środa, 6 sierpnia 2014

Nocne dumania

dzisiaj były przez całą prawie noc. Jak się tylko rozjaśniać zaczęło zwlekłam dupsko z wyra, bo ileż można sie katować w pozycji horyzontalnej.
A wszystko wskazywało na to, że spać powinnam bykiem bladym i obojętnym. Tak się uzapierniczałam od poniedziałku, a przy tym wyeksploatowałam emocjonalnie, że wieczorem była padaka (wieczorem. O 23-ciej!)
Od poniedziałku zaistniał temat podorywki. Nawet Dziecina sobie w sobotę pługi przypięła i wstępnie ustawiła. Ale przed podorywką trzeba było ścierń opryskać. A przy zapięciu opryskiwacza matka niezbędna. No to Dziecko cofa, matka zapina, potem śruba rzymska -matka zapina do traktora. Na szczęście wałek przekaźnika mocy Dziecię zapina samo, składając się jak Victorinox i brzuch wciągając. Na nieszczęście, przy próbie rozciągania tego przekaźnika - matka trzymała, Dziecko rozciągało - wziął wypluzgnął się Dziecku z łapki i przypierniczył matkę w kość, najbardziej na przypierniczenia wrażliwą.
Potem byłą maniana zwyczajna, bo nie zdarzyło się, by sprzęt, który w danym momencie ma być użyty nie wykonał jakiejś akcji z ukrycia i nie zaskoczył użytkownika w najmniej odpowiednim momencie.
takoż i opryskiwacz, po częściowym napełnieniu substancja zasadniczą, nabyta za konkretna ilość złotówek, postanowił trysnąć z pompy w niewłaściwym miejscu i kierunku.
Odbył sie taniec indiański w wykonaniu Dziecięcia, z wydawaniem okrzyków zawierających słowa powszechnie uważane za wulgarne. Po czym ciecz została spuszczona do 3 wiader, pompa wymontowana i po oględzinach ocznych poddana spawaniu. (Dobrze, że Dziecię ma spawarkę do tworzyw sztucznych, bo w okolicy stówki kosztowałaby ta pompowa fanaberia). po czym pompa została ponownie zamontowana, oczywiście przy użyciu słów j.w, bo z tymi elementami maszyn i urządzeń nigdy nie jest tak, żeby je po prostu wziąć i zamontować.Zawsze trzeba przy tym nacudować, nakląć a wreszcie użyć narzędzi niestandardowych oraz "siły straszliwej". Po czym Dziecko pojechało po wodę mineralną, a ja pozostałam na opryskiwaczu z zadaniem rozpuszczania substancji zasadniczej. Substancje zasadniczą sypało się małym wiaderkiem na sito opryskiwacza, które jest mniej więcej pojemności tego wiaderka, a następnie prysznicowało z węża. A że jak inni stali w kolejce po wzrost, to ja stałam po rozum (a Dziecko dodaje, że w końcu i jednego i drugiego dla mnie brakło), więc musiałam rąsią sięgnąć, gdzie wzrok nie sięga, by ustalić, czy się rozpuściło i czy mogę sypnąć resztę.
Dziecko pojechało, opryskało. Przesiadło się na drugi traktor i pojechało skrudlić ("jeszcze raz tak przy mnie powiedz!") I znów były tańce indiańskie, połączone z groźbami typu "zaorzę ci te grządki", bo ja sobie w pełnym samozadowoleniu trawsko z grządek wyrywałam, gdzie mi akurat w tym roku wszystko rośnie piknie, a Dziecko nie dało rady tych pługów ustawić. Odnotowano stratę materialną w postaci słuchawek traktorowych, które nie przeżyły zetknięcia z buraczkami ćwikłowymi.
Żeby nie było, że miłe złego początki, to nadmienię, że początki miłe nie były. Bowiem przed przesiąściem się na drugi traktor Dziecię wlazło po coś do obórki. Zaaferowane akcja podorywkową, zapomniało, że nie wolno mu na progu stawać i wychodząc przypierniczyło czachą w nadproże, że mało na twarz nie padło. Dobrze, że miało capeckę, bo do chwilowego otumanienia, doszłaby jeszcze rana cięta na łysinie. Czyli: jak się zaczęło, tak się skończyło.
Tatunio natomiast, który wziął był Dziecię przykuł do tego pługa miał wyjebane i postanowił się na wszelki wypadek obrazić śmiertelnie.
Dziecko odreagowało przez chwilę wqrw przy ulubionym serialu w necie. Po czym rzuciło hasło "składamy obrotówki", na co matką jękła w duchu, ale cóż było czynić. Dostałam zezwolenie na wydojenie i nakarmienie kóz. No i zaraz po tym zabraliśmy się za pługa. Naszym zadaniem było przykręcenie do ramy takiego elementu zawierającego dwie odkładnice z lemieszami. Ciężar tego żelastwa jest taki, że Dziecię tego nie podnosi. Używaliśmy różnych przemyślnych sposobów, posługując się dźwigiem, który służy do wyciągania silników z samochodów. Sprytne urządzenie i proste jak sierp, jedyny mankament jest taki, że ma cholernie małe kółeczka i przepchnięcie tego po  nierównościach jest straszne. A jest 100% pewne, że jeżeli machina ta napotka na swej drodze jakikolwiek dołeczek, to na pewno któreś kółko weń wpadnie.
Do ciemności zamontowaliśmy jeden taki element i daliśmy spokój. Żeby móc dalej pracować należałoby uruchomić silnik traktora, by halogeny nie rozładowały akumulatora. A nie chcieliśmy być świnie w stosunku do sąsiadów, a zwłaszcza do siebie. W oczekiwaniu na lepsze czasy został koszyk cebuli do obcięcia, wiadro śliwek oraz wiadro ogórków z pomidorami na spółkę.
Od rana pan Starszy zabrał dupę w troki i pojechał asystować siostrzyczkom, dzięki czemu ulżył atmosferze, choć nie do końca, w obliczu tego, że te pełne pojemniki zostały czekać na czyjeś ręce, a moje znów były zajęte pomocą Dziecku przy składaniu pługa. Zostały do dokręcenia jeszcze dwa takie elementy ( 2 pary odkładnic z lemieszami), oraz 2 pręty gwintowane do wkręcenia i zablokowania. I to blokowanie jednego pręta zajęło główna ilość czasu. Pręta owego, istotnego dla działania ustrojstwa, pług w momencie zakupu, a przed rozłożeniem na elementy proste nie posiadał, więc nie wiadomo było, jak to w oryginale było blokowane. Dziecko musiało użyć inteligencji i "siły okrutnej", by wreszcie dokonać. Potem jeszcze wiele razy siła okrutna i narzędzia niestandardowe były używane w stosunku do śrub, które opór stawiały jak dziewica gwałcicielom. No, ale ostatecznie się udało. Zostało nasmarowane, przy czym jedna dziwka kalamitka nie chciała się dać wkręcić, bo gwint nie istniał, więc smar został nałożony ręcznie. Ustrojstwo zostało parę razy podniesione i obrócone, W trakcie wyskoczył brak zawleczki w jednym miejscu i znów podziw, jak to ktoś wymyślił, żeby tak skomplikować zakładanie tej zawleczki. Zaczęliśmy podejrzewać , że pług ma budowę modułową, jak francuskie samochody, choć francuski nie jest, a wręcz przeciwnie - niemiecki. Do momentu zetknięcia z tym pługiem, po doświadczeniach z remontami niemieckich aut, Dziecko pozostawało w zachwycie nad prostota niemieckich rozwiązań konstrukcyjnych. Przeszło mu.
Zakończyliśmy skompletowaniem lemieszy, które pójdą dziś do kowala do przekucia, coby ostre były i dobrze szły w glebę.
Raptem się godzina późna zrobiła, wydoiłam kozy ( w jakiś międzyczasach oprzątnęłam gówno, posłałam od nowa, nalałam świeżej wody, napchałam siana w bambetle, podczas gdy kozy były na wczasach w sadzie). I poszłam z psami na ostatni spacer już prawie po ciemku. Jak wracałam, jakiesik auto zajechało na podwórze. Psy rozdarły mordy, więc zostały upchnięte czym prędzej do domu.
Przybyszem okazał się kszesny ociec Dziecka, a Starszego cioteczny siostrzeniec, z córka i OMC zięciem, przybyli z zaproszeniami na wesele owej. W trakcie dzieweczka wyjawiła, że dziecko już posiadają. Czyli tradycja w rodzinie została podtrzymana.

W trakcie naszych zmagań z pługiem zadzwonił Pan od Diabła z przypomnieniem o monecie, które a priori powinien otrzymać. A priori otrzymał już tych monet wiele, w ramach których sporządził jedno pismo. Istnieje domniemanie, że zadanie Pana od Diabła sprowadza się do pomnażania własnych monet z nieszczególnym uwzględnieniem mojego interesu. Zobaczymy jak się wykaże już niebawem. Monetę przelałam, dzięki czemu na moim koncie zrobiło się przeraźliwie pusto. Wcześniej bowiem musiałam Dziecko zasilić kasą na ON, substancje rozpuszczalne i brakujące elementy pługa. Auto też trzeba było nakarmić, by można było w ub. tygodniu odbywać wojaże po urzędach i instytucjach.
Dodam, że po wielokrotnych weryfikacjach wniosku jeszcze wczoraj Dziecko otrzymało telefon, że jedno pole wymaga wypełnienia. Dobrze chociaż, że zaproponowali dosłanie poprawek meilem. I nie trzeba było odrywać się od pługa, żeby w trybie błyskawicznym dowieźć, a potem 2 godziny odsiedzieć w kolejce na dziennik podawczy.  Zdecydowanie należałoby złożyć reklamację w ODRze.
A dzisiaj dzionek wstał zdecydowanie naburmuszony. Straszy deszczem od poniedziałku, burzą nawet momentami, a jeszcze kropla nie spadła. No to dziś mogłaby, nawet parę tych kropel, bo sucho się robi okrutnie. Z odłożonej w poniedziałek skiby, we wtorek pies Czarny wzniósł tuman kurzu przebiegłszy tylko.
Śmieszna Panna Kotta przylazła na przytulki i pomruczki, mordkę mi wpycha pod rękę i pisania kuniec zatem

4 komentarze:

  1. Dzięki za pełną emocji i mrożącą krew w żyłach opowieść Iwonka :)
    Od razu się lepiej obudziłam. Podziwiam Twoją znajomość mechanizmów rolniczych :)
    pozdrawiam, rena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Renia, jaja sobie ze mnie robisz. A jak o mechanizmy chodzi to ja tak wiertaka, szlifierka itp jednakowo jak maszyna do szycia.Wolę zrobić sama, niż się dopraszac łaski pana. I mam tak jak chcem, nie jak muszem. I cały czas asystent mechanika: 30tka oczkowa, śrubokręt, młotek, grzechotka, suwmiarka -podaj, poszukaj, przynieś, potrzymaj. Dziecko ma ze mną dobrze. Już się go pytałam, czy któregoś kolegi matka wyjmowała z nim (kolegą) silnik z auta albo wpychała skrzynie biegów.
      Miłego dzionka Reniu!

      Usuń
  2. a ja tyle powiem: ????????????????!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Goga

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawdziwa sztuka, opisała Pani tak, że ja -laik mechaniczny, czytałam z zapartym tchem.
    :)Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..