niedziela, 21 września 2014

debilismus magnus

Debilizm ma się dobrze. A nawet rośnie w siłę. Oraz różne postaci przybiera.
Po okolicy krążą  debilzmy różne, a między nimi takie trzy:
 - debilizm, który pozwolił komuś podarować, studiującej i pracującej dziewczynie, psa. I w dodatku takiego psa, który się absolutnie nie nadaje do trzymania w malutkim mieszkaniu oraz wymaga wielokilometrowych przebieżek. Ostatecznie pies zdemolował mieszkanie i został odesłany na wieś do mamusi. Bo ogólnie wiadomo, że wszelkie problemy najlepiej zwala się na mamusię. Mamusia miała i tak problemów mnóstwo, dostała jeszcze w gratisie psa. Który to pies ma jeszcze tę cechę, że , jak mu się uda wydostać na wolność, morduje wszystko co się rusza. Nie jest agresywny, nie atakuje ludzi, natomiast koty, mniejsze psy itepe, na ogół tracą życie. Z tego powodu, każda jego ucieczka jest dla owej mamusi ogromnym stresem.
- debilizm, który pozwala sprzedawać na kościołowych odpustach petardy i inne takie. Oraz debilizm rodziców, którzy maja w dupie, co ich dzieci na straganach kupują i co i gdzie potem z tym robią. Efekt taki, że małoletnie gnojki nakupiły petard i hulki w sąsiedztwie trwały od niedzielnej sumy do poniedziałkowego wieczoru. Moja Czarna łaziła po ścianach i darła mordę, co wystrzał. Sąsiedzkie psy -różnie: od wbicia się w budę do chęci ucieczki. Arkadiusz przeleżał w kołderce u Starszego, bo on grzmotonieodporny.
-oraz debilizm mój własny, który pozwolił mi palikować kozy w sadzie, 200m od domu, wiedząc, ż epo polach szwendają się momentami psy luzem różne. Palikowałam i liczyłam na Opatrzność.
A Opatrzność miała już dość czuwania nad tymi wszelkimi debilizmami i dopuściła, że się zbiegły w kupę w jednym momencie: gówniarz huknął petardą pod domem sąsiadki, pies już nie zdzierżył tego huku, wydostał się na wolność i pognał od huku jak najdalej (sąsiadka za nim z obłędem w oczach). No i natrafił na moje kozy pasące się na sznurkach. Albo Czarne pierony wykazały się bojowością (jak Wanda idzie z łbem, to pies na ogół spiernicza), albo miał do Andzi najbliżej.
W każdym razie w pewnym momencie coś mnie tknęło, żeby zobaczyć, jak tam kozy się pasą. Wylazłam za kasztana i widzę kogosik w trawie. Pomyślałam, że pewnie coś przylazło i zbiera jabłka. Ale to "coś"  zaczęło na mnie machać, cobym szła. Po zrobieniu dwóch kroków marszem, rozpoznałam sąsiadkę od psa kanibala i pozostałą odległość pokonałam już biegiem. Sąsiadka siedziała w pokrzywach trzymając kanibala za szelki (kanibal leżał i nie oddychał) i, ledwo dysząc, powiedziała, że pokaleczył Andzię.
Czym prędzej odpięłam kozy (Stefan został. Chłopak, który przyniósł smycz został posłany po Dziecko, żeby wzięło Stefka, ale on się zdążył wypiąć i pomykał kłusem, zanim Dziecko doszło) Oględzin dokonałam już w obórce. Sąsiadka, zamknąwszy kanibala, przybiegła, w stresie wielkim, ż deklaracją pokrycia kosztów itp. Kazałam jej nie pierniczyć, tylko pomóc te rany zaopatrzyć. Opatrzność jednak zadziałała w odpowiednim momencie i Andzia ran strasznych nie miała: trochę skóry zdartej na wymieniu i porysowane kłami boki. Dzięki pomocy sąsiadki akcja medyczna przebiegła szybko i sprawnie, mimo, że ręce jej się trzęsły. Andzi przybyło parę nowych łat w niezwykłym, zielonym kolorze.
Przez parę dni trochę byłą obolała, polegiwała pod żłobem i kiepsko jadła. Ale już wraca do normy.  Wygląda na to, że się goi. A  z apetytem? Andzia, jak na królową matkę przystało, fanaberie ma. Aktualny owies czarne wpierniczają aż im się uszy trzęsą, a Andzia wybiera jednym zębem. Jarzynki takoż, każdy kawałek jabłuszka czy chlebka, podawany z ręki, obwąchuje dokładnie, na wszystkie strony.

A poza tym sobie biegnie bez większych niespodzianek.
Ciotę mam z głowy na jakiś czas, z powodu miału i jej pierdolca, z dzięki któremu, wciąż, do jednego tematu angażuje parę osób, a potem - "kto pierwszy, ten lepszy". A ja nie mam czasu i ochoty na wyścigi, więc -  ciota na drzewo.
Jakieś porządki koło domu wciąż z Dzieckiem czynimy. Roboty mnóstwo, a efekt marny. Zabytek "powujkowy" został nieco zdegradowany (dwukółka), sama rama z osia i kołami została, a reszta została odjęta prawie ręcznie, plus piła na pocięcie desek. Deski pocięte tylko częściowo, bo piła odmówiła współpracy. Na nową kasy brak, a żaden zakup ratalny, po ostatnich akcjach ratunkowych, nie wchodzi w grę przez kolejne 42 miesiące. Jestem uziemiona na cacy - żeby chociaż dało to pożądany efekt.

Właśnie Dziecko M. zadzwoniło, że znów zalało panią Jadzię. Ale mówiłam - osilikonować rurę- po co. Wypadałoby pojechać i zrobić. Mówiłam -ubezpieczyć mieszkanie, w razie gdyby pani J. chciała odszkodowanie za zalanie. Swoją drogą, jaka tam cholera jest w tych rurach, że od początku istnienia tego mieszkania, pani J. jest zalewana?

No, to z radosnych informacji jeszcze ta, że udało mi się uratowac tętnice, dzięki rękawowi kurtki, po tym, jak kretyńska szybka z drzwi, pęknięta na pół wypadła mi na rękę. Z drzwiami jest historia taka: robił je lokalny stolarz, spierniczył totalnie, wstawił "ruski" zamek. ten zamek działał 20 lat i padł. Po czym się okazało, że takich nie robią. Nabyliśmy podobny. Po czym sie okazało, ż eotwory jednak nie pasuja i wkładka bębenkowa też. Nabyliśmy wkładkę, zrobiliśmy nowe otwory i okucia. Po czym sie okazało, że zamek padł. A dokładnie sprężyna. Więc się wysuwa palcem język zamka, a potem drzwiami trzaska. No i ktoś trzasnął za mocno i szybka pękła. A że listewki, ja podtrzymujące trzymały się siła woli, to w końcu wypadła.
A na koniec debilizmu objaw kolejny: otóż pozbawiłam się możliwości pieczenia chleba już całkiem. Dzięki debilizmowi, który zezwala obierać ziemniaki do zlewu, nie sprawdziwszy uprzednio, czy tam nic nie ma. I tym sposobem, mieszadło od chlebowej maszyny poszło z obierkami na obornik lub do śmieci. Niech żyje głupota!

1 komentarz:

  1. Ze strachem czytałam o napadzie na Andzię. Jak dobrze, że nic bardzo strasznego jej się nie stało. A Ty Iwonka uważaj też na siebie, bo szczęście miałaś, żeś tej żyły nie rozcięła...Piszę, a wiem dobrze jak to jest, nie ma dnia, żebym niechcący coś sobie zrobiła, lub choćby siniaka od kóz przypadkiem nie dostała...
    pozdrawiam, rena

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..