niedziela, 6 lipca 2014

Niedziela

O, somsiadka rozmawia z mężem. Czyli drze twarz na cały regulator. Nie wiem, czy on głuchy, czy raczej może ona, bo podobno pierwszym objawem głuchoty jest głośne mówienie. Tyle, że ona nie mówi a wrzeszczy. Wrzeszczy głównie do chłopa, na podwórzu przy aucie, w pokoju przy otwartym oknie, czasem nawet do późna w nocy. Do córki raczej nie wrzeszczy, więc albo z nią nie rozmawia, albo głuchotę ma skierowaną.
Ja rozumiem, że faceta trzeba krótko i ostro. Ale żeby już od 8 rano i na całą wieś małżeńskie problemy? Mnie się ostatnio też zdarza drzeć twarz do Starszego, jak mnie do białości doprowadzi, kiedyś nawet cisnęłam rondlem o glebę. Ale to w ramach autoterapii - podobno emocje należy rozładowywać. Było takie małżeństwo muzyków: on kompozytor i multiinstrumentalista, ona śpiewała. No i ta Wanda kiedyś w wywiadzie powiedziała, że maja w domu, jako element terapeutyczny powieszona wielka siatę piłeczek pingpongowych. W momencie osiągnięcia białości tym się ciska. No, a potem trza pozbierać. I jest zmiana tematu.

Dziecię me miastowe, obawiam się, ma zadatki na staropanieństwo. Każdy poznany chłop, po krótkim czasie ujawnia swe istotne braki i idzie w odstawkę. Ostatnio się coś pojawiło nowego na horyzoncie, ale szybko te braki ujawniło. relacjonowała mi, jak w sytuacji towarzysko kawiarnianej siedziało jak mumia, podczas gdy reszta towarzystwa pokładała się ze śmiechu. Tematy szarmancji omijało, więc wypełniał je w 150% starszy o 12 lat kolega. Po czym się zmyło, po czym oświadczyło, że się zmyło, bo drętwo było. Sam pewnie zdrętwiał od siedzenia, bo hulanki do muzyki go nie zajmowały, wobec czego Dziecko się poczuło w obowiązku przycupnąć także. No i wczoraj wołało mi w telefon: gdzie ci mężczyźni. I oznajmiło, że w takiej sytuacji na wnuki nie mam co liczyć. No to ja bezczelnie rzuciłam hasło o reproduktorze. Dziecko się skonsternowało. Okazuje się, że wszelkie kryteria spełnia ten starszy kolega, ale on jest traktowany, jak kolega, doradca, opiekun i wycieraczka łez, a nie kandydat. Ten układ między nimi trwa już parę lat. On ją wspiera, dopinguje. W razie zgryzów Dziecko dzwoni do niego. Ale on przyjeżdża na  łykend i idzie wyrywać laski. Po czym ona się bulwersuje jakością tych lasek. A on laski traktuje krótkoterminowo -docelowo.
Ja się wcale nie dziwię parom, które są razem od lat kilkunastu, maja wspólne dziecko, a mieszkają osobno. Układ idealny. Dla dziecka też nieźle ostatecznie, bo nie ogląda scen między rodzicami, ponieważ takowe nie istnieją. Jak się sobie nie wisi za plecami na okrągło, to i o sceny trudniej.
Moją szwagierkę najstarszą i najważniejszą nadal bulwersuje (i nie tylko ją, prawie każdego, kto się dowiaduje o tym) fakt, że mamy ze Starszym osobne pokoje, a zatem i osobne łoża.
No, sorry, ale czy jest obowiązek sobie wzajemnie w kark dmuchać i bezwzględnie się dostosowywać do tej drugiej, niby, połówki, jak się ma wielką chałupę i możliwość zachowania nieco prywatności i dania luzu własnym upodobaniom?
Ja lubię poczytać do poduszki papierowe albo monitorowe. Starszy chce mieć ciemność. Starszy słucha jedynego właściwego radyja, które mi podnosi ciśnienie. Zwierzyna się lubi na mnie wylegiwać i ja lubię zwierzynę, Starszego bulwersuje zwierzyna na pościeli. No to po co? A pokoje stoją luzem.
Niby ten, który sobie przysposobiłam był zarezerwowany dla szwagierki. No, ale bez przesady. jak przyjeżdża parę razy w roku, to nie musi mieć zarezerwowanego pokoju. Nazywa się, że szwagierkę wywaliłam z domu. Ale niech tam się nazywa, jak chce. Zaczyna mi w końcu być lotto.
Zresztą Starszy jest starszy coraz bardziej i w dodatku chory. W piątek doktór podejrzał płyn w worku osierdziowym. Co jest wielce prawdopodobne. Starszy się męczy bardzo i oddechu mu brakuje. Pewnie jednak przejmę to palenie na ciepłą wodę, bo mu szkodzi zadymianie przy rozpalaniu. Wraca z kotłowni zadyszany bardzo. W zasadzie ostatnio to jest jedyna praca, jaką wykonuje w domu (oprócz robienia sobie śniadania i kolacji). No, niby czasem mógłby w czymś wyręczyć, na siedząco, np. pozwijać skarpetki, co fizyczną pracą nie jest, ale czas mi zabiera.

Dziecko domowe skończyło już kurs na ciąganie przyczepy. I teraz muszę znaleźć 2 stówy na egzamin.Co będzie trudne dość, wobec zaistniałych wydatków, przekraczających w zasadzie możliwości. Oraz wobec konieczności znalezienia dodatkowo 125 zł na "bosza", bo poprzedni padł, a jest to narzędzie niezbędne. zwłaszcza, że Dziecko remontuje pług, który musi czymś obedrzeć z rdzy i resztek niemieckiej farby. Najefektywniejsze byłoby piaskowanie, ale leży poza możliwościami finansowymi. Może by w toto-lotka zagrać?

A,do kompletu jeszcze pojawił się oberwany do rdzenia pazur Księżniczki. Leję wodą utlenioną i psikam Prediprą. Księżniczka "nie rusz mnie, nie dotykaj mnie", więc nie od razu się zorientowałam o co chodzi z ta łapą. A Andzia ma wytarty do skóry grzbiet na kłębie. Smaruje maścią ajurwedyjską, jak będzie bezet do poniedziałku, to jednak znowu kasa, bo trzeba będzie weta zawezwać. Może by już było na tyle tych niespodzianek finansowych, bo będę musiała ogłosić upadłość.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..