poniedziałek, 18 maja 2015

Czas ucieka

choć nikt go nie goni. A ja cały czas jestem jak dupa na lewą stronę. Mentalnie, psychicznie i fizycznie. Ograniczam się do ustalonego harmonogramu plus okazjonalne dodatki. Nic, co wymaga twórczego myślenia, nawet w sensie twórczym odtwórczo, nie wchodzi w rachubę. Parę tematów czeka, nawet tak prozaicznych, jak wszycie łat w roboczych spodniach.  Powodując wyrzuty tu i ówdzie.

Tymczasem bzy przekwitają, surfinia takoż. Śmieci mi aktualnie na balkoniku...
Rzepak kwitnie jeszcze namiętnie, pyląc na wszystkie strony, tak, że auto stojące na podwórzu, pokryte jest warstwa żółtego pyłku.
Wreszcie zmogłam się i zerwałam jaskółcze ziele, powiązałam nawet i powiesiłam na strychu, coby schło.
Jaskółki mam. Dwie. Świergolą u kóz i już cieszyłam się na myśl, że wlatają tam, coby gniazdeczko uwić. (Co prawda byłoby to wbrew unijnym przepisom, oraz uciążliwe by było, bo coś by ciągle obsrane było, ale to tak fajnie mieć jaskółki pod strzechą. Zwłaszcza, że mało ich strasznie i coraz mniej) Po dokładnych oględzinach okazało się jednak, że one tam tylko do stołówki. A stołówka wciąż czeka na wiosenne odświeżanie. Pogoda ciągle powstrzymuje mnie przed akcjami a la Herkules w stajni Augiasza, obawiam się bowiem, że zbyt długo by schło.
Kozy ogłosiły strajk głodowy. Na 3 dni zostały odcięte od zielonego, bo Wanda była uprzejma się osrać. Nie ma opcji, żeby 2 dostały co innego niż trzecia. Groziłoby to demolką obórki. No, to odcięłam wszystkie.
Na co one: ani owsa, ani siana, ani słomy, dopóki nie przyniesiesz nam, babo, trawki zielonej. Inna rzecz, że tylko łyknęły tej trawki zielonej, od razu mleczko strumieniem się lać zaczęło.

Malutki misio pojechał wczoraj do domu. Radochę na widok pana wyraził dość powściągliwie, w stosunku do tego, co wyczyniają moje dwie (Ciekawe, że Czarna się cieszyła i obskakiwała mego brata, jak swego. Natomiast gebels darł mordę, jak dałn.) Natomiast, jak bagażnik został opróżniony a bramka od zagrody otwarta - wpakował się natychmiast i siedział tam z miną: "niech się nikomu nie wydaje, że mógłbym stąd wyjść". Myślę, że za dwa tygodnie wróci, bo inne pomysły na przechowanie go są trochę z dupy. Puma myślała o zabraniu go do Fr. Są akurat teraz, polują w Bieszczadach, ale przyjechali pikapem i nie ma opcji na psa. Zresztą wywóz psa za granicę wymaga paru nieprostych ruchów, więc chyba i tak nic z tego.
Polują koło Arłamowa, więc mają wpaść któregoś dnia.

Plantacje zostały właściwie założone. Chociaż niektóre akcje okazały się bezowocne. Tzn. zachodu było wiele a w efekcie został wqrw. Cała rozsadę pomidorów szlag trafił, więc never!.Ogórki z rozsady tez jakieś ąkłe takie. Pomidory z ciotczynej rozsady prawdopodobnie trafi szlag. (A tyle było fochów na temat, że ona zrobiła, a ja nie wysadziłam tego wszystkiego, tylko kupiłam. No i to kupione ma się dobrze, a to zrobione pada) Kret ma się dobrze i bombarduje grządki zawzięcie.

A teraz idę dokóz. Pójdą dziś na zielona trawke luzem do Igora zagrody. Tyle, że nie tak zaraz.

Przeczytałam w międzyczasie prawie całą Agathę. I tak nic z tego nie pamiętam oczywiście.






poniedziałek, 11 maja 2015

Pachnie majem,

a właściwie - głównie kwitnącym rzepakiem. Taki stosuje się tu płodozmian rzepak/pszenica/rzepak/pszenica. W ub. roku była głównie pszenica, więc w tym jest głównie rzepak. Nie jest to zbyt korzystne, widać po tegorocznych plantacjach, że mają dość już tej częstotliwości. Ale pachnie! To plus. A minus taki, że ten rzepak zasłania kawał świata (no, nie tak jak kukurydza, ale jednak) i nie wiadomo, co tam za nim łazi i co się w nim szeleputa. Na przedwczorajszym spacerku z maleństwem coś wyraźnie chrzęściło po rzepakowym polu. To coś bardzo zainteresowało Igorka. Ponieważ nie jestem wciąż pewna, czy dałabym sobie z nim radę, gdyby jego zainteresowanie było baardzo duże, nakazałam odwrót. Posłuchał bez oporu i pomknęliśmy z powrotem.
Igor jest bardzo grzecznym psem.Trochę mu nie odpowiada siedzenie w zagrodzie, a ja nie czuję się na siłach umilać mu tego "aresztu". Spacerujemy 3 razy dziennie dla załatwienia potrzeb większych i mniejszych oraz pozwiedzania okolicy, no i ludzkiego towarzystwa.Większość obiektów znakomicie ignoruje - ujadający pies sąsiada, kot sąsiada siedzący po drugiej stronie siatki i hipnotyzujący Igora wzrokiem, kosiarka, traktorek do koszenia sąsiadów itp. ma znakomicie i głęboko w dupie. Przy tym wszystkim dziwne jest jego "uczulenie" na kozy. Na kozy na zewnątrz, bo przechodząc obok otwartej obórki wkłada nos pod bramkę i nie widać żadnego podniecenia. Natomiast, gdy kozy znalazły się upięte na ogrodzie sąsiadów, Igor musiał zostać zgarażowany, ponieważ zawzięcie atakował łapą bramkę. Bramka jest raczej symboliczna, nie zdarza się by próbował wychodzić, nawet jak nie jest zamknięta na zasuwkę.

Czarna z Igorem. Czarna zachowuje się na zasadzie "i chciałabym, i boję się". Tatuś wpuścił ja do Igora i tak to wyglądało. Ja zostałam ostro skrytykowana przez Dziecko, gdy próbowałam ich skumplować.