środa, 5 lutego 2014

Zima jak z bajki

jest od dwóch dni.Świeci słoneczko na niebie błękitnym i bez chmurki, a co najważniejsze  - przestało wreszcie duć, pi...ć, wiać, wyć itd. Zaspy w polach wyglądają jak diuny na pustyni. Miejscami wiatr sciągnął śnieg do gołej ziemi i te zaspy są częściowo bure, a częściowo białe. Na ogół tam gdzie bure to twarde, gdzie białe - zapadamy się. Z tą twardością jest różnie - raz przejdę wierzchem, raz wpadnę po kolana. Tak, że gimnastyka jest. Psy maja radochę na śniegu - Czarna większą, bo Księżniczka raczej przezywa ciężko, jak w śnieg wpadnie. No i problem z brakiem trawy występuje nadal - potrafi polatać po polach, poganiać za patykiem, luzem puszczona, a potem i tak na trotuar mnie wyciąga. I sobie wymyśliła, że zamiast trawy będzie płot. Musowo to załatwić pod płotem, najlepiej jak najbliżej owego. A jak śnieg głęboki pod płotem, to leci, gdzie płycej. No i tak mnie ciąga w poszukiwaniu odpowiedniego płota. Wychodzenie z dwiema naraz właściwie mija się z celem, bo Księżniczkę i tak trzeba potem, po odpięciu Czarnej, wyprowadzić jeszcze raz. W zasadzie, jak pogoda jaka-taka, nie mam nic naprzeciwko. Gorzej jak mróz i duje.

Otwieram kozom w ciągu dnia - niech słoneczka trochę zobaczą i powietrza zażyją świeżego. Zresztą trochę im się temperatura wewnątrz podniesie. Stefańskiego wypuściłam wczoraj. Księżniczka penetrowała podwórko akurat, więc miałam obawy niejakie, ale Dziecko mnie przekonało. Zresztą, moje psy kochają moje Dziecko bezgranicznie, a przy tym respekt przed nim czują i słuchają go bardziej niż mnie. W każdym razie "wróć" nie musi być powtarzane dwa razy. No i tak sobie biegały, ale że Księżniczka to księżniczka, więc na Stefana nie bardzo zwracała uwagę. Bardziej Stefan się interesował - obwąchiwał ją i z przodu i z tyłu. Zdjęcia kiepskie wyszły, bo bardzo ostre słońce było.

Dziecko dyryguje zwierzyną

Stefan leci, a Księżniczka zdegustowana obserwuje.

Stefan na rąsiach u pańci.
Jeszcze go chwilę utrzymam. Musiałam durnia zdjąć, bo wskakuje namiętnie na wiązki słomy, którymi jest ogacony jego kojec. A ponieważ do końca zimy jeszcze chwila, więc lepiej by było, żeby tego na razie nie zdemolował. Niestety, po prośbie nie zejdzie, podoba mu się tam.

(Pańcia w swojej zajebistej czapeczce, której zajebistość przejawia się nie w czarującym wyglądzie, ale w tym, że zachodzi prawie po okulary od góry i dokładnie chroni uszy. Czapeczka i dresóweczka w spadku po dzieckach, jak jeszcze dość młode były. Dresóweczkę Dziecko nosiło w jakiejś piątej klasie, a potem nie było komu dać, bo żadne ze znajomych dzieci nie miało odpowiednich gabarytów. A do kozów, jak znalazł)

Uszkodziłam się nieco wczoraj. Już obiecywałam sobie, że nie będę buraków kroić kozom na mojej wspaniałej szatkowniczce (po tym, jak dostały plasterki z kawałkiem palca). A wczoraj mnie znowu podkusiło. Podkusiło mnie oczywiście dlatego, że na szatkowniczce szybciej. W rezultacie wyszło wolniej.
Wszystko przez to, że zamówione jarzyny dla kóz nie dojechały w poniedziałek, a dopiero o 19.30 wczoraj.
No i to było zdecydowanie za późno, bo zwykle jestem u nich wieczorem przed dziewiętnastą.
Przysłowie mówi, że jak się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. No i ucieszył się znowu kawałkiem opuszka mojego kciuka. Prawej ręki oczywiście. A ja jestem praworęczna zdecydowanie. Lewą ręką nawet twarzy umyć nie potrafię. W rękawiczce natomiast jestem jak ten lisek koło drogi - nie mam czucia wcale.Doić się wzięłam w rękawiczce, bo to świeże było jeszcze i zmęczyłam siebie i kozy - ciągnęłam i za cycki i za kłaki. Nie bardzo im się to podobało. Wanda w dodatku ma ruję i nie ustoi, więc ja za nią kazaczokiem z prysiudami, z wiaderkiem w jednej ręce a cyckiem w drugiej. Wanda nietypowo tę ruję przechodzi bo się przytulasta zrobiła, co jest u niej niespotykane.
No i tak - południową zawartość zlewu Dziecko załatwiło, a ta poobiednia niestety czeka na mnie. Jakoś nikt się nie kwapi rękawów zakasać. Dziecko ma co prawda jakieś zajęcie na zewnątrz, ale Starszy posiedział sobie u okna, a teraz siedzi nadal.
Jak na złość cała spyża dla zwierzyny wyszła i owies i siano. Siano mam u sąsiada fuksem zaklepane, bo krowę sprzedał i mu zostało. Z owsem natomiast cienko. Na razie mnie sąsiadka wiaderkiem mieszanki poratowała.Tylko z nią zawsze jest, tak, że ona nie wie ile za to, jak tam pani uważa. W sumie 5zł, za wiaderko owsa byłoby akurat, bo tam jet mniej niż 10kg a owies chodzi około 50zł/kwintal. Ale to tak głupio dać piątkę. No to pani uważała dać dychę.

Poza tym co muszę, nie bardzo mi się co chce. Wczoraj i dzisiaj słonko mnie trochę na zewnątrz wypchnęło, bo jak zaczyna tak nachalnie zaglądać, to jakby się wiosnę już czuło. I dzień zdecydowanie większy, bo o 17-tej jeszcze widno. 
Dorwałam natomiast z chomika całą Agathę i zawzięcie czytam. Zaczęłam od autobiografii, a wczoraj załatwiłam zbiór opowiadań z Poirotem. Przy okazji znalazłam parę stron fanów jej twórczości - ciekawe. 
A teraz przyszła pora na telesfora i trzeba się brać za wieczorne karmienie inwentarza żywego domowego i zewnętrznego. Domowy inwentarz chrapie i posapuje w różnych kątach i o jadło się na razie nie doprasza. Ale taka jest procedura : Myjemy to co w zlewie, szykujemy papu pieskom, dajemy kotom z puszki na parapet, coby psom ryja do michy nie wkładały, dajemy psom do michy, myjemy garnek po psim jadle, kroimy jarzyny kozom, bierzemy ciepłą wodę w wiadro i aut. A potem psy na sznurek i szukamy płota odpowiedniego dla Księżniczki. A potem sprzątamy to, co panowie przez cały dzień napaskudzili.


2 komentarze:

  1. Jak miło, wczoraj można było pogrzać twarz w słońcu, w zacisznym miejscu, moje pranie odtajało, i taczka drzewa wystarcza na dłużej; już zaglądam jakby tu zabrać się za cięcie żywopłotu, i winorośli na pergoli; no, no, koziołek na rękach u pańci, a ile on waży? masz piękne Dziecko, Iwonko, pozdrawiam serdecznie.
    A czapek nie lubię, zawsze zjeżdżają mi do połowy oczu, w najmniej odpowiednim momencie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czapek też nie lubię. Pewnie dlatego nie mam żadnej przyzwoitej. Ta na szczęście nigdzie nie zjeżdża dlatego zimą jest super mimo idiotycznego wyglądu. Koziołka nie ważyłam. Myślę że 30kg to jest max co uniosę.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..