Nicniechciejstwo mnie ogarnęło straszne.
Najpierw to było jakoś do usprawiedliwienia: Starszy na intensywnej, potem ten zabieg. Formularzyk sobie poczytałam zanim podpisał i tak byłam trochę nie bardzo pewna. Ale się udało. I efekty są pozytywne. Serce się obkurczyło i mająa nadzieję, że ten płyn z osierdzia samo z siebie wypompuje i nie trzeba będzie chłopa dziurawić.
Zaliczałam w międzyczasie wojewódzką metropolię publiczną komunikacją, bo Dziecko akurat cały tydzień na szkoleniu było. W jedną stronę kombinacją wieśbus+koliber, z powrotem pociągiem. Za chiny-ludowo-demokratyczne przez eczwórke (no, od czasu autostrady 94 jest to) nie przejdę. (Wygląda na to, że mają przejście zrobić, takie z migającymi lampkami, bo rampę jesienią nad szosą wznieśli. Jakieś tablice na niej są, szczelnie zalepione folią. Ale nic się nie dzieje dalej. Kładli nową nawierzchnię i malowali znaki poziome, ale zebry nie namalowali. No to pewnie do wiosny.)
Droga ze stacji jakaś dłuższa się jakby zrobiła, bo mi zajęła pół godziny. Powoli.
Starszego w poniedziałek wypisali i jest teraz w "sanatorium", czyli u Najważniejszej w Rz.
Dziecko lata ostatnio inną stroną województwa, więc nie zagląda. No i braki w zaopatrzeniu się zrobiły. W związku z powyższym zaglądnęłam wczoraj do sąsiadki zapytać, czy się gdzieś - kiedyś nie wybiera na zakupy większe do miasteczka. A sąsiadka się przejęła rolą i zadeklarowała, że może mnie zawieźć zaraz natychmiast. Chociaż zapewniałam, że najlepiej przy okazji, bo ciśnienia strasznego na zaraz-teraz nie ma -jeść jeszcze co mam, tylko mi się zapasy kurczą.
Miło z jej strony, nawet biorąc poprawkę na niezupełną bezinteresowność (ewentualne wykorzystanie moich umiejętności zawodowych, młody młodszy chodzi do czwartej klasy). Nawet nie zwierzałam się Starszemu, bo on by zaraz kazał zapłacić. A mi się czasem wydaje wyciąganie tych dwudziestu złotych obraźliwe. Sąsiadka dostała "rafaello" - zadowolone byłyśmy obie, ja jakby podwójnie - z życzliwości bardziej niż z dokonanego uzupełnienia spiżarki.
Pieseły wykorzystały moją zakupową nieobecność na dokonanie kradzieży. Otóż upiekłam była sobie bułeczkę, pyszniutką (Przy okazji popełniania cebulaków, które za mną od pewnego czasu łaziły. No i dodatkowo - mogłam je zrobić pod nieobecność Starszego, bo nie musiałam wysłuchiwać marudzenia na temat cebulowych zapachów), posypana czarnuszką. Bułeczkę konsumowałam powoli, jakaś 1/3 jeszcze została, już nieco podeschnięta, co niekoniecznie wykluczało dalszą konsumpcję. Dziś zerknęłam do szafki kuchennej, gdzie leży chleb, w celu ewentualnego usunięcia okruszków. I nawet nie od razu zauważyłam bułeczki brak, bo zawinięta była w papier. Dopiero jak za ten papier złapałam. Ciekawe, bo przed wyjazdem na zakupy poodkurzałam w kuchni, a potem nie zauważyłam, żeby jakieś okruchy się walały. Podejrzewam małą szarą. Na pewno nie zjadły na spółkę, bo raczej nie ma opcji, biorąc pod uwagę dawniejsze starcia w okolicach miski. No, a jak sama wcięła taki kawał buły, to w zasadzie nie powinna nic dostać do jedzenia do jutra. Ja bym takiej ilości nie dała rady na jedno podejście.
Cebulaczki.
Zjadłam sama, na dwa podejścia. Takie raczej małe zrobiłam. Wykrawane szklanką do łyskacza.
Zawsze śmieszy mnie bardzo sytuacja, gdy kotu uda się coś ukraść. Właściwie jedynym kocim kradziejcą jest Koteczek Areczek. Inne koty nie kradną. Klementyna jest żarłoczna, ale uczciwa, a Antonina nie je niczego oprócz chrupek.
Ostatnio Areczek zwędził całą kurzęcą wątróbkę, gdy wyszłam na moment do hadesu. Wracam, a tu poruszenie wśród zwierząt: koty (one) krążą wokół kuchni pod ścianami, na środku leży Czarna w pozycji pilnującej, a nieopodal Areczek z wielkim ochłapem w pychu - warczący. Afery nie było, wątróbki kupowane są wyłącznie dla zwierząt (wyglądają tak ohydnie, że nie zjadłabym, nawet gdyby niczego innego nie było). Zabrałam Areczkowi i pokroiłam drobno.
Koteczek Areczek na pozycji strategicznej Usiadł sobie na kręconym stołeczku, nieopodal zlewu, w którym leżała wątróbka. Spoglądał tam tęsknie i się napawał zapachem. W celach portretowych udało mi się odwrócić na chwilę jego uwagę.
Wróciłam właśnie z psami. Wcześniej spojrzałam przez okno i stwierdziłam, że w zasadzie widzę, że niewiele widzę. To niewidzenie zaczęło się błyskawicznie pogłębiać, więc czym prędzej założyłam kapotę, upięłam psy i "naprzód". Horyzont zamknął mi się zaraz za kasztanem, do którego mam jakieś 30metrów. Trzeba było pójść kawałek dalej. Oczywiście, jak zwykle spacerując z psami, musiałam się rozejrzeć, by zbadać okolicę. I natychmiast poczułam się osaczona przez mgłę. Nie lubię, nie mogę. We mgle ogarnia mnie panika, gorsza niż w windzie i zaczynam się dusić. Psy wyrozumiałe były, bo prędko załatwiły co miały do załatwienia. Czarna przekopała kawałek pływającej zaspy oczekując na Księżniczkę, która oczywiście musiała się powlec tam, gdzie już było tylko błoto. (Coś Księżniczka jakaś śnięta. Czyżby jej ta bułeczka krzywo poszła?) Księżniczka poszła z powrotem na sznurek, bo nie bardzo dzisiaj do niej polecenia docierają, a nie miałam ochoty się udusić w tej mgle, czekając aż przyjdzie. Masakra jakaś. A tak pięknie było
Tu mi się horyzont zamknął na wysokości sadu. Jakieś 200m od miejsca, w którym stałam. Kasztan jest tu gdzie widać kawałek psa. Tak było wtedy, gdy spadł ten wielki śnieg.
Warunki zaokienne rozleniwiająco działają na zwierzęta też. Księżniczka ma miejscówkę na poskładanej pościeli Starszego, którą przykryłam nieużywaną już poszwą. Poszwa się nie utrzymała, bo Księżniczka kokosi się, jakby robiła gniazdo. Chwilę jej nieobecności wykorzystał Areczek. Księżniczka, urażona, trochę się zastanawiała, w końcu jednak weszła na wybrane miejsce i na wszelki wypadek odwróciła się do Arka zadkiem. Bo przecież jej hrabiowska mość nie może się z byle kotem spoufalać.
A poza tym moje maleństwo ciągnie już resztkami sił - format może by go trochę uratował, ale się nie mogę zebrać w sobie do tego formata.(Sam format -bajka. Tylko potem instalowanie tego wszystkiego od nowa!) Pod nieobecność Starszego korzystam z peceta, ale go nie lubię. Jest szybki, o dziwo, bo dużo starszy od malucha, ale ta klawiatura mnie osłabia. Odzwyczaiłam się od dużego skoku klawiszy, alt zawodzi i gubią się ogonki. "Poprawiacz" nie zawsze to podkreśla, więc pisanie na tym jest uciążliwe. Wobec czego będzie na razie na tyle, ponieważ połowę czasu nad tym wpisem spędziłam na poprawianiu błędów. Co przechodzi moje możliwości percepcyjne.
Pozdrawiam.
Nie zgubcie się we mgle. A najlepiej to już dzisiaj siedzieć w domu. Kto może oczywiście (Ja nie do końca mogę, bo jeszcze wieczorne kozy i wieczorne psy).
PS. Ja się tu oddałam tfurczości literackiej a tymczasem....
Otóż skończyłam. Wychodzę na salony, a Księżniczka leży dziwnie, nie na swoim posłaniu, lecz obok. Zaniepokoiło mnie to, wziąwszy pod uwagę, że jakaś-takaś wcześniej była. Podnoszę dziada, a tu cała broda ulepiona czymś białym! Psiakrew! Pianą wymiotowała, czy ki? Rozchylam wargi - białe. Wącham - niby zapachów żadnych nieprzyjemnych nie ma. Wsadziłam dziada do wanny i zabrałam się za mycie tej brody, z wyrzutami okropnymi,że o to mi tu pies dogorywa, a ja się znęcam nad nim myjąc brodę. (Bo oczywiście dotykanie brody Księżniczki, w jakimkolwiek celu, to jest znęcanie się nad psem) Umyłam wreszcie, co wcale łatwe nie było, bez litości żadnej spłukałam. Wytarłam. Wywaliłam z wanny i idę do kuchni. Bo już chwilę temu Czarna wokół mnie tańczyła. Co odbierałam "Rusz się , pańcia i daj jeść" A prawdopodobnie znaczyło "Rusz się, pańcia i weź zobacz co to szare złodziejskie nasienie tam w kuchni wyprawia". A w kuuuchni : szafka otwarta, a pod otwartmi drzwiczkami wielka plama mąki! No to się wyjaśniło, co to było, to białe na brodzie. Biedny, zagłodzony pies nie miał co jeść, to napchał się mąki..
Wqrzająca jest ta jej żarłoczność. Wielokrotnie się zdarzało, że potrafiła buchnąć zupełnie dla psa niejadalne rzeczy: a to pół tabliczki czekolady Dziecku z nocnego stolika, a to "kasztanki" z tej własnie szafki i zeżrec ze sreberkiem. A jak była młodsza - potrafiła wejść na kuchenną ladę i opchnąc pół paczki pryncypałków. Nie zdarza się to Czarnej - psu ulicznemu, z litości przygarniętemu. Czarna też nigdy nie sępi namolnie: siedzi u stóp posilającego się i czeka. Jak nic nie daja, to się kładzie i czeka. A to szare hrabiostwo potrafi skwierczeć i zaczepiać łapą. Tak, błękitna krew o niczym nie przesądza.
Ciekawe tylko jakie będą skutki tego wpierniczania mąki. Na razie siedzi jak sfinks na środku dywanu i patrzy w ścianę.
Chyba jednak muszę ten format. Nad maluchem siedzę w swoim kuchennym kąciku i mam wgląd w sytuację.
Zdecydowanie walczę z objawami zwierzęcej kradzieży. W zasadzie to tłumię je w zarodku
OdpowiedzUsuńPies już wie i w zasadzie kot się nauczył zasad.
Pozdrawiam
Te kradzieże odbywają się zawsze pod nieobecność ludzi. Psy nigdy nie próbowały skraść czegokolwiek na oczach. Koteczek Areczek podczas przygotowywania mięska wchodzi grzecznie na moje krzesło w kąciku, opiera łapki na na brzegu lady i czeka. Ale niechby tak to mięsko zostało na chwile samo, no to żadne "nie wolno" wtedy nie obowiązuje.W ogóle żadne reguły nie obowiązują chyba, gdy ludzie nie patrzą. Zapewne wyjątkiem są solidnie szkolone psy, ale po takich naukach "towarzyskich" to dużo można. Chociaż podejrzewam, że gdybym Czarnej położyła kiełbasę pod nosem, kazała leżeć i powiedziała "nie wolno", to by leżała i cierpiała, ale by nie ruszyła. Bo Czarna to jest pies o zadziwiającej inteligencji. Czego niestety, nie można powiedzieć o gebelsie. Chociaż, może właśnie inteligencja gebelsa na tym polega, że działa na własną rękę i jak jest pora karmienia, a nie dają, to trzeba się samoobsłużyć.. Bo na pory karmienia one mają wbudowany zegar - za 5 piąta już cała piątka siedzi w kuchni i patrzy na mnie wyczekująco.
UsuńPrzed 17 całość inwentarza siedzi na pozycjach strategicznych pod bramą, a następnie wyczekująco i organoleptycznie sprawdza stan toreb zakupowych. Wyniki inspekcji wskazują na rodzaj baletu proszalnego oraz tempo udania się do odpowiedniego karmnika.
OdpowiedzUsuńCzyżby zegar biologiczny karmienia oscylował wokół 17tej? Ja wracam z pracy a u ciebie co jest wskaźnikiem?
U Ciebie inwentarz po prostu wita Szefową. No jak godnie przywita, to mu się coś należy.
UsuńU mnie- nie wiem. Pora karmienia jest ustalana na ich żądanie. Czarna, jak głodna, to krąży dyskretnie koło mnie: to siądzie, to się połozy opodal. A ja się domyślam, ale na wszelki wypadek mówię: "co chcesz? Pokaż." I Czarna idzie pod szafkę w której stoją awaryjne chrupki ( bo chrupek już od dłuższego czasu panienki nie jedzą, ale awaryjne są, na wypadek jakiegoś wielkiego "W", kiedy pani nie będzie mogła ugotować)
I tak się ustaliła zimową porą na okolice 17tej. B oczywiście to nie jest tak, że łażą i się napraszają.
A jak pieseły dostają jedzonko, to koteły muszą najpierw, żeby które gupie do psiej michy pycha nie wsadziło. Bo kotełom się wydaje, że to one rządzą, ale granice ich rządów znajdują się przed psią miską, z czego nie do końca zdają sobie sprawę.
Ja tam nigdy nie leniuchuję, najwyżej oddaję się świętej bezczynności. Cebulaczki wyglądają cudnie, pewnie tez tak smakowały, dobrze, że udało Ci się je sfotografować!
OdpowiedzUsuńMgłę uwielbiam, ma na mnie magiczny wpływ oczyszczający.
Pellegrino, ten nagłówek jest tak trochę przewrotnie wybrany na ukos z powszechnie słuchanym powiedzeniem. Bo - najpierw należałoby ustalić, co to dokładnie jest lenistwo, a dwa - dlaczego do cholery to ma być grzech? Komu szkodzi? Kogo Obraża? Komu przeszkadza, jak ktoś sobie leży pod gruszą, na dowolnie wybranym boku i ma to co jest w życiu najświętsze - święty spokój?
UsuńGdyby nie moje schizy idiotyczne - pamiętam zejście ze Śnieżki w takiej mgle, że nie widziało się końca własnej ręki. Wtedy mi nie przeszkadzała. Zastanawiam się od kiedy i dlaczego, ale nic nie wymyśliłam. Kużden ma jakieś swoje upiory.