miał siły na nic. Pomidorów własnych jeszcze niestety nie jem. I jest to kolejny eksces, chociaż już przedawniony. Zwykle o tej porze miałam nawet część pomidorów zasłoikowanych. Ale, jak wiecie, opóźniona w tym roku byłam, rozsady mi nie do końca wyszły i, być może, te wczesne odmiany akurat się nie udały. W każdym razie jednego dojrzałego, solidarnie po połowie wczoraj zjedliśmy. Papryka daje radę, aż za bardzo nawet, bo krzaczki się poprzewracały pod ciężarem owoców. Malutkie one są i palikować je nijak i nie ma czym, chyba, że chruściane im podpórki zrobię. Dynie, posadzone metr na metr, zajęły już całe pole dla nich przeznaczone i rozłażą się poza. Tnę im pędy, bo taka inwazja dyń niewskazana. Owoców wiążą mnóstwo, Jedna już nawet olbrzymia jakaś, choć niby małe miały być. Nadal nie udało mi się stwierdzić, czy piżmowe i prowansalskie dały radę. Japońskie w każdym razie są i ta jedna bejbi blu też.
Oprysk ograniczył jednak kanciastą plamistość na ogórkach i zebrałam pół koszyka na kiszenie. A szparagówka następna wciąż nieposiana.
No to idę. Jeżeli dziś nie będzie za bardzo smażyć - może posieję.
Nie dajemy się pogodzie!
Miłego i dobrego!
Jak to człowiek wyczyta co chce.
OdpowiedzUsuńPatrzę a tu tytuł "exstasy" rzucam się do czytania i coś mi nie pasuje. Wracam sylabizuję i jest ekscesy. Nie dalej niz wczoraj czytam tytuł
Bezdomni zrobili demonstrację na ŚDM.
Jaki powód - pomyślałem i zagłębiłem się w temacie.
Tak na prawdę to tytuł brzmiał
Bezdomni zrobili monstrancję. Reszta się zgadzała.
Pozdrawiam
Szanowny Panie Antoni, zupełnie analogicznie jest ze słuchaniem. Są tacy, co słuchają, a nie słyszą. Oraz tacy, co słuchają, a słyszą co chcieliby usłyszeć.
UsuńA poza tem, tak się obawiamy wszelkich ekscesów w czasie tych ŚDM, że nam nawet monstrancja demonstracją w oczy błysnąć może.
pozdrawiam serdecznie
Tylko Antoni
UsuńNo i znowuż w kompleksy mnie wpędzasz bo i kapuśniaczki i chusteczki i humus i twarożek i zawieszki. Więc nie tylko o pogodzie, chociaż mnie akurat te chłody pasują bardzo.
OdpowiedzUsuńCo Ty mi tu o kompleksach mówisz?! Kużden ma takie "rozrywki", na jakie go "stać". Ja niestety, jestem gwoździem przybita do gumna. I to dużym gwoździem, takim wielokanciastym bretnalem. Więc muszę tę gumienną rzeczywistość czymś wypełniać...
UsuńA zamień muszę na mogę i już lepiej brzmi. Mogę tę gumienną rzeczywistość czymś wypełnić. Możesz boś zdrowa, zdolna, pracowita. Howgh!
Usuń:D dzien dobry! Melduję się !
OdpowiedzUsuńGit obrazki.
Zawieszki, gratisowe i dk wszystkiego, proponuję z zawleczek od puszki alu.
Dobrego dnia!