niedziela, 3 sierpnia 2014

rekord niebycia

pobiłam chyba.
Działo się na tyle dużo, pracochłonne, wyczerpująco fizycznie i wqrwiająco psychicznie, że dzień kończył mi się o 23.00 padnięciem na pysk.
Najpierw były żniwa, z obecnością, na szczęście krakowskiego dziecia. Dzięki temu coś z tych 10 przeszuflowanych ton pszenicy poszło na jej ręce. Ale na moich i tak zostało to całe "plandeczenie" przyczep przed wyjazdem w pole, plandeczenie zboża na przyczepie, spinanie itp. Przy czym Dziecię domowe jest w sytuacjach stresowych upierdliwe totalnie, świrnięte całkowicie i pod jego łysą czachą się nie mieści, że matka MOŻE nie mieć tyle siły co on. Potem była jeszcze słoma, która niestety zmokła.(Bo akurat żniwa były "kradzione" - tyle co przed deszczem udało się znowu pszenice wymłócić). W "wolnych" chwilach były jeszcze ogórki kiszone i marynowane oraz śliwki. Skorzystałam z obecności miastowego Dziecia i trochę wykorzystałam do tych śliwek wypestkowywania. Odrywając ja tym samym od FB, do którego jest migomatem przyspawana.
Kolejny tydzień był wędrowny. Od poniedziałku bujaliśmy się po instytucjach i urzędach, bo agencja stwierdziła braki w dokumentach. I to był tydzień totalnego wqrwu i zachłystu z powodu debilstwa, olewactwa i niekompetencji urzędasów. Np. z-ca wójta nie wie, co on by mógł stwierdzić na umowie, żeby ona nabrała mocy "umowy z data pewną". A jest zcą wójta już druga kadencję. Paniusia z ODR wzięła prawie 400zł za sporządzenie byznesplanu i totalnie go spieprzyła. Nawet rubryki "imię" i "nazwisko" nie były wypełnione właściwie. Nie mówiąc o innych, bardziej istotnych elementach. Szlag mnie chciał trafić, bo zrobiłabym go sama i 4 stówy zostałyby w kieszeni, a efekt byłby pewnie lepszy, bo instrukcje wyczytałabym dokładnie i wielokrotnie.  W dodatku wędrówki te odbywały się w afrykańskich upałach. Auto bez klimy, jazdy do województwa, wysiadywanie w kolejkach, bo w okienku jedna pani, która każda kartkę pieczętuje i parafuje. Masakra.
Z powodów powyższych siły nie starczało już potem na robienie czegokolwiek sensownego.
Mój cudowny sekatorek do rapetek diabeł ogonem przyłożył. Nie ma, przepadł, wyparował. Szukam analogicznego, a rapetki rosną. Nabyłam w odruchu rozpaczy jakieś chińskie gie w Oszą. Z trudem i bólem (bo pęcherz mi na palcu wyskoczył) załatwiłam Stefana. Do dziewczyn nawet z tym nie podchodziłam, bo one maja pazurki znacznie twardsze. Pozostaje mi nabyć te nożyce do racic....
Warzywa zarosły trawą po pachy, truskawki, mimo czarnej folii tudzież. A sucho jak piernik się zrobiło i upał nadal niemożebny. Na ten upał nie pójdę za chiny, a pod wieczór z kolei komary latają chmarami i żrą niemiłosiernie.
Nadmiar owocowy wypada jakoś zagospodarować. Bo w przyszłym roku nie będzie na pewno. Mam ochotę coś ususzyć, ale sprawa rozbija się o to "na czym". Problem nadal nie rozwiązany, choć już jakiś pomysł trywialny mam. I muszę się sprężyć z realizacją, bo "wawrzyńczówki" zaraz się skończą.

Pan Starszy dziś strzela fochy od rana, Wpierdzielił na śniadanie wszystkie istniejące pomidory (też metoda) oraz pyskuje, że piorę w niedzielę. No, pierze pralka. Ale z pralki urobek trzeba niestety włąsnymi ręcami i plecami na strych wynieść i porozwieszać. Chętnych do pomocy brak.
A tu moje "międzyczasowe" urobki:

Kapucha się ukisiła i poszła w słoiki.

Ogóry takoż...

Tu już wszystko zapasteryzowane. To są kolejne ogóry, z następnego rzutu. Śliwki w połówkach z cukrem oraz śliwkowy dżem.

Klementyna poluje na muchy, których, przez te wieczorne wietrzenia na oścież, nalazło od groma. Obsrane już wszystko, zastanawiam się, jak je wyprosić...

Ziołowy ogródek doszedł do takiego stanu. Zupełnie samodzielnie wyrosła w nim dynia, choć jej nikt nie zapraszał. W tej chwili ma już 2 długaśne pędy wyrzucone poza obręb murka ( w kier. świerka), a na nich z 8 owoców.

Zakwitło "czarcie ziobro". Wreszcie...
Nie było czasu na dbanie o estetykę otoczenia. Więc zainstalowane zostały koło domu podkaszarki. Tu "królowa matka" ze Stefanem.

Stara łupa wyniuchała coś pysznego ponad płotem. Ona jedna łazi luzem, jako że koza rozważna i poważna. Nie takie przygłupy poświrowane jak toto czarne.

No właśnie... Czarne ćwiczy na rogu domu.. Bęcki oczywiście....

A teraz sprawdzimy, która lepsza.... Jak widać, "królowa matka" patrzy z politowaniem na oszołoma.

Oszołom oszołomem, ale mleko do kawki, na twarożek i serek, to daje głównie oszołom, nie królowa matka.


Pozdrawiam tych, którzy się jeszcze nie zniechęcili i nadal tu zaglądają.

17 komentarzy:

  1. A zaglądam, zaglądam, bo lubię takie klimaty...

    OdpowiedzUsuń
  2. To Stefan daje mleko i serek, przepraszam???? Ciekawe... A dlaczego Ty nie uciekniesz z domu, to nie wiem. No wiem, przychówek... Ale ja od swojego częściowo uciekłam, natomiast nie wiem, jak wytrzymujesz te wszystkie fizyczne. no tak, za młodości byłaś ścisła...a żółć mi się gromadzi ze względu na te Twoje dwa młode i jednego starszego... wiem, nikt nie potrafi wpłynąć na swoich najukochańszych najbliższych - ale czy nikt z nich nie zauważył dotychczas, że matka to nie kombajn samonapędzalny??????!!!!!! Aha: czy już wiesz, po co były Ci te studia, skoro nawet Stefan (moim zdaniem chłopiec) obdarza Cię mlekiem? O! Zaproś przyjaciół od dzieci na wakacje naukowe. niech próbują fizycznie!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowy! Nie wiem ktoś zacz, choć sie domyślam. Jedną literką bys się podpisał((a). I się wyzłośliwię: ubierajże do oglądania zdjęć okulary. Wtedy będzie jasne, że to pod ścianą ma cycki. A jak ma cycki, to nie może być chłopcem (Choć chłopcy z cyckami sie zdarzają. U ludzi co i rusz, widać na ulicy cycatych i brzuchatych chłopaczków. Ale i u kóz, a raczej u kastrowanych kozłów. Nie jest to jednak mleczarnia tak widoczna jak na tej focie. Stefan jest tu na jednym tylko zdjęciu, pierwszym/ Podpowiem, że kliknąwszy w zdjęcie, dostajemy powiększone i wtedy dobrze widać cyce Wandy.

      A wiesz na co mi były te studia potrzebne? Zebym miała jak zarobić na emeryturę. I teraz sobie spokojnie hodować kozy. I pierniczyć system.

      Usuń
  3. od pewnego czasu zaglądam tutaj codziennie, z nadzieją, że coś mniej męczącego- niesprawiedliwie Ci się zdarzy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A propos żółci -wyluzuj. Żółć jest niezdrowa jak cholera. To wszystko nie ma aż tak wielkiego znaczenia wobec przemijania świata i nas razem z nim. A męczące? Wszystko jest męczące, samo życie jest męczące. A w te upały jest wprost nie do wytrzymania

      No a teraz jest juz w miarę normalnie - nie trzeba powietrza maczeta przed sobą ciąć, żeby się przedrzeć. Okno mam otwarte i słucham koncertu. W najbliższym miasteczku (jakieś 5 km szosą) jest park przy pałacu Lubomirskich, a obok taki mini-skansen 4 chałupki w 5-ciu rzędach. I w tym parku było dziś "Święto Chleba", a w skanseniku jest teraz koncert. Śpiewają jak dla geriatrii właśnie, bo i melodia jakaś jest. A słychać cudnie, no może nie słowo w słowo, ale jednak....

      Usuń
  4. Nie będę się wkręcać, bo anonimowy jest dziwny i strzela z d....
    dla mnie najważniejsze, że nareszcie Jesteś i mogę poczytać, co u Ciebie :) ! bo zaglądam i zaglądam (choć wiem, że bywasz indziej, na forumach :) ) Ja też przy otwartych na oścież drzwiach od wielu dni śpię. Psy spacyfikowane( Frida ma cieczkę i jest sajgon,bo bezjajeczny Rastuś i Tymoteusz świrują) a koty w łóżku i tak jest dobrze. Upały niedługo się skończą i będziemy tęsknić za nimi :)
    pozdrawiam,dbaj o siebie(choć wiem jak to mało możliwe) rena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie mogę się podpisać literką, bo mi zabroniłaś, nie pamiętasz? Pod karą straszliwą - choć jaką - już nie pamiętam. Mnie wyszło, że masz Wandzię i Stefana, bo drugi bliźniak poszedł do ludzi. I napisałaś, że Stefan jest czarny... no to ja logicznie przecież!!!!???? Piszesz przeciekawie i będę tu zaglądać, i będę... Tylko jak sobie wyobrażę Ciebie przy tych wszystkich ciężarach fizycznych, to mi Ciebie okrutnie szkoda! Ja to nawet dwa kilo ziemniaków ze sklepu wózeczkiem targam, potem hektolitrowym spływając... A, nie - trzy dni temu przytargałam cały pojemnik śmietniczy piasku z plaży, żeby maleństwa miały... i przeżyłam (cudem?)
      Drogi Anonimowy nr 2: nie przezywaj się, bo to nieładnie! :) Nasza blogerka dobrze wie, kim jestem i niech nie udaje, że musi się domyślać...Całuję Was obie! (Bez jednego wystrzału!!!!!!!!!) ;)

      Usuń
    2. Całuj, całuj, Renia jest wspaniała. Nie gniewaj się na Renię, ona nie zna naszych gadek, a jest super hiper "ludzkim" człowiekiem. Ja do ciężarów jestem przyzwyczajona, z tym, że coraz lżejszych z czasem. Dzwigać bambetli z zakupów tez nie mogę. Ale w mieście od tego się ma wózeczek, a na wsi auto. Niech Ci nie będzie szkoda., bo samym dżwiganiem i fizycznym zapierdalaniem krzywda mi się nie dzieje. Krzywda mi się dzieje np. przez chamstwo, przez które muszę się co i rusz przebijać. Starszy powypuszczał koty i Arka nie ma do tej pory od świtu bladego. Ale Ty nie przezywaj bardzo. Każdy z nas ma co dżwigać. Jeden ręcami, drugi głową, inkszy duszą. I tak sobie dżwigamy.

      Usuń
  5. Po to nas kiedyś łączono w pary, żeby ciężar rozłożyć na cztery ręce. Prawda? Albo na osiem, jak to powinno być u Ciebie. I na to szlag mnie trafia. Powinnaś siedzieć na skoszonym trawniczku i dokazywać z kózkami ( to ile ich w końcu jest????)! Ja to co innego, sama jestem z wyboru, bo te rączki do dźwigania to jeszcze swoją resztę kazały dźwigać. Ale niektórzy ludzie mnie lubią nawet, miło o mnie i do mnie mówią... Tylko mój Dorobek nie za bardzo chce mnie docenić - no bo niby za co???? Ale wychowywanie matki to już mogliby sobie odpuścić, prawda????!!!! Reniu, już się na mnie nie gniewaj... a anonimowa być
    muszę, bo mi Jedna Baba kazała...

    OdpowiedzUsuń
  6. Arek wróci, bo musi! Przynajmniej tym się nie martw... ja tez coraz głębiej się zakopuję w plażowy ,cudny piaseczek, zupełnie jak Piaskoludek - pamiętacie go? Bo ja takie rzeczy w dzieciństwie czytałam, nie jakieś lektury szkolne, o, nie!

    OdpowiedzUsuń
  7. ...na zasadzie, że wpadam w dół, nie odczytuj tego dosłownie, broń Boże!!!!
    O! Mam ksywkę!!!!!!
    Pozdrawiam i całuję, GOGA

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja się na Ciebie GOGA nie gniewam, tylko proszę, nie wrzucaj już Iwonce. Każdy lubi czasem trochę ponarzekać, ale lubi też to życie, jakie wiedzie...i Ty swoje, i Iwonka swoje i ja swoje też lubię, choć naginam od rana do wieczora, a wszak nie jestem już taka mloda...:) Pamiętam Piaskowego Dziadka :)
    Pozdrawiam
    rena

    OdpowiedzUsuń
  9. Iwonka, dlaczego nie ma mojego posta?
    rena

    OdpowiedzUsuń
  10. kurde...teraz jest...sorry, ale nie kumam. Może usuń?
    rena

    OdpowiedzUsuń
  11. Renia, jaki Piaskowy Dziadek! To moje dzieci oglądały... Piaskoludek to taki stworek z książki; no, z pięciu książek sprzed ok. stu lat (co nie znaczy, że czytałam pierwsze wydanie! :) Tytuły" Pięcioro dzieci i coś", "Historia amuletu" i inne. A nazwisko autorki uleciało mi w dal, ponieważ mam sklerozę cholerną.... Goga

    OdpowiedzUsuń
  12. Renia jest nieduzo starsza od Twoich dzieci, tak, że inne lektury miała. Ale w ogóle jakieś piaskowe ludki. Ja czytała "Dzieci z Leszczynowej górki", Przygody Pimpusia Sadełko (tak w I podstawówki), potem plastusiowy pamietnik, I takie tam Bullerbymy, A potem to juz byli Indianie i Fiedler.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ale to się czytało w przedszkolu!!!!! Ja do trzeciej klasy całą bibliotekę w starym szpitalu przeczytałam!!!!! Pamiętasz? Goga

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..