piątek, 4 października 2013

srebrzyscie

O 7.00 było srebrzyście i o 10.00, tam, gdzie słońce nie zagląda jeszcze - też srebrzyście. W sumie, to mam gdzieś takie uroki przyrody pod tą data. termometr pokazywał -4. Liście spadały z łoskotem, gdy na tę szeleszcząca srebrzystość wyprowadziłam psy na poranne siku. Ciekawe, co zamarzło i przemarzło? Traktor nadal stoi z bronami i wodą w chłodnicy na środku podwórza. Dziecko kontuzjowane jakieś, plecy go bolą. Na każdą propozycję podjęcia jakichkolwiek działań odpowiada, że plecy go bolą. I zwala winę na ciotkę, że bo musiał kosiarkę spalinową do auta załadować, żeby wykosić jej wersalskie ogrody, bo trawa taka, że się wywraca (ciotka się wywraca). Bez trawy i tak by się przewracała, bo chodząc o dwóch laskach i dźwigając 100kg na spuchniętych nogach trudno kosz ze zgrabionymi liśćmi taszczyć. Nie wiem po jaką cholerę - jak spadły, niech leżą. No, ale jak wersal, to wersal. (Nie wytrzymała do naszego przyjazdu i sąsiadkę zgwałciła, coby jej ścieżkę od bramy do schodów wystrzygła do zera.) Wcale mi spadłe liście na trawniku nie przeszkadzają. Natomiast chusteczka higieniczna jak najbardziej.

Chleb upiekłam, zaraz z rana. Bo te moje dwa, jak wczoraj pojechały węgiel nabyć, to doznały szoku na widok ceny obecnej i przyszłej i już więcej nie były w stanie nic załatwić. Potem Dziecko pojechało do sklepiku, czyli Wiejskiego Centrum Rozrywki. Jakoś go już plecy nie bolały. Ale chleba tam już o takiej porze nie uświadczysz. Ciekawe czemu, skoro chleb jest sprzedawany w prezerwatywie i ma 5 dni przydatności. A jak nie pójdzie, to dostawca zabiera z powrotem. No, ale głównym źródłem dochodu sklepiku jest przecież nie chleb, lecz piwo. No, to upiekłam swój chleb powszedni, kuciany. Z pszenicą w całości zmieloną w śrutowniku maksymalnie skręconym, zamiast mąki razowej. No i serwatki akurat nie miałam, ale mi się pół kefiru poniewierało po lodówce to dodałam do wody. Dobry. Zjadłyśmy właśnie z psicami opóźnione śniadanie.
Mała kota włazi uparcie do zlewu. I albo tam siedzi obserwując kropelkę spadającą z kranu, albo defiluje przez szafkę, kuchenkę, po ladzie. Obawiam się, żeby ta defilada nie zakończyła się kulą ognia, bo jakoś kawiarka stojąca na zapalonym palniku jej nie przeszkadza. Nie wiem jak ją oduczyć. Może sporządzić grzechocące pierścienie, jak do oduczania psów od zbierania z gleby czegobądź? Bo wyjmowanie jej ze zlewu i zdejmowanie z lady nic nie daje - włazi zaraz ponownie. A danie po dupie w miejscu przestępstwa niekoniecznie musi się skojarzyć z miejscem przestępstwa, może z właścicielem karzącej ręki.
Koty mnie wczoraj do wqrwu lekkiego doprowadziły. W zasadzie Panek Koteczek. Swego czasu Córcia przywiozła mi była kłąb rajstop, czy za małych, czy za dużych, czy znudzonych. I te rajstopy w reklamówce leżały na dnie szafy i czekały na podjęcie wyznaczenie dalszej marszruty, albowiem rajstop używam w niewielkich ilościach - tylko od tzw wielkiego dzwonu, kiedy mus ubrać spódnicę, a temperatura nie pozwala zostać o bosych nogach. Szafa stoi z drzwiami lekko uchylonymi, bo bieszczadzka ci ona jest i lat przeżyła już wiele oraz parę przeprowadzek, które tym meblom nie służą zdecydowanie. Pan Koteczek był widywany, jak szafę opuszczał, ale wiadomo, że koty lubią się zaszyć. Córunia, bywszy ostatnio, zapodawała mi, że zapach się jakiś z tej szafy wydobywa, ale mój upośledzony nos niczego mi nie sygnalizował. Zresztą, Pan Koteczek? Taki porządny? Który, ledwo po narkozie ślipia otworzył, zaraz do kuwety polazł?
Tymczasem wczoraj marszruta rajstop została ustalona i udałam się, coby je z dna szafy wydobyć. No i niestety, przy bliższym spotkaniu z nosem, podejrzenia Córki okazały się słuszne. Rajstopy poszły do prania, szafa do mycia i odsmradzania jakimś lawendowym odsmradzaczem z Rossmana. A najgorsze, że pod tymi rajstopami leżała moja skórzana torebka z Ochnika - prezent od Córuni, za wykonane jej remonty, którą, coby się w codziennym użytkowaniu nie zniszczyła, na spód szafy w specjalnym worze wetknęłam. Wór poszedł aut, a co z torebką - nie sprawdzałam, żeby mnie szlag nie trafił. Na razie powiesiłam żeby się wietrzyła. A proponowałam Córuni, żeby sobie wzięła używać, bo ja z taką torebką nie mam ani w czym, ani gdzie szpanować. A ona -jak najbardziej. Może to chamstwo z mojej strony, bo dziecko się postarało i całą premię prawie na tę torebkę wydało. Ale tez dowód, że czasem drogi i elegancki prezent to tylko problem dla obdarowanego.

Moje chłopstwo jeszcze szczęśliwie zalega (Szczęśliwie? Q..wa, o tej porze?). Więc pójdę nieco doprowadzić do ładu łazienkę i z psami na dłużej, bo czekałyśmy, aż srebrzystość pójdzie skąd przyszła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..