czwartek, 8 listopada 2018

spychotechnika

"Zrób dziś, co jutro zrobić masz,
a wyda czyn owoce.
Rumieńcem twa nie spłonie twarz,
gdy zrobisz dziś,
co jutro masz"

Przez całe życie starałam się trzymać tej zasady. No, może nie dokładnie przez całe -prawdopodobnie gdzieś kiedyś nastąpił ten moment, że "rumieńcem spłonęła twarz", co dało nauczkę, raz na zawsze. I od wtedy już się stosowałam. Nie powiem, żeby nigdy nie dotyczył mnie "syndrom czystych okien w akademiku", ale zawsze starałam się, żeby terminowego tematu nie zostawiać na ostatnią noc przed. Bo złośliwość przedmiotów martwych jest i np. drukarkę szlag trafi, albo się co inksze okaże, co murem na drodze stanie. Więc wyłączałam prokrastynację na 3 dni przed.
Ostatnimi czasy się nieco jednak odmieniło. Po pierwsze już mniej muszę, a po drugie - coraz mniej mogę. Wobec czego zapanowała spychotechnika - potem, jutro, kiedyś. Bywa, że spychotechnika wychodzi bokiem, bo nigdy nie wiadomo co będzie, w kwestii moich możliwości fizycznych "potem" lub "jutro". A niestety, wciąż są tematy, które nie mogą zostać pominięte: nie mogę zostawić "na jutro" ugotowania psom jedzenia, czy "na potem" przyniesienia siana kozom. O ile sprawę psiego jedzenia mogę załatwić jakąś puszkową rezerwą na wszelki wypadek, o tyle kozy moga jarzynek nie dostać, ale siano muszą. Bywa też tak, że zostawienie czegoś "na potem" skutkuje podwójnym wysiłkiem. Ot, gupie kartofle wykipiały. Jak nie zetrę kuchenki od razu, to potem Starszy postawi sobie radośnie czajnik nad tym kartoflanym glutem, przypiecze go na złociście i szorowanie murowane z odmaczaniem uprzednim. Poza tym dochodzi dyskomfort psychiczny, bo ten zostawiony na potem temat ciągle wisi nad łbem jak ten miecz Damoklesa. Wciąż mi takich mieczy parę jeszcze wisi i nie wiem, kiedy wreszcie je znad głowy zdejmę. Niektórych mimo wszystko nie tykam, bo brak mocy przerobowych. Więc wiszą. Tyle, że taki miecz gdzieś w końcu spadnie.
Ostatnio spadł mi Księżniczką. Księżniczka starutka jest bardzo. I jakieś takie odnoszę wrażenie, że z wiekiem szybciej mi "obrasta" i mocniej jej rosną pazury. Ostatnio już zarośnięta była tragicznie, wyglądała gorzej niż te bidne psy ze schronu (Dziecko stwierdziło, że jak taki menel - "daj piataka") Jak wiadomo, wszelkie zabiegi kosmetyczno-higieniczne przy niej wymagają odporności fizycznej i psychicznej, których deficyt ostatnio występuje. Co na nią spojrzałam, to było "Boszsz, jak ten pies wygląda. Muszę ją wreszcie ostrzyc." Po czym - "No, dobra, jutro". Kilka dni temu, nie wiadomo skąd i dlaczego dostałą biegunkę. Leczyłam domowymi środkami - smecta i marchwianka ryżowa. Ale pewnego dnia o poranku musiałam jak ta Rózia -wytrzeć, tyle, że nie kurze, ale psu. No i weź tu wytrzyj z tych kłaków. No, jakoś się udało, ale pies poszedł do salonu. Tzn. u mnie na blacie została położona poducha psia, na niej pies na boczku, maszynka w przedłużacz i strzyżemy. Na szczęście nikt nie padł, choć maszynka zdradzała skłonności. Zwykle strzygę na raty - jednego dnia maszynka, na drugi dzień nożyczkami łapy, a kąpiel jeszcze innym razem. Tym razem nie odpuściłam, bo wiedziałam, że jak nie dokończę, to znowu będzie jakieś "jutro", a kołtuny na łapach się mnożą. Wymęczyłam psa krańcowo, bo po strzyżeniu (w zasadzie kolejność powinna być odwrotna, ale trzeba by czekać na wyschnięcie) była wanna, a potem jeszcze powycinałam filc spomiędzy puszek łap i obcięłam pazury. Cud się stał pewnego razu, bo mi reki przy tym nie odgryzła, ale pewnie już siły nie miała. Coś tam niby usiłowała protestować, ale jakoś niemrawo i nawet porządnie zębskami nie kłapnęła. I tym sposobem pies jest jak nowy. Patrzymy na niego z przyjemnością, Dziecko myzia ochoczo i bez odrazy, gdy go po powrocie obskoczą z piskiem. I co ciekawe, pies się zachowuje, jakby mu z kalendarza trochę ubyło.


Na dzisiejszym porannym spacerku po ogródku

To co sznupaki lubią najbardziej - sznupanie po mokrej trawce. Potem wracamy do domu i "płuczemy" brodę w misce z wodą. Po czym pańcia łapie miskę, wylewa, myje i daje świeżą, bo dotychczasowa woda wygląda jak z kałuży.

Bywa, że nagle pojawiają się jakieś moce przerobowe. Wtedy usiłuję nadrabiać to co zostało pospychane.(Co na ogół kończy się padnięciem)) Któregoś dnia był dość pokaźny zasób mocy, który został wykorzystany m.innymi na sporządzenie kiszonek. O! Zakisiłam kimczi, bo konsumowane już w początkach moich przypadłości jakoś się przyjmowało. Przy czym nie robię kimczi z ogniem piekielnym, bo nie lubię. Oraz robię bardziej na podobieństwo kiszonej kapustki, czyli szatkuje pekinkę a resztę ścieram na grubej tarce. Pekinka zdechnięta jest łykowata i trudno się od niej odgryźć (Raz zrobiłam gołąbki w pekince - owszem, były gotowe błyskawicznie, ale trzeba było wysiłku, żeby się nie udławić tą kapustą.Wobec czego eksperymentu już więcej nie powtarzałam.) Oprócz tego zakisiłam, po raz pierwszy w życiu czerwoną kapustkę. Czerwoną akurat mogę, w niewielkich ilościach w przeciwieństwie do białej. Zresztą moja biała ma raczej tylko walory smakowe, ponieważ jest pasteryzowana.


Po trzech dniach w temperaturze kuchennej kimczi było już gotowe i poszło do lodówki, a kapustka wywędrowała do spiżarki, gdzie jest chłodniej. Oczywiście przełożyłam ją z tego słoja do innego naczynia, docisnęłam talerzykiem, tak żeby kwas był ponad, a słój napełniony wodą pełni rolę "kamienia"

No i to tak jakby tyle w temacie. Na dziś się też jakby wyczyny zakończyły. Idę przyjąć pozycję horyzontalną. Przynajmniej chwilowo, bo garnki na gazie. Mam nadzieje, że uda mi się nie nawęglić i rodzina będzie miała co jeść

1 komentarz:

  1. Moje motto brzmi wręcz przeciwnie. "Co masz zrobić dzisiaj zrób jutro a będziesz miała dzień wolnego" Nie żebym była leniwa, po prostu mam prokrastynację, bo tak się naukowo nazywa odkładanie na jutro.
    Lubię wszelkie fermentowane potrawy ale chyba nie zrobię kimczi bo nie lubię pekińskiej. Strzyżenie takiego futrzaka to wyzwanie, gratulacje dla Ciebie i dla Księżniczki

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..