piątek, 16 stycznia 2015

Syndrom czystych szyb

To jest swojskie wyjaśnienie trudnego słowa prokrastynacja. Dotyczy oczywiście szyb w akademiku przed zbliżająca się sesja. Robimy wszystko inne byle nie to, co należałoby. No, ja właściwie w zasadzie nie robię prawie nic. Z wyjątkiem tych paru punktów, które mam w harmonogramie i co do których nie ma opcji. Gdyby dotyczył ten harmonogram mnie osobiście, to pewnie tez różnie by było. Ale dotyczy zwierzaków, a ponieważ one same nie, więc, jak wcześniej -nie ma opcji na jakąkolwiek zmianę harmonogramu. Ew. mogą być jakieś przesunięcia w granicach pół godziny. Chociaż psy nie pozwolą i na to, bo jak zbliża się pora karmienia, to Czarna przychodzi do mnie, włazi przednimi łapami na kolana i mówi, że coś chce. Jak zapytam  "co chcesz?" (z myślą -weź się odpieprz) - wtedy złazi i maszeruje pod szafkę, gdzie mamy żarełko. W przypadku mojego ociągania się, potrafi tak parę razy przemaszerować ode mnie do szafki i w końcu pod tą szafką się wyłożyć. Ale tak się dzieje tylko w sytuacji, kiedy jej się popierniczy w harmonogramie. W każdym razie ok. 18-tej już mam w kuchni wszystkie psy i wszystkie koty (pod warunkiem, że Arkadiusz nie jest zamknięty u Starszego)
Po nakarmieniu stworów domowych, dopilnowaniu, żeby się przy tym nie pozagryzały, lub psy nie zjadły kotów, zbieram miski, myję miski i przygotowuję żarełko dla przeżuwaczy. A po załatwieniu przeżuwaczy, w czym ostatnio towarzyszy mi ochoczo Księżniczka, jest spacerek z psami po trotuarze.
Czemu Księżniczka towarzyszy mi u kozowatych? Otóż Księżniczka pije ostatnio jak smok wawelski. Kiedyś obserwowałam, jak pije i ile na raz i zaczęłam już mieć obawy, że faktycznie zaraz pęknie jak ten smok. Ilość i częstotliwość wchłaniania płynów przekłada się na częstotliwość wychodzenia na sikanie. Z tym, że Księżniczka czasami wyprowadza dla fanaberii, żeby sobie poniuchać, obejść posesję, sprawdzić, kto tu łaził i po co.
W poniedziałek wylądowaliśmy u weta, podejrzewając, że cóś nie tak z Księżniczką. Przy okazji został zabrany rzygający Arek. Arek zapakowany do kontenerka, z którego już nieco wyrósł. Ale upchał się jakoś -koty są elastyczne. Zaopatrzony w obrożę - starego księżniczkowego rogza i smycz - coby strat nie trzeba pokrywać, jak wyskoczy z kontenerka i pójdzie po górnych półkach, strącając leki. Tymczasem Arkadiusz, wyjęty z kontenerka, okazał się uosobieniem spokoju. Po oględzinach, posadzony na krzesełku i tą smyczą do nogi przywiązany (z obawą, że z krzesełkiem pójdzie) siedział jak posąg kota i obserwował okolicę, nie drgnąwszy nawet.Pan stwierdził, o czym zresztą wiedziałam, że Arek zwraca z powodu zbyt łapczywego zjedzenia zbyt dużej porcji na raz.  Faktycznie, jak przypilnuję, żeby zjadł tylko troszkę, to nie ma wyrzutów.
Księżniczka została pooglądana, wymacana, łapka podgolona i jak pan się zaczął wbijać, to rzuciła się na mnie "ratuj, ratuj, nie pozwól! (A, prawda, rzuciła się, jak pan zaproponował, że może się nie wbijać, tylko pazur przyciąć mocniej i stamtąd krew pobrać. Po czym wziął do ręki OBCINAK!) W każdym razie, okazało się, że glukoza w normie. Na razie zmiana taka, że nie jedzą śniadania ze mną, tylko dostają swoja karmę do miski. Nie bardzo im się to podoba, ale trudno.

Pogoda taka więcej wiosenna jest i robi ze człowieka idiotę.  No, bo jak za oknem nie ma śniegu, świeci słońce, to znaczy, że należałoby coś na zewnątrz robić. A tu pora nie ta i warunki jednak nie te. Wiatr jest tak uciążliwy, że spacery z psami są przykrym obowiązkiem, a nie przyjemnością. Wczoraj było nieco lepiej, nawet Księżniczka ochotnie szła na sznurku i nie cudowała. Połaziłyśmy pod brzozami, żeby tak trochę urozmaicić miejsca do sznupania. A ja sobie przy okazji z brzozą pogadałam przez chwilę.

Z tego wiosennego poganiania człeka (nie każdego, bo jakoś panowie nie czują tego musu) do działania  zrobił się tydzień dobroci dla zwierząt. Tych dwunożnych. Z braku chęci i możliwości do innej aktywności, wyrażałam się w kuchni.

Najpierw upiekłam "chleb mleczny", na który kiedyś naprowadziła mnie Renia. Potem mi się ten przepis stracił, aż znalazłam znowu. Specjalnie dla dwunożnych, bo razowego nie ją. Tego też nie tknęli. Lepsze bułki ze sklepu. Więc jem go jeszcze i pewnie do końca tygodnia mi starczy, wiele nie straciwszy ze swoich walorów, w przeciwieństwie do sklepowych bułek, którymi już można by oko podbić, rzuciwszy i trafiwszy...

Następnie upiekłam/usmażyłam gofry...

Które niektórzy jedli z bitom śmietanom i wiśniowom frużelinom, a inni dietetycznie, z połową słoika dżemu śliwkowo-jabłkowego na każdym, w ramach odchudzania, zamiast obiadu.

Bo na obiad zrobiłam "zupę gulaszową". To jest danie, chcąc nie chcąc na dwa dni. Starszy takich wynalazków nie jada, bo w garnku jest taki śmietnik, że a nuż jest tam również cebula, której on nie jest w stanie stwierdzić, przegrzebując łyżką zawartość talerza, jak poszukiwacz złota. Na zasadzie "każdy sądzi według siebie", wciąż nie jest w stanie uwierzyć, że jak mówię, że nie ma cebuli, to nie ma. A ja głupia, jak mi się zdarza robić coś z mrożonki, to wysypuję na talerz i cebulę oraz pora wybieram. Po czym on i tak nie je. Ale zawsze dorabia sobie jakąś teorię. Tym razem była o odchudzaniu. No, jeżeli 2 gofry z kupą dżemu są bardziej dietetyczne niż porcja wołowego gulaszu z warzywami, to proszę bardzo.
W końcu, w ramach tego tygodnia nadejszła pora na gołąbki. Tak łaził i smędził, że kazałam zakupić kapuchę i karkówkę i w końcu wczoraj zrobiłam. Gołąbki jest to potrawa z grupy tych, które Dziecko określiłoby jako "dużo pi...lenia - mało przyjemności". W każdym razie, zdecydowanie zbyt wiele czasu zabiera ich przygotowanie. Dlatego robię może raz na rok. A że Dziecko z kolei takich rzeczy nie jada, musiałam zrobić mu co innego. Tatuś był tak szczęśliwy, z powodu tych gołąbków, że nawet obrał ziemniaki dla Dziecka.
Chociaż podejrzewam te ziemniaki obrane w innej intencji: otóż w sobotę wieś organizuje "Dzień Seniora". Radcy wiejskiemu, który przyniósł był zaproszenie powiedziałam, że nie skorzystamy. Tymczasem Tatuś powziął ochotę iścia. Nawet na tę okoliczność zaliczył fryzjera. No, a ja zdecydowałam, że nie. Nie bawią mnie takie imprezy, nie bawi mnie spędzanie czasu z ludźmi, z którymi nie mam o czym rozmawiać. Nie mam ochoty na jedzenie, które mi nie posłuży. A taneczne rozrywki od pewnego czasu w grę nie wchodzą ze względu na nogę, której coś nie pasuje. I nie ma siły, która mogłaby zmienić moja decyzję. Tatusiowi powiedziałam natomiast, że jak życzy sobie, to może iść sam, nie mam nic naprzeciwko. Znów będzie temat dla obserwatorów, ale lotto mi tto.

Tymczasem kolejny dzień wstał o tak:


A teraz już, to drzewo po lewej ma lokatorów tymczasowych:

Tak sobie zasiadły stadem, a ja nie wiem, co one są...

No to idę.


4 komentarze:

  1. Kiedy mój Bigos tak pił dużo wody i biegał często z sikaniem,okazało się, że w krwi miał strasznie dużo mocznika, to znaczy , że nerki mu bardzo źle pracowały; do tego bardzo schudł, wymiotował, nie było już ratunku dla niego; a te ptasiory to talie większe trochę czy jak wróblowate? bo jak większe to może kwiczoły zleciały do Ciebie? ciekawy ten chlebek mleczny, gładziutki taki, a gofry wypasione, że hej! do odchudzania? naprawdę? pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. !. Robiłam jej badania ok pół roku temu, morfologia, biochemia, CRP. Było Ok. Tylko stężenie czegoś tam było za duże, ale prawdopodobnie dlatego, że się hiperwentylowała w aucie. Nie chudnie, przy cukrzycy ponoć tez by chudła(?)
      Ostatnio pije jakby mniej. Może odstawienie chleba i słabe palenie w domu się przyczyniło. Wkleję Ci u Ciebie linka do tego chlebka. Pyszny jest i nie musi być w maszynie.
      2. Te ptaszęta większe od wróbla, tak ze dwa razy. Nigdy ich tu nie widziałam wcześniej. I jak się dały "zdjąć'" to tez sobie poleciały. Miały białe brzuszki.

      Usuń
  2. Zaiste, chlebek piękny i goferki aż ślinka leci :) uwielbiam z: dużo, dużo bitej śmietany:)
    pozdrawiam tak samo wiosennie,pa
    rena

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz wszystko jasne, " mam prokrastynację" , zaburzenie osobowości a nie chroniczne lenistwo. Szkoda, że trudno to leczyć.
    A Ty w nagrodę za ranne wstawanie, masz takie cudne poranne zorze.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..