wtorek, 3 czerwca 2014

No, nie!

Starszy wieścił wczoraj, jak pytia delficka, że do końca tygodnia ma lać. Zwątpiłam nieco. Ale dziś wstaję - a tu SŁONECZKO! Hurra! Więc podniesiona na duchu zerknęłam w końcu na prognozę pogody. Długoterminową zresztą. Na interii, bo ta się najlepiej kuma z rzeczywistością.
I, niestety, kotlecik. Słoneczko dzisiaj, a jutro znowu pada i tak do piątku włącznie, potem 4 dni przerwy i powtórka z rozrywki. Tyle, że cieplej trochę ma być. No, to może wreszcie ożyję, bo ta listopadowa pogoda mnie zwala z nóg całkowicie. (Za to grzyb będzie szalał na uprawach wszelakich!) Wczorajszy dzień był totalnie kreci. Zrobiłam tyle, co KONIECZNIE musiałam, czyli głównie karmienie wszelkiego inwentarza, dwunożnego też, choć w ograniczonym zakresie - dostali tylko obiad i Dziecku nastawiłam poranną kawę, reszta w ramach samoobsługi. A co, na mnie pogoda nie działa? Czy ja muszę być wiecznie na baczność? I tak bardziej muszę, bo zwierzyniec na mojej głowie i nie mogę go poniechać.

Psy na szczęście też poddały się pogodzie i Księżniczka nie siedziała 100 razy pod drzwiami.
Księżniczka robi się coraz bardziej asertywna. Martwi mnie to i wqrza też niestety. Na sznurku zrobi ostatnio najwyżej siku. Większe potrzeby załatwia tylko po spuszczeniu ze sznurka. Leci wtedy, gdzie chce, nie zawsze tam gdzie wolno i nie reaguje na wołanie. Potem ja sobie z Czarną idę dalej, a ona siada i siedzi. Jak się już trochę oddalimy, to się namyśla i tupta za nami. Ale dowołać się jej nie można. Jedynie patyk rzucony jest w stanie zmusić ja do ruszenia w pożądanym kierunku.

Panna Kotta drze się jakby mniej. Ile w końcu trwa ruja u kotki? W kwestii kotów jestem ciemna totalnie. Zaczęłam szukać jakiegoś kociego forum, ale te co znalazłam są cienkie: wszystko w jednym worku, bez podziału na tematy, mnóstwo wątków adopcyjnych i te głównie i trudno cokolwiek znaleźć, bez przekopywania się przez całość. W dodatku martwe jakieś, bo wpisy historyczne już.

Moja dziewczyna od mleka przyjechała wczoraj na rowerze. Jedną nogawkę miała podciągniętą do kolana, coby się nie plątała, a na sobie cienką dresóweczkę. Młodość! A ja chodziłam z psami w zimowej kurtce!

Ponieważ poniedziałek był martwy totalnie, na dzisiaj zostało mnóstwo spraw do załatwienia. Obczaiłam tartak z kołkami do pomidorów po złotóweczce i teraz muszę go zlokalizować naziemnie, żeby Dziecko mnie zawiozło i nie darło twarzy, że nie wie gdzie. Tak, tylko, że ja mam 50 pomidorów, no to tych złotóweczek będzie równiutki banknocik. Ale może przynajmniej na parę lat będę miała z głowy kołki do pomidorów, bo wiecznie z tym problem. Sąsiad ma ustawioną cyrkularkę i pociął siostrze deski na paski. Może by i dla mnie pociął, ale nie mam desek.

Może mi się uda zakupić dzisiaj resztę chwastów do posadzenia. Jeszcze kapusta jakaś by się zmieściła i parę papryk. Chociaż, jak całe lato ma być takie, to nie wiem, czy jest sens, bo pod chmurką nie dojrzeje. No i ziółka mieli mieć jeszcze na zieleniaku. Ciągle jest "może", bo Dziecko strasznie pyskuje, że z kierowcę robi. No, jakoś do niego nie dociera, że to jeden z niewielu obowiązków wobec żywicielki, a do tego miasta jeździ się głównie po papu. Żwirek leży odłogiem w lecznicy i czeka oraz ciotki recepta do odebrania. Cholera, skręca mnie, że muszę załatwić resztę tych leków i kombinuję, jak to zrobić coby się nie nasiedzieć pod drzwiami. Może coś wykombinuję.
A teraz lecę z psami, bo Księżniczka zajęła już pozycję wyjściową. Kotta se leży i łapkę se liże. W pokoju, dość daleko ma. Ale jak wstanę i zbliżę się do drzwi, to będzie pierwsza.
No to lecę! Słońca! Życzę nam wszystkim.

.....................................
Byłam i wróciłam. Ciepło, miło, słoneczko świeci i chce się żyć. Robota do zrobienia narzuca się na oczy. Trawa wokół domu jest taka, że nie wiem czym ją. Dziecko Miastowe krytykowało mocno, więc rzekłam, że to tak celowo. Dla kóz, bo sad wygolony i nie mają gdzie się paść. A w sadzie juz odrost jest. W lucernie takoż i trzeba usunąć ten zgniły pokos, bo zdechnie pod spodem.
Księżniczkę przyprowadziłam "na patyku" (dokładnie, chyba na dziesięciu patykach, bo rzuconego i znalezionego nie oddaje), przynajmniej jest sposób na przyprowadzenie bez zdzierania gardła, a przy okazji porusza dupsko. To nie jest tak, że nie może poruszać, bo za patykiem, kurą, kotem - goni, jak zając. Muszę się uzbroić w cierpliwość, na szczęście to nie jest babcia z alchajmerem tylko pies. Na giganta mi się sama nie wybierze....

2 komentarze:

  1. Jesteś szczęściarą. U mnie leje non stop, trawa niestety wzrasta w zastraszającym tempie, a kozy brak- tylko kosiarką ją trzeba killić;// Pozdrowienia i rychłej poprawy pogody życzę:))

    OdpowiedzUsuń
  2. No to nas na zachodzie Polski pogoda znów rozpieszcza, odpukać ! (tyle że ja niekoniecznie mam kiedy się nią nacieszyć, bo ostatnio przymusowe nadgodziny wyrabiam).Współczuję tego deszczyska.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..