W czwartek Starszy zaczął marudzić, że owies już może byłby chętny. Wytrzymaliśmy marudzenie do wieczora, a w piątek rano zadzwoniłam do kombajnistów, uprzejmie zapytując, czy może, jakby, gdyby, to by się dało skosić. Nie dało się w piątek, bo mieli inne azymuty, ale obiecali na sobotę. Że do południa. I jeszcze w sobotę zadzwonić. No to OK.
Korposzczurek miał przybyć w sobotę, zapowiadał się na 8.30 do odbioru, więc gra.
Tymczasem o 8.00 Korposzczurek zadzwonił, że zaspał, więc będzie 12.30 do odbioru. To już trochę mniej OK.
Zadzwoniłam do kombajna. Będą przed południem na 100%. No, to OK.
Poszliśmy z Dzieckiem pospinać żelazo.
Złapałam się za bolec od zaczepu i czuję, że mnie ktoś obserwuje. Podnoszę wzrok, a na gałce od regulacji siodełka w ursusie siedzi sobie taki gość i luka. Potem poskrobał się przednią łapką po czole (a może popukał w czoło znacząco?) I wcale mu nie przeszkadzało, że Dziecko usiadło na siodełku. Dziwne te zwierzęta ostatnio jakoś. Instynkt samozachowawczy im zanika?
Żelastwa pospinane, plandeka zarzucona. Południe się zbliża, a tel od kombajnu niet. No to dzwonię. Za pół godziny będą kosić u Waldka, a jak skończą, to zadzwonią. A ja dzwonię do Korposzczurka, który zgodnie z planem powinien już opuścić Rzeszów. A ten dopiero minął Dębicę. (Pewnie z tego upału szyny się wygły i pociągi mają opóźnienia.)
No to wygląda na to, że nam się pokryje.
Odebrać podwójnie opóźnionego Korposzczurka pojedzie Dziecko. A Starszy cichcem już przebiera nogami, żeby siąść na traktor i żeby go te żniwa też choć troszeczkę dotyczyły. Udało mu się, bo tylko Dziecko wyjechało zadzwonił kombajn, że już. Od tego momentu "JUŻ", było jakieś pół godziny do kolejnego "JUŻ" (czyli - sypiemy), ale kombajnista lubi widzieć, że przyczepa czeka gotowa na opróżnienie zbiornika w każdej chwili.
Bydlątko w akcji. Pierwszy pokos od strony soi. Z drugiej strony ququ. Poletko kwadratowe, więc na nim więcej kręcenia dupskiem tej maszyny niż jazdy.
Dziecko odebrało Korposzczurka i przywiozło ją prosto w pole. Czekamy razem.
Tymczasem boćki się jakimś sposobem zwiedziały, że świeża ścierń się szykuje i wylądowały. Jeden po drugim, trzy. I tak sobie łażą obok huczącego bizona, nawet nie bardzo mu się z drogi usuwając.
No i jest! Sypie się ziarko na przyczepę. Nawet sporo, jak na taki mały kawałek. Na oko - tona, albo lepiej.
Starszy już swój udział w żniwach zaliczył i po ścierni traktorem manewrowało Dziecko, żeby się bizonowi odpowiednio podstawić. Starszy wsiadł w blaszankę, posadziwszy za kierownicą Córunię, która jeździć umie, choć papiera na to nie ma (Na szczęście droga polna, nie - publiczna. Nawet jakoś prywatna udziałowo. To można i bez papierów.)
A my z ziarkiem za nimi. Takim tunelem kukurydzianym.
Przed domem mało się dziecka nie pozabijały, bo Korposzczurek chciał cofnąć blaszanką w trudnych warunkach (z tyłu traktor a obok VW). Dziecko, nie mając zaufania do jej umiejętności, zaczęło instrukcje wydawać, na co Córunia się wqrzyła do białości i wysiadła z blaszanki walnąwszy drzwiami. Zrobiła to tak energicznie, że wypadł boczek, obrywając zapinki, co stało się powodem kolejnej wojny.
W końcu Dziecko jakieś zapinki pozyskało, boczek umocowało i zabrało się do ustawiania przyczepy, żeby bezboleśnie ziarko wrzucić na strych nad garażem. I wykombinowało, że cofnie do garażu, zamiast się bujać z jak najściślejszym ustawianiem przyczepy równolegle do ściany. Bywało, że udało mu się na milimetry, bo on perfekcjonista jest, ale i tak zawsze trochę zboża na glebę poleciało. Z cofnięciem do garażu był problem niejaki, bo to trzeba przyczepę wepchnąć w dziurę niewiele od niej szerszą. W końcu, po zapięciu jej na przód traktora udało się. Przez chwilę rozważaliśmy plusy dodatnie i plusy ujemne użycia żmijki do przemieszczenia tego ziarka. Przeważyły ujemne (ustawianie żmijki, a następnie zdejmowanie zajęłoby więcej czasu niż jej praca. No i żmijka lekka nie jest, zwłaszcza ten jej koniec z silnikiem. Normalnie umocowuje sie ja na takiej specjalnej podstawie, która można regulować jej kat nachylenia. Umocowana siedzi tam sztywno, z silnikiem u góry. W tych warunkach umocować jej nie można było, a bez tego oczywiście będzie chciała się obrócić silnikiem na dół, zgodnie z prawami fizyki. I musiałaby pirzgać ziarkiem w górę). Stanęło na wiaderkowaniu. Dwa wiadra budowlane i "odbierz pełne, podaj dalej, odbierz puste, podaj dalej". Najgorsza część roboty przypadła Dziecku - czyli nabieranie do wiaderka i podawanie do zwodka. Padło na niego z prostej przyczyny takiej, że ziarko mieliśmy na niskopodwoziówce i każda z nas musiałaby to wiaderko podnosić mniej lub więcej ponad głowę. Dziecko podnosiło na wysokość klaty.
Część owsa wcześniej została wrzucona do skrzyni, która stanęła w zapasowym boksie u kóz. N ajakis czas latanie z wiadrem na strych mam z głowy. Po czym się znowu napełni skrzynię.
A potem we dwoje zabraliśmy się za autoporządki, a Córunia została oddelegowana do garów. Co było najlepszym wyjściem, bo we dwie byśmy się przy tych garach prawdopodobnie pozabijały. A tak - ona zrobiła po swojemu i była zadowolona, że jej się nikt nie wpychał w paradę oraz auta (znaczy blaszanka i służbowy Dziecka VW) zostały poodkurzane, wyczyszczone i wybłyszczone od wewnątrz.
A potem odbyły się dożynki połączone z obchodami 80-tych urodzin Starszego. Tort upiekłam poprzedniego dnia, z wielkim poświęceniem używając piekarnika przy tej makabrycznej lampie. Przełożyłam nocą, uprzednio się trochę przekimawszy w oczekiwaniu na przyjemniejsza temperaturę. Tort zrobiłam czekoladowy, z mojego zawsze wychodzącego ciasta. Trzywarstwowy, z jedną warstwą orzechową, upieczoną z berecika. Przełożyłam masą mocno czekoladową. którą się robi ubijając śmietanę z uprzednio rozpuszczoną w niej czekoladą. Krem jest super, sam z siebie dość sztywny. Przechowywanie w lodówce mu nie szkodzi, a nawet wręcz przeciwnie.
Udało mi się pstryknąć zmasakrowane resztki. Zmasakrowane powierzchownie z powodu, iż Córunia kupiła fajerwerkowe cyferki. Efekt był fajny, jak się wniosło taki tort strzelający iskrami, ale zjarane resztki skapnęły na jego powierzchnię i trzeba było je niestety powybierać, żeby nie ponieść szkody na uzębieniu. Ponieważ efekty optyczne zostały już odnotowane, bardziej skupiłyśmy się na dokładnym powybieraniu skapniętego, niż na tym by nie zakłócić optyki tortu. Który zresztą i tak miał się pojawić ponownie w postaci porcji na talerzykach.
Do pełnego efektu zabrakło prezentu, który nie zdążył dojechać. Firma, w której go zamówiłam w poniedziałek, informowała, że wysyłają towar do pięciu dni roboczych. Napisałam z uprzejmą prośbą, czy nie mogliby dostarczyć do piątku, bo., (wiadomo). Otrzymałam równie uprzejmą odpowiedź, że "dołożą wszelkich starań" by w czwartek oddać kurierowi. Na wymianie uprzejmości się skończyło, starań nie dołożyli żadnych. Szkoda, bo wiele by ich to nie kosztowało (przy braku mocy przerobowych mogli nie zapakować Józkowi, któremu na czasie nie zależało, a zapakować dla mnie), a radocha Starszego byłaby pełniejsza.
Dziś zaczęło po południu trochę straszyć deszczem. Ciekawe, czy na strachach się skończy, czy faktycznie popada. Potrzebny ten deszcz, jak manna na pustyni, bo już wszystko schnąć zaczyna. Nawet kukurydza wygląda marnie. Nawet lipa zaczyna żółknąć. O trawniku przed domem nie wspomnę - dawno zapomniał jaki jest właściwy kolor trawy. Żniwa w okolicy właściwie zakończone. Jeszcze dziś jakieś niedobitki jakieś resztki dokaszały. No, to mogłoby padać
blaszanka, zwodek, żmijka - jakiś jeżyk znany a obcy.
OdpowiedzUsuńTort jak z cukierni ( albo bardziej).
język a nie jeżyk of kors
OdpowiedzUsuńSpieszę ze słownikiem:
UsuńBlaszanka - nasz nowy, choć nie nowy nabytek samojezdny marki citroen multispace
Zwodek - to jest takie okienko na strychu, nad syropem, służące do "wydawania" nim w te oraz wewte płodów w postaci np. siana, słomy, ziarna.
Żmijka - urządzenie mechaniczne w postaci rury ze ślimakiem wewnątrz, zaopatrzone w silnik, służące do przemieszczania ziarna z przyczepy do miejsca magazynowania. Odwrotnie bywa używane też: zamiast łopatowac ze strychu na przyczepę zawiesza się żmijkę u krokwi, wylotem nad przyczepą i tylko sie na nią nagarnia i ew. rozgarnia na przyczepie
Nad STROPEM. Pisałam z tel. a on sobie sam czasem takie podmianki robi.
Usuńzostał jeszcze sąsiek. łopatowania się domyśliłam.
OdpowiedzUsuńA w powieści Wrzos jest takie zdanie; " torty trochę nieoptyczne. Było w cukierni zamówić'.
Znaczy, skomplementować chciałam.
A ta warstwa z berecika to co znaczy?
A u mnie szaleństwo koszenia trawnika. Po lipcowych deszczach szaleństwo, na mniej niż tydzień wystarcza.
Sąsiek - część stodoły przeznaczona na składowanie zbiorów, albo taka wielka skrzynia na zboże. U góry ma wieko na ukos, coby łatwiej nabierać było.
UsuńZ berecika znaczy tak: poskrobałam się pod berecikiem i pomyślałam: nasypie tak z pół szklanki tartej bułki..., no, może łyżkę maki do tego, żeby miało co związać, a resztę- zmielone orzechy na czubatą szklankę. I to wsypałam do 4 ubitych jajek w systemie, jak na czarną warstwę poszło.
Torty robię baaardzo rzadko. Ale jak już robię, to staram się, żeby były "optyczne". W cukierni nie zamawiam, m.in dlatego, że mi współczesna optyczność nowomodnych wyrobów cukiernianych, z tymi jaskrawokolorowymi masami cukrowymi i badziewnymi figurkami na wierzchu zdecydowanie nie leży. W dodatku tam cała para idzie w ten badziewny wystrój, a jadalność jest na bardzo odległym planie.
Dobry tort ma być dobry i wyglądać. Tym drugim różni się od zwykłego placka, w którym wygląd już nie tak ważny, ponieważ na ogół nie prezentuje się go w całości. Wniosek - prawie każdy smaczny placek może przyjąć funkcję tortu, o ile można mu nadać reprezentacyjny wygląd.
A propos łopatowania: najlepszym sprzętem do łopatowania ziarna jest łopata śniegówka. Stanowi podstawowe i niezbędne wyposażenie każdego gospodarstwa rolnego, bez względu na zaawansowanie technologiczne posiadanych maszyn.Szanujące się sklepy "rolnicze" sprzedają takowe pod nazwą "łopata/szufla do zboża"
UsuńOstatnio taki zielony ludzik spadł mi w chatce z sufitu, obok gorącej patelni; jeszcze trochę, a byłaby pieczona szarańcza na obiad:-) czasami wykorzystuję przepis na tort i piekę w formie kwadratowej, albo i na odwrót, w końcu nie kształt decyduje o smaku; ostatnio zasmakował mi czekoladowy mus, więc przekładam nim różne, a najlepiej orzechowe; lipy sypią liściem, u nas jeszcze zielono, ziemia gliniasta, ale na piaskach pustynia, trawa spalona; a zatem dożynki gminne Cię czekają:-) pozdrawiam serdecznie zza miedzy.
OdpowiedzUsuńDo użytku codziennego wygodniejszy jest tort plackowaty, bo łatwiej się to kroi i kawałki takie przyjemniejsze do konsumpcji.
UsuńOd wielkiego dzwonu warto ten nawet placek zrobić na okrągło i udekorować. Podnosi rangę placka i okazji.
Nie robię tortów cudowanych, z pomieszaniem smaków, kolorów i zaangażowaniem wielkich sił i środków. Najchętniej to bym robiła taki "elegancki przedwojenny" albo Sachera. Ale kto tutaj zrozumie taki tort?! Tort ma być z masom, najlepiej maślanom, co z powodzeniem udaje mi się omijać. No i tak w ogóle, to piekę torty przy najlepszych ((dla tortów) wiatrach góra 2-3 razy w roku. Na szczęście!
U mnie jeszcze nie po zbiorach ale na szczęście nie obrodziło obficie więc i z przetworami nie trzeba będzie wariować nocami. Nie przepadam za słodkim ale taki torcik, niechby i zmasakrowany, zjadłabym z przyjemnością.
OdpowiedzUsuńOgólnie ten rok jest bez wariactwa z przetworami, bo owoców mało, albo w ogóle -brak. Jak dotąd to kapusta, ogórki i pomidory wystąpiły w ilościach godnych, a nawet bardziej.
UsuńPowiem nieskromnie, że torcik był bardzo jadalny. Może dzięki temu lekkiemu kremowi z bitej śmietany.