środa, 7 stycznia 2015

lampi w okno,

spać nie daje. I to tak już od kilku dni. Nie dość, że w nocy wstaję kilka razy, bo budzi mnie to cholerne kolano, to jeszcze rano pobudka, ledwie tylko latarnie błysną, czyli ok. piątej. W dodatku, jak mi się zdarzy w nocy wstać i wyjść do kuchni, to Księżniczce natychmiast przypomina się, że jest spragniona: drepce również, wypija pół michy wody, które musi natychmiast wysikać. I tak se łazimy na sikanie o pierwszej w nocy, o trzeciej w nocy.. A co, każda pora na sikanie dobra. Gorzej, jak Księżniczce się wydaje, że to dzień, bo lampi przecież, i zaczyna obchód terenu. A Księżniczka bywa, że asertywna bardzo jest, z kolei po  nocy nie wypada wrzeszczeć coby sąsiadów nie budzić.
 Niby mogłabym roletę, ale: po pierwsze spadła z jednej części okna i -  ponieważ ciągle spada, bo jakiś feler ma -  nie chciało mi się jej wieszać. Po drugie: nie roletuję się totalnie, bo mi się klaustrofobia włącza, jak mam okna pozabijane na śmierć.

No, to jak się o tej piątej zbudziłam  - wypadało wstać, bo tak leżeć i dogorywać nie lubię. Poza tym, deptały mi po sumieniu rachunki, które miałam zapłacić trzy dni temu i stwierdziłam, że jak nie wstanę teraz zaraz i jak nie wejdę natychmiast na stronę banku, to znowu cały dzień minie, a ja tych rachunków nie zapłacę. I zrobi się obsuwa lekka i nieprzyjemna. No to weszłam i zapłaciłam. I mi lżej. I na duszy i na koncie. Jak to miło: nie wychodząc z domu, nie dotykając pieniędzy, wydać w ciągu pięciu minut jakieś 700zł. Potem popatrzeć na tę nędzną resztkę, która pozostała i pomyśleć: "za ile dni będzie zero".
Moja Siostra mawiała o pewnej pani, że ta około dziesiątego wie jeszcze do czego pieniądze służą, ale już nie bardzo pamięta jak wyglądają. Ja w zasadzie od początku miesiąca nie wiem jak wyglądają, bo w tym miesiącu jeszcze żywej gotówki w ręce nie miałam, nie licząc drobnych jakiś wręczanych kolędnikom, czy proszalskim-zbieralskim u drzwi. O wiele wygodniej w sklepie zapłacić kartą niż nosić kasę ze sobą i pamiętać, której kieszeni mam pilnować.

Czyli: dzień się dobrze zaczął, mimo tej śródnocnej pobudki, bo wreszcie uwolniłam się od odcisków na sumieniu.
A potem było już tylko lepiej  - jakiś dzień dobroci dla zwierząt dzisiaj jest, czy co?
Najpierw wychynęłam na podwórko z zamiarem udania się do zwierzyny mojej bezrogiej, celem wykonania telefonu do pewnej miłej Reni. Ale usłyszałam ujadanie psów, pomyślałam: sąsiadka T., bo tak tylko na nią szczekają. I faktycznie, za moment wyłoniła się zza stodoły, którędy szła, coby lody na drodze ominąć. I sąsiadka T. rzecze: Wie pani, ja mam dla pani 5 jajek. -No, to ja kupię od pani te jajka.- Ale nie, bo ja mam zobowiązanie, bo moje kury taką szkodę pani zrobiły (Faktycznie, zbombardowały mi france ogródek ziołowy, unicestwiając kilka roślin. O czym jej powiedziałam, bez awantury, bo ona te kury wypuszcza poza swoje ogrodzenie, żeby się popasły, więc niech przypilnuje.)
W sumie miło z jej strony, rekompensat żadnych nie oczekiwałam, i tak ziółkami śmy się wymieniały, przy czym ona chyba miała przewagę. Ale na chłopskojajecznym bezrybiu pięć jajek od wiejskiej kury cenne jest.
Z trzech, dodając czwarte wolnowybiegowe, zrobiłam Dziecku jajecznicę. Niech zna moje chamskie serce. A dwa zostawiłam dla siebie i zeżrę je jutro na śniadanie w stanie molet.
Z tego wszystkiego zapomniałam, po co wychynęłam na ten mróz. I jak sobie przypomniałam, to musiałam wysokognojne ubrać po raz kolejny.
Obórka to świetne miejsce na swobodne rozmowy. Przynajmniej moi rycerze śpiący nie patrzą na mnie jak na idiotkę, która prowadzi konwersacje z kobietą, w życiu na oczy nie widzianą. Rozmawiając, przełożyłam  lewą rękę przez ogrodzenie u Andzi, a ta przylazła i uskuteczniła sobie automyzianko. Obserwowałam je chwilę, jak pięknie pędzlują sianko z siatek i zastanawiałam się, kiedy następuje ten moment, że sianko ląduje pod nogi, zamiast w paszczach. A Renia twierdzi, że te oszustki są takie akuratne, kiedy je obserwujemy, a jak nas nie ma to hulaj dusza....

A potem podwójny alarm wewnętrzny oznajmił, że listonosz ante portas. Ciekawe, co takiego ma w sobie listonosz, że psy mają ochotę go pożreć. Bez względu na to, kto występuje pod postacią, ostatnio jest co chwilę inny, a psy dostają palmy zawsze takiej samej, usłyszawszy samochód listonosza - co chwilę inny.

No i ten listonosz przyniósł mi list, dziwnie wyglądający, bo pośrodku spuchnięty jakiś. Bez adresu zwrotnego, za to zaadresowany pismem wypisz wymaluj Pumy. Zdziwiło mnie nieco, co Puma może mi posyłać listem, albowiem jest w PL, więc pewnie najpierw by telefonem zapodała. Zmasakrowałam kopertę nieco i, zmasakrowawszy dokopałam się do drugiej, mniejszej i wtedy już wiedziałam, że nie Puma. I micha mi się zaczęła cieszyć, jak parę dni wcześniej pewnemu ponuremu z natury Jakubowi, albowiem mniejsza koperta, oprócz życzeń od świętego Mikołaja zawierała maciupeńką, krasnoludkową czerwoną czapeczkę z pomponikiem. Takie cudo zrobione małymi dziecięcymi łapkami. Czapeczka poszła wisieć pod ptaszka, bo jeszcze tam koty nie sięgną. W innym wypadku, za chwilę po dywanie poniewierałyby się czerwone nitki.

O, wisi sobie.... Być może nie pasuje do tego "wystroju", ale ... co tam....Ten chiński ptaszek pewnie też. Zresztą, za chwilę będzie tak zakurzony, że trzeba go będzie zutylizować. Swoją drogą, podobny kogut wytrwał jakieś 10 lat, zanim został zutylizowany w czasie tegorocznych porządków przedświątecznych. I tak już nie mógł stać na widoku, bo za bardzo wzbudzał zainteresowanie kotów.

Potem było nieco gorzej, bo w trakcie rozbierania choinki Dziecko dostało potężnego kopa od światełek: robiliśmy remanent w światełkach, pod kątem które zostawić, które wyrzucić. Dziecko dostało polecenie włączenia do gniazdka, w celu sprawdzenia. No i strzał. Okazało się, ze była rozgnieciona żaróweczka i sterczała gołymi drucikami na zewnątrz. A Dziecko pechowe jest. Wobec potencjalnego zagrożenia ze strony tego typu światełek - poszły w śmietnik wszystkie. Największą przykrość tym rozebraniem choinki zrobiliśmy kotom - mają o jedną rozrywkę mniej.
Zastanawiam się nad ponownym ustawieniem kwietnika, żeby miały po czym łazić. Dziecko twierdzi, że nie ma sensu kupowania jakichkolwiek zabawek dla kotów, czy robienia czegoś specjalnie dla nich, bo i tak same znajda sobie lepsze, a nasze wysiłki oleją (vide domko - drapak, który tworzyłam pół nocy dla koteczka Areczka, a koteczek ani razu pazurków sobie na nim nie poostrzył). Ale, jakby się wspinały po tym kwietniku, to może przestałyby po szafach i półkach z książkami. No, bo wersalka, czy krzesło  - pal sześć, ale książka to jest "dobro" pozamaterialne również.

4 komentarze:

  1. Hej!
    Mam to samo z moimi trzema kundlami, też ujadają jak porąbane na wszystkich, a nocą wypuszczone to już przechodzą same siebie. Wściekam się na nie, mówię wypuszczając: cicho ma być! , ale one muszą sobie powrzeszczeć. Z powodu posiadania trzech kotów-nie mamy choinki. U sufitu wisi gałąź-podłaźniczka. Ładnie zaschła, niech sobie wisi jeszcze. Od poniedziałku mamy "narabianie" z kotami. Tego dnia wieczorem Ignaś przyczołgał się pod drzwi jakiś dziwny, cały mokry i niemrawy. Nazajutrz jazda do kliniki w K., bo u nas na miejscu doktory od zwierząt bardzo miłe i na tym koniec właściwie...Zatem wyprawa na pół dnia i stówa z kieszeni, ale kot zdiagnozowany i zaopatrzony. Prawdopodobnie na szczurzą trutkę gdzieś się połasił kretyn.W środę rano znów do K., bo kroplówka, znów zastrzyki i krew pobrać. Znów pół dnia w plecy i kasa taka sama jak poprzednio. A wieczorem kotek poczuł się troszkę lepiej i ujęczał Tatuśka, który go wypuścił na dwór. Ignaś wrócił dopiero wieczorem następnego dnia, czyli wczoraj. I dzisiaj znów do lekarza, bo mu się pogorsiło..No ręce i nogi opadają. A na wczoraj byliśmy umówieni na "odjajczenie" wszystkich trzech, więc z powodu choroby tylko Tadziu i Mietek zostali pozbawieni klejnotów. Strasznie marnie wyglądali wczoraj po tym wszystkim, ale dzisiaj już dobrze. Tylko w domu jedzie kocinami od tego wszystkiego, bo areszt domowy, więc piorę i piorę i kominki aromatyczne palę, żeby choć trochę przestały mnie te zapaszki prześladować. No, takie to wszystko...Jezu, ja za dużo gadam! tu nie można tyle gadać, prawda?
    pozdro Iwonko, rena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można gadać do woli. Z powyższych powodów moje koty maja areszt domowy wiekuisty. Kuweta. Q ramach rozrywki strych lub piwnica. Trudno, albo rybka, albo pipka. Już jednego kota mi lis zeżarł, poza tym lisy mam dosłownie tuż za progiem, a lis=wścieklizna. Arkadiusz odjajczony za młodu. Dziewczyny na tabletkach, czekaja na lużna kasę, bo jedna dziewczyna=dwóch chłopaków. Dobrze, że KRK masz blisko. U mnie prowincjonalne badziewie, a gdyby coś się stało w święto, to nie wiem. Niektórzy się niby reklamują, że całodobowo i całorocznie, ale tak na prawdę, to kto to wie...W lecznicy na pewno nie siedzą,

      Kundle luzem wypuszczam pojedynczo. łatwiejsze do ogarnięcia, bo dwa to już granda-banda. U mnie bezpłotowo, więc mogłoby być hulaj dusza..

      Usuń
  2. Tyle kłopotu co i radości z futrzaczkami ale żeby wstawać o piątej rano to poświęcenie nie lada. Podziwiam szczerze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krystyno, ja o piątej wstaję, bo wstaję. Nie dlatego, że zwierzaki....
      A jak już wstanę, to one natychmiast potrzebują. No i tyle. Nie poświęcam się, one chyba poświęcają się dla mnie, bo jednak wolność mają ograniczoną, micha o określonej godzinie, z gleby brać nie wolno, iść gdzie bądź nie wolna, a jak się już pójdzie , to zaraz każe wracać... A koty to w ogóle, tylko szafy do dyspozycji i półki. Jeden bandyta już się czaił na te wiszącą witrynkę, ale po oszacowaniu swoich możliwośći - rozmyślił się. Chociaż sądzę, że dałby radę, bo na lodówkę wskakuje na podobna wysokość..

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..