czwartek, 4 grudnia 2014

Ciiiisza

wczoraj nastała. Wreszcie przestało wściekle duć ze wschodu. I zrobił się od razu inny świat -aż chciało się wychodzić na zewnątrz. Nawet słońce się jakoś nieśmiało przebijało przez chmury. Otworzyłam kozulom drzwi na trochę, żeby im słoneczko pozaglądało. Myślałam o wypuszczeniu ich na chwilę, żeby rozprostowały gnaty, ale nie wyszło, niestety - akcje różne były.

Przede wszystkim, przyjechała wreszcie oczekiwana od poniedziałku łódka po kukurydzę. I Dziecko od przedpołudnia latało z przyczepami do Mańka, bo tam odbywał się przeładunek. Zatem wyszło rozplandeczanie, plandek składanie, zapinanie zaczepów, podpinanie świateł, wyciąganie klocka spod koła.
Jeszcze trzeba było szuflę dowieźć, bo sobie Dziecko zapomniało wziąć.Niestety, kukurydza wszystka się na łódkę nie zmieściła. Została jedna przyczepa, z którą Dziecko będzie musiało śmignąć do najbliższego żyda, dającego cenę żałosną. Akcje zakończyły się o 21.30, pyffkiem, w związku z czym Dziecko wróciło dwójką, zmarznięte tak, że szczęki miało ściśnięte. Byle tylko nie odchorowało. Byk stary, a ciężko go namówić na stosowne ubranie się -  robocze, drelichowe gacie na gołą dupę, to nie ubiór na taka zasrana pogodę. Kalesony ciągną go za kłaki na łydkach.  Kurteczka wygwizdana, bo ta cieplejsza mu się nie podoba. Cholera, gorzej niż z dzieckiem...

W międzyczasie młynarz przywiózł mąkę, na która czekałam we wtorek cały dzień. Cholernie nie lubię, jak się ktoś umawia, a potem ma to w dupie. Dałam 100 kg pszenicy, facet wziął 30zł , więc podoba mi się to bardzo. Może nawet przyzwyczaję się do niesłowności młynarza, omija mnie bowiem jeżdżenie 25km w jedna stronę do rodzinnego młyna, dźwiganie z Dzieckiem worków, czekanie na kolejkę w młynie i kurzenie się białym pyłem. U rodzinnego płacę 27 za metr, ale te 50km zjada trochę fiuela, więc i tak wychodzi drożej. A tu z odbiorem i dostawą. A mąka wygląda na ładną, jeszcze nie próbowałam. W sumie to, jaka jest mąka najbardziej zależy od pszenicy....

Były również 2 wyjazdy handlowe. Ten pierwszy połączony z zakupami dla cioty. Dobrze, że łódka była w drodze, to mogliśmy się nią zasłonić i szybko spierniczyć. Omijając legendy, które znowu zaczęła opowiadać. (Ma prywatne legendy o sobie na każdą okoliczność - jaka to ona nie byłą zajebista. Jestem chamska i mówię, że znam te legendy na pamięć, a wieś cała i okolica wie doskonale, że nie było gospodyni nad nią) Oraz aferę z rachunkiem za listopadowy prąd, który okazał się niezapłacony, a który rzekomo dała psiapsiółce do zapłacenia. Afera prześladowała mnie do późnego wieczora, nawet w obórce dogoniła. Bo wydzwaniała i do mnie i do Najważniejszej. Ale do psiapsiółki, która niby to miała zapłacić nie, bo przecież nie może, bo jakby to. Ale mogła poczynić domniemanie, że ją nacięła na jakieś 150zł. Żeby aferę jakoś zakończyć, będę się musiała udać niestety i te papiery przepatrzeć, bo ciota umrze nie sporządziwszy testamentu. Przyczyną zgonu będzie nieznana dotąd jednostka chorobowa - nieWiadomoCzyZapłaconyRachunek. Tłumaczyłam, jak krowie na miedzy, żeby wrzuciła na luz i odczekała do przyszłego tygodnia - jak nie jest zapłacony, to przyślą upomnienie z 14-dniowym terminem. Jak będzie cudowała, to skończy się na tym, że będę dzwonić po PGE, czy wpłynęło. Pół życia z wariatami!



3 komentarze:

  1. Nie chcą ci nasi mężczyźni nosić nic pod spodniami, getry męskie im pokupiłam, też nie, bo drażnią delikatne odnóża, a wiadomo, dżinsy na mrozie jak blachy; mąkę kupuję w naszych zakładach zbożowych, w workach po 25 kg, żytniej wystarcza mi na dłużej, a pszenną dokupuję w międzyczasie; lubię taki zapasik w spiżarni, czuję się bezpieczniejsza, nawet jak do sklepu nie zechce mi się wyjechać, to zawsze coś tam wymodzę ; liczyłam na ocieplenie, ale chyba te plusowe temperatury nas ominą;i burmistrza mamy nowego, ale czy sprosta funkcji? już słyszę, że stołki rozdawane są kolegom, za głosy, za znajomości; a mąż mi zawsze mówi, Maryś, kto by nie był, i tak rano trzeba wstać do roboty, nic za darmo nie dadzą; ale może ratusz chociaż troszkę odseparuje się od kleru; pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  2. Marysiu, to przecież takie normalne: koryto zostaje to samo, tylko ryje się zmieniają. No i przecież krewni i znajomi króliczka nie mogą zostać przy byle jakich posadkach, jak króliczek ma do dyspozycji takie różne fajne. Dlatego ja głosowałam na starego, bo wiem, że pierwsze ruchy to zapewnienie stanowisk rodzinie. I nikt mi nie wmówi, że jest inaczej, bez względu na orientację polityczną i szczytność głoszonych haseł. Hasła są dla ludu, żeby się na nie nabierał i zapewniał głosy. A na separację tez bym za bardzo nie liczyła - nowa władza musi polizać tu i tam, dla przychylności.
    Kapka żytnią też sprzedaje? Tam zdaje się i niektóre kasze są do nabycia i otręby - jak czekaliśmy kiedyś na zrobienie próbki, to widziałam jak ludziska kupowali.
    Ja mam własną pszenicę i w sumie mogłabym nie zawracać sobie głowy młynem, tylko zawieźć ziarnka, a mąkę nabyć. Ale jakoś tak, tradycyjnie - miele się.
    A na ciepło nie ma co liczyć. Oglądałam 16 dniową - niby na plusie, ale odczuwalna dużo poniżej zera. Chyba przez to wiatrzysko i wilgoć.
    W przyszłym tygodniu pewnie będę zmuszona odwiedzić Twoje piękne miasto.

    OdpowiedzUsuń
  3. PORTKI NA POLARZE. typu bojówki, wyściólka z miękiego polara. wzór dowolny, u mnie pancerki lubią.zielone albo czarne. dostępne głownie na bazarach albo u chińczyków. u mnie cena ok 70 zł za 'lepsze' tzn mocniejszy drelich na wierzchu. chodzą w nich wszystkie chłopy niekalesonowe. można trafić kurtki do kompletu, też na polarze, dłuższe obowiązkowo są, typu budrysówka.sprawdzone. powodzenia ewa

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..