wtorek, 3 września 2013

duje

Duje juz 3-ci dzień, mało łaba mnie urwie. Wczoraj pod wieczór i w nocy postraszyło deszczem. Ziąb się zrobił okrutny. Pogoda nam w tym roku daje do wiwatu. Trudno powstrzymać się od narzekania, choć inni mieli gorzej. U nas na szczęście żadnych kataklizmów nie było. Jedynie 5-cio minutowy grad załatwił mi pomidory. Ale mimo, że podziurawione jak śrutem - dojrzewają.
Cioteczka przyjechałą w sobote i zadomowiła się. Od wczoraj zbiera się do wyjazdu, ale ciężko jej idzie. Nazrywała malin, które jej spleśnieją, naznosiła wiadrami spadów, które już gniją, bo to takie jabłka, że ledwie dotknie ziemi -już zgniłe. Dzisiaj stwierdziła, że zrobi sobie jabłka do słoików. No, czego do cholery ma wszystkie przetwory zawsze robic u mnie. Ja do niej nie jeżdżę, robić przetworów. Ale to tak wygodniej - wszelaki syf ma się z głowy u siebie. No i jest jak zwykle.
Nie trawię jej pieprzenia pod tytułem mycie dupy wszystkim, który zna i nie zna. Bo, ktoś mówił. Nosz, qrwa. A potem, że plotkary, flaki płuczą itd. Mówię: nie trzeba daleko szukać.
Nie trawię. Żołądek mnie bolał wczoraj przez cały dzień.
Jeszcze tak siedzi i monologuje: A muszek coraz więcej, zimno, będą się pchać do chałupy.... A chmurka tu taka nisko idzie.... O, poszła... A chleba to ty na śniadanie nie jesz? A ja taki pyszny placek upiekłam. Może upiekę. (A, wała) No, czego wy tak długo gadacie (Kładzie się o 21-ej) i takie sranie w banie cały dzień. No, chmura najdzie od północnego zachodu, to... się..zaraz... ( Dupa, dupa)

No, dobra.

Zrobiłam wreszcie ten chutney pomidorowy. Na zasadzie swobodnej interpretacji przepisu z neta.
(Qrwa, myje po sobie naczynia po śniadaniu i cały czas coś pieprzy pod nosem. Oraz ćwierka, bo ma coś z protezą nie tak)
Próbowałam na gorąco i wydawał mi się OK, a potem na zimno wpyliłam tę resztkę, co sie do słoika nie zmieściła i miałam wrażenie, że za bardzo octowaty. Na taki wielki gar, z którego wyszło mi 6 słoiczków po 385 ml i 10 słoiczków po chrzanie polonaise, dałam pół szklanki octu i szklankę białego wina wytrawnego. Niby powinno być w porządku. Przy okazji robienia tego sosu musiał być tez i przecier robiony, bo zawartość pomidorów się wyłuskuje.  Wyszło pięć takich słoików. No i wykorzystałam ciotkę! Miałam dużo drobnych cebulek, z tej rodzinnej. I posadziłam, żeby mi to obrała. Usilnie przekonywała mnie, że takie małe cebulki można z powodzeniem do obiadu wykorzystać. Ale masochistka nie jestem i nie będę iskać tego do obiadu. Wyszło pięć słoików marynowanych cebulek. Starszy będzie wciągał zimą.

Andzia ma ruję i te skurczybyki się perfumują i tłuką.
Arkadiusz wytrwale poluje na okazję czmychnięcia z domu. Wczoraj mu się udało przed wieczorem. A wieczorem wyprowadzam psy w pole, doszłam już prawie do sadu, gdy dotarło wreszcie do mnie "miauu" za plecami. Arek pędził za nami co sił w łapkach i wołał nas. Psy czym prędzej rzuciły się witać Arka, co skłoniło go do odwrotu. Na szczęście pod dom i tam go zwabiłam na plasterek szynki.
Jak by się miał włóczyć, to trzeba by go poszczepić. Nie chce kota polowo - domowego, żeby mi przyniósł jakieś świństwo do domu. Wszystko + wscieklizna - 5 dych. Ratunku, przed cudzą głupotą. Kot siedział w domu, dopóki yta nawiedzona,nie zaczęła pitoliuć, że "tam u mnie w bloku, to sobie kotka na spacerek wyprowadzają" No i braciszek posłuchał miastowej siostrzyczki i wyprowadził. No i jest teraz efekt. Czemu, qrwa, ja mam wiecznie ponosić konsekwencje czyjejś głupoty?!

++++++++++++++++++++++++++
Wzięłąm sie za prasowanie. Dzieckowych T-szertów. Oczywiście. I sweterków. Starszy zapodał, że jedzie do doktora. I cioteczka zaczęła jojczeć, żebym z nim jechała. Nie wiem po co, bo alchajmer jeszcze nie jest. Do środka z nim nie wchodzę, bo po co. Te wizyty to rutyna. Równie dobrze mógłby pójść do rodzinnego. Leki by mu wypisał tak samo, a za wizytę byłoby zero zamiast 8 dych. No, ale pan doktór jest nowoczesny i recepty są podrukowane a nie nagryzmolone. I powie pacjentowi, że będzie żył, aż do śmierci. EKG mu zrobi nowoczesne. Aceneocumarol mu zmienili na Pradaxę. Różnica w cenie drobna -150zł. miesięcznie. No, dobra. Ja wydaje na fajki. Ale dom przy tym utrzymuję, a siebie na marginesie.
Jakieś szepty na boku musiały być, bo chciał mi kwiatka kupić. Pocałuj się w kwiatka. Jak się chce kwiatka kupić to się idzie do kwiaciarni i się kupuje, a nie ciągnie się kobietę - chodź, kupię ci kwiatek. Skończyło się na tym, że zrobiliśmy (!) zakupy (za które JA oczywiście zapłaciłam) i dał mi 20 dychy na wino(!). To kupiłam malinówkę. I właśnie ją chlam.  Na 25 rocznicę ślubu dostać od męża flaszkę, to jest szczyt sukcesu, szczyt szczytów i szczyt wszystkiego. To jest podsumowanie całokształtu w 2 dychach. ( jeszcze do tej flaszki dopłaciłam, bo zapodałam pani, myśląc, że kosztuje 19.90, a kosztowała 23, 60).

Kupiłam wreszcie metr owsa dla kóz. Na chwilę będzie spokój, ale zadowolona nie jestem. To jest mieszanka, ale w tej mieszance jest także pszenica. No i trochę dupa. W sumie należałoby zwałować. Muszę w końcu zadzwonić do tego młyna w Głuchowie i zapytać, czy oni także nie wałują.

W obórce wrzask jakiś. Więc pójdę, bo juz i pora nadchodzi. A że pogoda jest jak jest, to im się wydaje, że jest później, niż jest.


1 komentarz:

  1. Ha !!! To Twoj slubny ma weza w kieszeni ;)Niezle ,niezle ...podejrzewam ,ze ciotunia mu przypomniala ...ech te nasze chlopy :(

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..