sobota, 22 listopada 2014

Cicho, szaro, mgliscie

mokną drzewa, ptak nie śpiewa....
Termometr tradycyjnie pokazuje 2 stopnie na plusie (zawiesił się, czy jak?). A za oknem jest tak, że niedobrze się robi, od razu jak się spojrzy. Niby deszczu nie ma, ale z góry cały czas leci jakaś taka mokra szmata.
W chałupie zimno jak cholera, a mnie się marzy qrna chata, taka z kuchnią węglową, która promieniuje ciepełkiem wokół. I  można sobie po ciemku posiedzieć i popatrzyć w otwarty popielnik..
Miałam, rozebrałam, jak naszła cywilizacja, no to teraz na drzewo. Wdzisiejszych warunkach postawienie kuchni węglowej to luksus straszny i rozpasanie - jeden kafel kosztuje 20zł! Kolejny absurd w morzu absurdów, w którym pływamy w zanurzeniu na codzień! (Zresztą, murarz-projektant, co tę chałupę budował przedkładał kwestię symetrii nad utylitarność. Dla symetrii komin wymurowany został tak, że rzeczony piec kuchenny stał na środku ściany, tuż przy drzwiach. Jakoś przyzwyczajona byłam do widoku kuchni w rogu pomieszczenia...)
Tydzień upłynął pod znakiem ququ. Jeszcze nie na muniu, ale prawie. Bo jak się szuka "podmiotów skupowych" i słyszy ceny, które oferują, to sztuczna szczęka wylata samorzutnie, nóż się w kieszeni otwiera sam a ziemniaki w piwnicy gniją.
Dziecko suszyło zawzięcie. Na szczęście mój udział w akcji był ograniczony do "plandeczenia" przyczep. Co i tak jest zadaniem dość, hm, gównianym. Zwłaszcza, jak wszystko jest mokre, ciemno wszędzie i w rękawiczkach sznurka zawiązać się nie da. "Plandeczyłam" z latarką prawie w zębach (dosłownie nie, bo zęby w tym wieku zbyt cenne, by pogryzać nimi latarkę). Wszystko wskazuje na to, że należałoby jednak nabyć czołówkę.
To, co wymłócone, już wysuszone. Na dziś zaplanowane dokończenie żniw. Interia zapowiadała częściowe zachmurzenie, na co nic na razie nie wskazuje.
W tym całym rolnictwie nie jest najgorsza ciężka praca. Bo w tej chwili ta ciężka praca fizyczna występuje już w sposób ograniczony i sporadycznie. U mnie to jest jeszcze szuflowanie zboża na żmijkę, żeby wyciągnęła z przyczepy, ale i to można ominąć prawie, robiąc odpowiedni "pojemnik" do którego "skipruje" się przyczepę i żmijka sobie sama weźmie. To jest jeszcze tłuczenie się na starym , chujowym traktorze. Oraz zapinanie tych wszystkich maszyn i odpinanie, bo jest to wszystko jednak chujowo rozwiązane i trzeba się unaciągać. A u nas to jest moje zadanie, tzn, Dziecko cofa traktorem , a ja podpinam. Oraz te pierdolone zaczepy od przyczep.

W rolnictwie najgorsza jest qrwica i beznadzieja. To, że się człek namozozli, napatrzy w niebo, nawdycha chemii, nalata po tych polach, coby urosło, coby potem zebrać w terminie i przyzwoite jakieś. A potem chuj, który to skupuje proponuje cenę taką, że jakby się leżało na dowolnym boku, to w pieniądzach by na to samo wyszło - czyli z pola zostają tylko dopłaty, albo nawet i to nie.
Jeszcze wymyślają parametry z kosmosu. Kukurydza mokra ma do 30% wilgotności, sucha do skupu do 14,5%. Warszawiak kupuje mokrą do 22% wilgotności. Za każdy powyżej potrąca. Taka kukurydza na polu nie występuje. Nasza miała 24-25 i to dłuugo przetrzymana. Wcześniej koszona ma więcej. 
Jakaś chujnia się z mlekiem porobiła, bo doszło do mnie, że mają chłopy jechać i lać pod sejmem. Marchew po 20gr, a w sklepie 1,50, buraczki takoż, jabłka po 17gr. To jest masakra jakaś. Wieprzowin też poniżej kosztów. Ludzie z torbami idą, bo nasi władcy wymachują, qrwa szabelką . Na chuj nam wiecznie te szabelki. Inne narody szabelek nie noszą i żyją błogo, jak u Pana B. za piecem. A nas szabelka, na sznurku konopnym, bo na porządne rapcie nie stać.
I ciągle, od mojej młodości, aktualna jest odpowiedź na pytanie: "Jak jest?" - Chujowo. Ale bojowo!

I wszystko tak z dupy robione: przetarg na program do wyborów rozstrzygnięty 8.08. Termin wykonania -17.10. Do przetargu stanęła jedna, gówniana firma, która wzięła ponad  400tys, a program napisała jedna dzieweczka za marne grosze. A gdzie czas na wdrożenie, przetestowanie, nauczenie ludzi obsługi, wyłapanie błędów i ich naprawienie! To są, panie dziejku, kpiny. To są jaja, które robią teoretycznie poważni ludzie, na poważnych stanowiskach. To są pogrywki na poziomie chłopczyków z gimnazjum.

No, zeszło mi na politykę, choć normalnie się wystrzegam. Ponieważ mam własne zdanie, podparte doświadczeniem życiowym, że koryta zostają te same, tylko ryje przy korycie się zmieniają. A tym, którzy to z boku obserwują, najwyżej pozostanie gówno. Do uprzątnięcia.

A w domu, w zw. z sytuacją wyborczą, komentarz goni komentarz. I nie pomaga moje, że ja mam to gdzieś i nie chcę słuchać. Stary przeżywa tak głęboko, że musi uzewnętrznić swoje przeżycia, coby mu się lżej na duszy zrobiło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..