A cioteczka uprzejma była upiec. Oczywiście , co jej się spodobało. Dziecko prosiło o snikers, więc zostało zaszczycone jakimś czymś w ucieranym cieście z wkładką makaronikową i przekonywane, że to lepsze niż snikers. Nie omieszkało się wqrwić i dać temu zewnętrzny wyraz.
Zanim doszło do wieczerzy, dziecka zdążyły się sto pięćdziesiąt razy pohandryczyć, Synuś zawzięcie krytykował, co robiła Córunia, a ona odgrażała się, że zaraz jedzie z powrotem i więcej nie przyjeżdża.
W międzyczasie ubrała choinkę.
Klementyna "plażuje się" pod choinką. Na wstępie usiłowała wspiąć
się
na czubek. Istniała obawa, że będzie: "samo tak na mnie runęło". Dolne gałęzie zmieniły już nieco swoje pierwotne położenie. Nic to, poprawimy przed księdzem.
Tośkę chwilowo bardziej zainteresował pasek od aparatu, a Kot Arkadiusz jest "ponadto"..
Na kominku zawisła skarpeta. Dziecko skomentowało: "ale nam się siostra zglobalizowała"
Natomiast tatuś zrobił jej godzinny wykład na temat konieczności zapisania się do kaesemu - pozna tam na pewno kogoś "wartościowego". Zaiste przenajświętsza racja, zważywszy, że dopiero co spuściła po brzytwie takiego jednego, który był mocno kościółkowy. Ale nie raczył zauważać bliźniego swego, oraz tego, że może on mieć jakieś potrzeby.
Poza tym święta przebiegły spokojnie jakoś. Ciotki nie przyszły. Posiedzieliśmy gwarząc o głupotach. A potem poszliśmy w trójkę przewietrzyć psy.
Księżniczka leci za patołkiem
Czarna czai się za drzewem, a wiatr jej rozwiewa uszy
Po niedawnych strasznych wichurach, leżało mnóstwo połamanych gałęzi. Głupoty proponują Czarnej patołek do aportowania..
Bożonarodzeniowa scenerię podkreślały takie oto...
A potem zagraliśmy w skrable, wspomagając się krupnikiem z jabłuszkiem, dla rozjaśnienia umysłu. Wygrało oczywiście Dziecko i zaczęło się obnosić ze swoim poziomem intelektu. Córcia była ostatnia i znów się poczuła gorsza od tego długiego cymbała. Z tym, że rzeczywistość jest taka, że ona swoje ajkiu wykorzystała dla zdobycia dobrego wykształcenia, natomiast Dziecko ma łeb jak sklep, ale bałagan na półkach. Nawiasem mówiąc, ciągle mnie zaskakuje swoją wiedzą, w różnych diametralnie tematach. Ostatnio, a propos szalejącej Czarnej - że psom się w takiej sytuacji podnosi poziom endorfin i latają, jak na haju.
W trakcie tego skrablowania zadzwonił Braciszek i śmy sobie pogadali we czwórkę. Przy okazji zeszło nam na pewnego znanego bardzo artystę i jego syna, który zmarł śmiercią samobójczą. Artysta zaczynał w naszej rodzinnej mieścinie, był rówieśnikiem naszego Ojca i jakoś tak, niezależnie i w różnym czasie, oboje z Bratem mieliśmy okazję oglądać domową ekspozycję jego obrazów, bo wtedy się jeszcze po galeriach i muzeach nie prezentowały - wypełniały dokładnie ściany mieszkania, wisząc w paru rzędach.
Na następny dzień wyczytałam, że w Wigilię
była
rocznica jego(syna) śmierci. Fajny prezent zrobił rodzicom pod choinkę...
Córunia pojechała wczoraj z koleżanką z J. i jej chłopakiem. Mieli wyjechać około 11-tej, ostatecznie nastąpiło to o13.30. Już za Rz. przypomniało sobie, że jest zima i zaczęło sypać śniegiem. Po autostradzie jeździły głównie pługi. KRK przywitał ich bielą i lekkim mrozem. U nas zaczęło niezdecydowanie padać wieczorem, ale szybko się znudziło. Ot, tak, lekko przytrzepało śniegiem jesienne brudy. Szału nie ma, za to Księżniczka już się lepi, a Czarna chodzi, jak kot po gorącej blasze. Buty jej sprawić?
Robię tyle ile muszę, czyli poza tym się opierniczam. W końcu - należy mi się jak chłopu ziemia, po tym przedświątecznym zaangażowaniu fizycznym i umysłowym.
W dodatku inne jedzenie, które głównie jednak oglądałam i wąchałam, spowodowało dolegliwości gastryczne (niby nic mi się nie dzieje, ale jednak coś jest nie tak).Oczywiście pojęcie ograniczania się w jedzeniu jest względne, bo zależy od jakiego poziomu ilości i różnorodności zaczynamy się ograniczać. Dla mnie uczucie pełnego żołądka jest nader nieprzyjemne i staram się do tego nie dopuszczać, więc poziom wyjściowy dość niski. Różnorodność też marna.
Ugotowałam Starszemu jedzonko, a sama zjadłam trochę ciepłych ziemniaczków ze śmietaną (w charakterze omasty) i jakoś mi lepiej.
Teraz mam teoretycznie 2 godziny luzu, bo o 18-tej muszę zacząć karmić inwentarz domowy i zewnętrzny. Jak znam życie, to równo o 18-tej koty zasiądą w kuchni na podłodze kołem i będą patrzeć mi na ręce, natomiast Czarna zacznie obwąchiwać szafkę, w której stoi pojemnik z karmą.Najlepsze jest to, że koty mają cały czas dostęp do miseczki z chrupkami na parapecie , więc głodne nie są. Ale czekają na kolacyjną puszkę.
W międzyczasie będę jeszcze musiała zmienić zawartość pralki..
Siedzę sobie przy kaloryferze i marzy mi się kurna chata. No, może niekoniecznie kurna, mogłaby ostatecznie być z kominem i C.O. na podkowę z pieca kuchennego. I żeby była z dala od ludzi - zero sąsiadów w najbliższej pabliznosti....
No, to miłego odpoczynku po świętach....