Jak masz zwierzaki, to musisz liczyć się z tym, że kiedyś nadejdzie ten moment, w którym pojawisz się ze zwierzakiem w zaprzyjaźnionej lecznicy i powiesz panu doktorowi, że przychodzicie ostatni raz. (No, chyba, że zdarzy się takie nieszczęście, że ten zwierzak ci zaginie, co jest chyba jeszcze gorszą opcją. Wtedy, przez bardzo długi czas, gdy tylko zamkniesz oczy, będziesz sobie wyobrażać wszelkie czarne scenariusze dotyczące jego losów.)
Księżniczka była ostatnio w coraz gorszej formie. Jakoś tak, strzygąc ją niedawno, miałam przeczucie, że to ostatnie strzyżenie. Nawet maszynka zaczynała mocno szwankować i wtedy pomyślałam sobie, że więcej nie będzie i tak potrzebna. Choć nic w zasadzie nie wskazywało - była po prostu stara.
Potem przyjechała Kasia i też nic nie wskazywało, ale Kasia także pomyślała, że widzi się z Księżniczka ostatni raz.
A potem Księżniczka zaczęła niedomagać. W czwartek nie jadła, w piętek nie jadła. W piątek wieczorem dziwnie zwymiotowała, co jej się nigdy nie zdarzało. I w sobotę rano pojechaliśmy do zaprzyjaźnionej lecznicy. Zrobiono jej komplet badań, RTG. Niestety, wyniki były kiepskie, zwłaszcza obraz RTG pokazywał nieodwracalne zmiany. Ale panowie podjęli leczenie. Dostała kroplówki i umówiliśmy się na następne w niedzielę i poniedziałek. Po tych kroplówka była jakby trochę lepsza, ale to niestety trwało krótko. Z wieczornego spaceru już na schody nie wyszła, a wyniesiona w niedzielę - przewracała się. Tak, że w niedzielę pojechaliśmy z tym, że to będzie nasza ostatnia wizyta. Sama ja zaniosłam do gabinetu, choć to dla mnie wysiłek straszny, ale nie chciałam tym obarczać Dziecka (pozostałyby mu przykre wrażenia, bo Księżniczka bardzo brzydko pachniała). Dziecko pożegnało się z piesełem i zostało wysłane po fajki i flaszkę. Nie wiedziałam, jak to będzie wyglądało, a wciąż miałam przed oczami dziwne akcje podczas podawania Księżniczce narkozy przez doktor Beatkę Ch-M. Ale ja to musiałam wziąć na klatę i zostać przy psie. Na szczęście miała wkłuty wenflon, więc dodatkowe akcje ją ominęły. I to takie dziwne uczucie, jak głaszczesz piesełka, a on jakby spał. A potem bierzesz go na ręce w tym kocyku, a on dalej wygląda jakby spał, bo jest jeszcze cieplutki i spokojniutki. A ty wiesz tylko, że już go nic nie boli i tak na prawdę, to jest po drugiej stronie tęczy.
A potem trzeba było jeszcze wykopać odpowiedni dołek. I tak sobie wyobrażałam, że będę ją miała w zasięgu wzroku z okna, pod forsycją. Tylko, że niestety, nie wolno i niestety, mam tu taka wredna sąsiadkę jedną. (Danusię z "krzywa mordką" - i taka wredna, bo taka krzywa, czy taka krzywa za to, ze taka wredna?) I jak na złość Danusia latała, jak popieprzona i pasła kury na drodze. Więc musieliśmy wybrać miejsce w sadzie. I znowu pech, bo to, które sobie upatrzyliśmy, pod brzozami, nie nadawało się - mnóstwo korzeni, a po wykopaniu na głębokość jednej łopaty ukazała się sucha kompletnie i zbita "podeszwa", która mógłby ewentualnie pokonać tylko kilof. Wobec czego zmieniliśmy palny i wybraliśmy inne miejsce. W którym też Dziecko się solidnie namęczyło. Potem zabezpieczyliśmy jeszcze gałęziami i pieńkiem.
Starszy nie powiedział słowa po powrocie z kościółka, ale oczywiście natychmiast zadzwonił do Najważniejszej. Po czym Najważniejsza zaczęła wydzwaniać do mnie i przeżywać. Niektórzy niestety tak mają, że brak im deka wyczucia i taktu. Przecież, do cholery, nie wszystkim odczuciami i myślami trzeba się koniecznie dzielić z innymi. No, niestety, ona już tak ma i nie potrafiła się powstrzymać w kilku najistotniejszych i najtrudniejszych dla mnie momentach. Ostatecznie zadzwoniła jeszcze wieczorem. I zaczęła dywagować nad miejscem pochówku. No, skutek był taki, że jak w środku nocy otworzyłam oczy, a potem je na chwilę zamknęłam, to widziałam ten szary kocyk wywleczony między gałęziami, a teraz mnie już nosi, żeby pójść i zobaczyć.
Czarna zachowuje się jakby się nic nie wydarzyło. jakby w ogóle nie zwróciła uwagi na to, że wyszliśmy z Niunią, a wróciliśmy bez niej. Jedyny taki moment był wieczorem, gdy postawiłam jej miskę w tym miejscu, gdzie zawsze jadła Księżniczka i przez chwilę zastanawiała się, czy ma do tej miski podejść. Ale Czarna jest jak dziecko z sierocińca - domaga się uwagi i okazywania jej uczucia, ale sama ma wszystkich w dupie. No fakt, kocha Dziecko szalenie, choć się go okrutnie boi, ale to na tyle....
Takim śmiesznym, niewiele większym pyrteczkiem przywieźliśmy ją z Krakowa 14 lat temu
Księżniczka była psem wystawowym. Zbierała złote medale i byłyśmy o krok od czempionatu, gdy pańcia się palnęła w łeb, doszedłszy do wniosku, że jest dużo za dużo psów, na to by je jeszcze rozmnażać. Po czym skończyły się wycieczki po halach wystawowych i odbyła się sterylka.
To jest jedno z moich ulubionych zdjęć Księżniczki. Uwielbiała aportować i dopóki była sprawna to latała za wszystkim co jej się rzuciło. Często było to jabłuszko, które potem przynosiła w pysiu uślinione i niechętnie oddawała. Aportowanie jabłuszek często kończyło się tak właśnie - piesek brał jabłuszko w łapki i sobie pożerał.
Okupacja pańci łóżka. Która skończyła się chwilę temu, gdy już nie była sama w stanie zejść, bo łóżko wysokie.
A to jest zdjęcie ostatnie. Zrobione po ostatnim strzyżeniu 7.11.2018. I więcej już nie będzie.
Mam nadzieję, że tak jej jest po drugiej stronie tęczy ...