środa, 26 marca 2014

Wiosna, wiosna i nagle jesien,

zimniejszy wieje wiatr...
Całkiem zimny, bym powiedziała, w stosunku do poprzednich dni. W dodatku polało sobie.
Jeszcze w poniedziałek było jako tako, choć od rana zbierało się i zebrać nie mogło. Zebrało się dopiero na wieczór i dało upust w nocy. Czego skutkiem świeże dna strumyków na naszej drodze dojazdowej do asfaltu.
Ja się zbierałam do popracowania na funkiowej rabatce zdegradowanej przez kury sąsiadki. Ale odkładałam to na potem, gdyż wezwałam lekarza do szwgierki-najstarszej-ale nie-najważniejszej. I musiałam być w pogotowiu. Ciota się wreszcie przejęła chorobą na tyle,że już o 7.30 dzwoniła by zapytać, czy już dzwoniłam do tej lekarki. Wpadłam na obecność doktórki, zabrałam recepty do wykupienia, przy czy zaznaczyłam od razu, że żadne zamienniki, tylko oryginały (Taki np. mukosolwan jest o 6 zł droższy od ambroksolu, ale dla cioty musi być dokładnie to co na recepcie, bo są kwasy). Dziecko przyniosło węgla, 2 razy poinstruowane, jak nabierać (!) i spierniczyłam, nakazując łażenie po domu w szlafroku na nocnej kuculi, a nie jak spod pierzyny wylazłszy.

Takim oto sposobem, dzięki zaopatrywaniu cioty, nie wziuęłąm się za tę funkiową grządkę z rana, a potem już nie było motywu. A wieczorem lunęło i się temat odsuną;ł na lepsze czasy. Zresztą, nie ma tego złego. Chciałam tę rabatkę nieco powiększyć i chlasnęłam chwastobójem kawałek trawnika. Trawka pomału dogorywa, więc akurat. Zrobię od razu całość, bez dwóch podejść. A do ogródka wypuszczę niechcący psy. Tylko kto będzie potem pióra z trawnika zbierał...

Ja wim i rozumim, że ona ma 87 lat i wymaga pomocy. Ale niestety, swoim zachowaniem skutecznie do udzielania tej pomocy zniechęca. Zresztą, mycie okien u niej jest nie na mój kręgosłup. Firanki i zasłony uprałam tylko raz. I pewnie były nieodpowiednio wykrochmalone (wykrochmaliłam Ługą), bo więcej mi do prania nie daje. Potem była jazda z wieszaniem, szukanie odpowiedniej strony firanki itd. No, niestety, jak się nie jest do końca samodzielnym, to należy spuścić z tonu i nie robić sobie jaj. Tam nawet koszenie trawnika nie przebiega normalnie, bo wisi Dziecku na łbie i instruuje, oraz łazi i plącze się pod kosiarką.
Tak, że tak, w temacie cioty, to by było na tyle.
A w domu tematem przewodnim jest auto dla Starszego. Starszy sobie wymyślił, że musi mieć auto do własnej dyspozycji, choć i tak, zwykle, jak miał potrzebę jechać, to za kierownicę JEGO auta siadało Dziecko. Sam jechał sporadycznie, a i to, wlókł mnie wtedy z sobą, "bo się pewniej czuje" (A jak ja się czuję, gdy on się niepewnie czuje, to pecha). Żaba została pozbawiona kołyski i trwają poszukiwania po Polsce. Jest problem. Ta się ugięła w dziwny sposób i nie nadaje się raczej do rewitalizacji.
Starszy kombinuje, jak koń pod górę. Moim zdaniem jedno jeżdżące auto wystarczy na nasze potrzeby i możliwości finansowe (gdy pod koniec miesiąca ja kombinuję, jak koń pod górę, z czego zrobić obiad). Żabę trzeba naprawić, bo na złom szkoda jej oddać. Autko jest poza tym w dość dobrym stanie technicznym, a jest fajne na zakupy np. bo się w każdą dziurę zmieści i w miejscu wykręci. A na szosie też daje radę rozwinąć się do 120.
Dziecko po akcji wymontowywania kołyski klnie na francuska myśl techniczną. Tam do śruby trzeba 2 różne klucze inny do łba , inny do nakrętki.  No i różne takie rozwiązania wskazujące na to, że francuskie auto jest tworem jednorazowym -do zepsucia i na złom. Tam pewnie zresztą panuje taka filozofia, bo tak wyspecjalizowanych mechaników, jak u nas zwyczajnie brak.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..