niedziela, 9 września 2018

bestia na gumnie

Pojawiła się w końcu wczoraj przed wieczorem. Jechała z drugiego końca Polski, jechała i dojechać nie mogła. Bo najpierw był problem z załadunkiem, potem się kierowcy tacho skończyło a na 200km przed metą auto zdechło i chwilowo odmówiło współpracy.


 Uwalnianie bestii. (Skala jest taka: Dziecko, które te pasy odpina, ma 2 m wzrostu)

Bestia skrepowana pasami licznymi, coby po drodze wierzgnąć z platformy nie chciała, została z tych pasów stopniowo uwolniona. Po czym nastąpił moment zjazdu z tej platformy. Ja oczywiście, widząc jak bestia na styk się mieści,wszelkie horrory miałam przed oczami, wobec czego wolałam oddalić się w najdalszy kąt wezwawszy uprzednio Świętego Antoniego na pomoc. Po czym jednak nie wytrzymałam i ostatnie momenty zjazdu obserwowałam. Dziecko zjechało cudnie i precyzyjnie, nawet Janci auta nie rozmiażdżyło o ścianę najbliższego budynku. No i łyso mi się zrobiło wewnętrznie, że jakieś wątpliwości miałam, bo moje Dziecko jest gicior. Jego tuptanie z przyklejaniem się do sufitu, rzucaniem mięsem po gumnie stoi w sprzeczności wielkiej z niebywałą precyzją i skupieniem w momentach wymagających tegoż.(Obserwowałam kiedyś jak wlutowywał  maciupeńkie diody w celu wykonania podświetlenia deski rozdzielczej w poldolocie.To była taka robota mniej więcej, jak pikowanie siewek kaktusów.Przy czym kropla cyny musiała się mieścić w ustalonych parametrach, jak wyszła za duża -zbierał, choć ta cyna i tak niewidoczna byłaby po zamontowaniu całości.)
Skąd bestia i po co bestia? Otóż Dziecko z nagła jakoby postanowiło zostać dyrektorem byznesu pod chmurką. Nie powiem, żebym była uszczęśliwiona jego decyzją, wszak jestem żoną takiego dyrektora w stanie spoczynku. I wciąż jeszcze mam w pamięci wszystkie plusy ujemne tego dyrektorowania: czy wzejdzie, czy przezimuje, czy się nie wysypie, czy nie wylegnie, czy grad nie wymłóci, czy kupią i gdzie kupią, czy będzie miało ziarko parametry odpowiednie. To spoglądanie w niebo i śledzenie pogody, zapierniczanie w polu w upał zwalający z nóg, bo jeszcze zwierzątka były i trzeba było słomę oraz siano pozyskać.
Ale Dziecko wymyśliło właśnie taki sposób na siebie. W celu wprowadzenia go w życie nabyło drogą dzierżawy dość spore areały. Z tymi nabytymi hektarami jest mniej więcej tak, jak z tymi kamienicami w Warszawie: aktualni właściciele stali się obszarnikami w momencie przemian ustrojowych, gdy różne prominenty oraz krewni i znajomi króliczka uwłaszczali się na krzywy ryj. Najczęściej jest tak, że obszarnik zna swoje areały z mapy gugla, a okiem własnym ich nie oglądał w życiu. Wiele z nich, np. w Bieszczadach zdecydowana większość, stało się trwałym użytkiem zielonym, przynoszącym niemałe dochody przy minimalnym zaledwie wkładzie własnym. (Trwały użytek trzeba raz do roku skosić, ale powstaje przy tym siano, na które zawsze są nabywcy) Na Bieszczadzkich użytkach zielonych pojawiają się ptaszki i inne wybryki natury oraz trudne warunki, bo nachylenie terenu, narażenie na erozję itp, więc płatności obszarowe są w wysokości bardzo przyjemnej. Powiedziałabym, że nieruchomość  bardziej dochodowa niż owe kamienice sprywatyzowane również na krzywy ryj na 150 letniego pradziadka, ale jakoś żadnej wysokiej komisyi one nie interesują. Dzieckowe nabyte hektary nie leżą w Bieszczadach, nieco bliżej, ale ich właściciel podobnie w wielkim mieście przebywa, choć nie w stolycy.
W związku z zaistnieniem znacznego areału powstała pilna potrzeba posiadania podstawowej maszyny do obróbki. Wydajnej i nie szkodzącej zdrowiu (Po kilku godzinach pracy 60-tką wysiada się z niej głuchym, z zesztywniałą nogą od sprzęgła, z obolałym kręgosłupem i pokrytym warstwą gleby. 60-tka pług trzyskibowy ciągnie z wielkim trudem, natomiast bestia z piątką śmiga i w ciągu urzędniczej dniówki załatwia tyle hektarów na ile 60tce potrzebny byłby tydzień) Dziecko odbyło kilka wypraw w Polskę, bo na podkarpackim zadupiu puch i mizeria. W końcu upolowało bestię spełniającą warunki założone, po czym udało się do żyda, żeby się zadłużyć po uszy albo nawet wyżej i w końcu ma na gumnie swojego resoraczka. Dla niewtajemniczonych info: za cenę tego, używanego już resoraczka, można nabyć trzy śliczniutkie, nowiusieńkie Citroeny C1w najwyższej wersji wyposażenia i jeszcze zostałoby na ściereczki do kokpitu. Oraz na oblewanie zakupu.

Bestia zajęła miejscówkę na trawniczku przed domem. Zastanawiam się, czy już go nie zacząć spisywać na straty. Na razie będzie tak sobie parkować na gumnie, bo Dziecko nie odważy się wjechać nim do stodoły, która trzyma się kupy jakby ostatnim wysiłkiem woli. Najkorzystniej byłoby, gdyby przestała (się trzymać), ale najczęściej tak właśnie bywa  z trwałymi ruinami - rujnują się do pewnego, nieodwracalnego już momentu, a potem stoją i stoją...

No i tak. Na razie chwila względnego spokoju, ale tylko chwila, bo żniwa kornflejksowe tuż tuż, jak wszystko w tym roku wcześniej (a nawet później, bo żniwa zasadnicze, czyli pszenno-owsiano-jęczmienne rozpoczęły się u nas dopiero po Zielnej, przebieg miały burzliwy, efekty niezadowalające, a o pozyskanej słomie nie wspomnę nawet. Ciekawe jaka będzie mąka z tegorocznych zbóż?). Potem się zacznie: czy ma odpowiednią wilgotność, kto zwiezie, czym zwiezie, ile za to weźmie, suszyć- nie suszyć, mokre sprzedać, ile zyska - ile straci, kto kupi, kiedy kupi, czy da więcej. A na koniec bilans: ile z tej kupki jest faktycznie moje i czy mogę sobie pozwolić na kupno butów, czy lepiej nie, bo potem na nawozy nie starczy.
Domniemywam, że przez jakiś miesiąc Dziecko będzie na ciężkim wqrwie, niejedzące, niesypiające (bo nocami pilnujące suszarni), na podwójnym przepale. Co mi się udzieli oczywiście, jako promieniujący wqrw, oraz zgryz, że nie żre, nie śpi  i przepala. Zatem jakiegoś mózgozamulacza trza nabyć, żeby flaki odciążyć ewentualnie w alkoholizm nie popaść.

A póki co zajęłam się dogadzaniem moim podrobom i wykonałam pasztecik oraz taki oto chlebek bezpszeniczny:


Przepis znalazłam o TU. O dziwo, udał się za pierwszym razem i w dodatku jest smaczny. .

Na mojej diecie FODMAP muszę wykluczać glutenu, ale pszenicę, żyto i jęczmień tak. Chleby wypiekane bez mąki z tych zbóż pojawiają się jako chleby  bezglutenowe. Te spotykane w sklepach są jakimś wysokoprzetworzonym produktem chlebopodobnym, do którego wykonania zostało wykorzystane pół tablicy Mendelejewa. Oczywiście, obowiązkowo, zawierają wspaniały syrop monsanto (teraz pewnie Bayer. No, taki bajer właśnie się zrobił z tym monsanto). I nawet gdybym pominęła osobiste embargo na monsanto, to i tak są dla mnie niejadalne. Istnieją styropiany ryżowe, kukurydziane i jaglane, ale są ohydne. Pozostaje kombinować samodzielnie testując znalezione w sieci przepisy. Plus tych przepisów jest taki, że są to chleby "kuciane" - ot, zabełtane łyżką, niespecjalnie pracowicie i pozostawione samym sobie do wyrośnięcia, a potem piekarnik. Poprzedni, kukurydziano-ryżowy, był taki se. Ten jest ok, wyrośnięty, dość wilgotny dzięki dodatkowi ziemniaków, nie kruszy się. 
Niestety, większość przepisów podaje skład w gramach (w dodatku autorzy uważają, że to wygodniejsze niż w miarach objętości.) Z doświadczenia wiem, że pieczenie chleba "na oko" rzadko kończy się sukcesem. Moja dotychczasowa waga miała jakiś błąd fabryczny i żarła mi baterie, jak smok wawelski barany. W końcu, tylko dzięki temu, że nigdy nie nauczyłam się rzucać statkami, wylądowała w śmieciach elektronicznych, a nie na trawniku za oknem. A ja zostałam z wysłużoną peerelówką, której nawet już wytarować się nie da. Bez wagi, jak bez ręki, więc właśnie nabyłam nową i już do mnie leci. 

PS specjalnie dla miłośników rolniczych potworów wklejam te dwa zdjęcia:



Na pierwszym planie jest ten gąsienicowy potwór z 11 metrową paszczą, a dalej przycupnął nieśmiało taki zwykły.



A tutaj ten zwykły , z odpiętym hedarem,  jest wyprowadzany przez Dziecko z terenów targów rolniczych

6 komentarzy:

  1. Cudna maszyna. Uwielbiam rolnicze smoki. Pamietam, kiedy pierwszy raz wjechał na nasze pole (nastolatką byłam) kombajn Vistula. Wjechał o 21.30, na pełnych światłach i przy świetle księżyca w pełni. Przejechał sto metrów i zdechł.Panowie długo delibrowali,nic nie wymyślili, a następnego dnia żniwa odbyły się tradycyjnie z wiązaniem s snopy i młockarnią w stodole. Potem było już coraz lepiej i lepiej.Zawsze mówiłam, że kombajn zbożowy to najcudowniejsza maszyna. Teraz doszły i inne kombajny. Tak, teraz trzeba być zmechanizowanym, by mieć areały ogromne.
    Co do jaskółek (post poprzedni, dzisiaj widziałam je jeszcze latające wysoko, ale chyba niedługo odlecą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tia, a owa Vistua ma się do dzisiejszych Classów, czy Janków Jeleni mniej więcej tak jak drewniana socha do niedawnego pługa. Dziś już kombajniście nikt nie zaśpiewa piosenki "Jak to fajnie, jak to fajnie, jechać sobie na kombajnie... pot zalewa mi oczy...itede". Klimatyzowana szczelna kabina, pełna komputeryzacja dżipiesy, czujniki tego i owego, sterowanie dżojstikiem. Ostatnio Dziecko przyprowadziło na pokazy takiego potwora na gąsienicach z hederem szerokości 11,5 m.

      Usuń
    2. I to jest piękne. A zapomniałam dodać, ze drugą taką fajną maszyną był roztrząsacz obornika. Kto rozrzucał obornik widłami, ten wie,dlaczego. :) Niech zielone smoczysko służy bezawaryjnie.

      Usuń
    3. Ja nie roztrząsałam. Mój osobisty dyrektor pod chmurką miał rozrzutnik dużo przedtem, nim z dyrektorki stałam się dyrektorową. Ale ogonów było dużo, więc urobku spod nich też, ładowacz się nie mieścił i to wszystko latało na rozrzutnik widłami. A te piękne i mądre maszyny cieszą bardzo: wreszcie ten rolniczy trud nie jest tak bardzo uciążliwy. Żeby jeszcze ceny nie były takie kosmiczne - wczoraj zajrzałam w Dzieckowy cennik, a tam pług tyle co autko. Horrorek. I jakby co, to to nie jest tak, że unia daje rolnikowi i on te maszyny ma za unijne. Nawet jak załapie się na jakieś dofinansowanie, to unia sponsoruje jedynie 30 -50% tego kosmosu. Resztę trzeba wziąć z kupki, albo udać się do żyda

      Usuń
  2. Ta mechanizacja nie na moją głowę ale młodzi niech nabywają i wykorzystują tę Unię, nam, Matkom i Babkom zostaje tylko martwić się i wspierać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze by było, gdyby jeszcze się zmieściło : cieszyć.
      A widzusz, w tej chwili sobie uzmysłowiłam i zdziwiłam jednocześnie, że Starszy, czyli "dyrektor pod chmurką" w stanie spoczynku nawet nie zająknął się w temacie obejrzenia bestii wewnątrz. Może te schodki stanowią przeszkodę nie do przebycia, bo takie bestie już wcześniej na gumnie gościły i nigdy nie chciał pozaglądać. Ja w kabinie wcześniej byłam, ale o ile w aucie mniej więcej wiem, co do czego, choć nie tykam, to tutaj czarna magia....

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..