piątek, 6 lutego 2015

nic

nie dzieje się. Do tego stopnia, że nie jestem w stanie napisać czegokolwiek.
Pogoda, jak pogoda, ostatnio nawet nie daje bardzo do wiwatu. I na szczęście.
Bo wyhodowałam sobie sama, osobiście i na własne życzenie zapalenie okostnej. Zabierało się za mnie już chyba od soboty, a ja jak zwykle byłam przekonana, że samo przejdzie. Niestety, nie przeszło, w pon. i wtorek dawało mi się już dobrze we znaki. Do tego stopnia, że zaczęłam szukać stomatologa. Niestety. Nawet informacja, że "z bólem" nie skłoniła żadnej pani rejestratorki do szukania możliwości przyjęcia. Fajnie. Na szczęście już w środę zrobiło się znośnie.
Więc siedzę sobie, nic nie robię.
To nic jest oczywiście względne. Bo: łażę z psami, doglądam kóz, palę w piecu, gotuję, sprzątam i nawet piorę. Tyle co najważniejsze, żeby to wszystko nie padło.
Dziecko robi, co musi. Ale tak robi, jak się robi gdy się musi. Zero inicjatywy własnej.A ja nie lubię prosić po parę razy.

Wywczasy też niejako mam, bo pan starszy, obrażony bardzo (jak zwykle) zabrał w piątek dupę w troki i pojechał do siostrzyczki. W sumie bardzo dobrze, spokój w chacie i nie widzę jego skrzywionej miny oraz nie słucham ciągłych "przeciw". Ciotunia zadzwoniła właśnie przed chwilą, przejęta moja chorobą. Starszy coś tam bąkał w tle.
Lotto mnie to. Bo w tym wieku już dorobiłam się własnej oceny pci przeciwnej, która krótko wygląda tak: dupki, zapatrzone we własny pępek i szukające własnej wygody. Jeżeli trafia się jakieś odstępstwo, to jest to ewenement na skalę światową i taki okaz  należy szanować (czcić nie, bo prędko mu odbije).
Swego czasu z córka omawiałyśmy temat. I rozpływało się dziewczę nad chłopakami przyjaciółek, tak cudownymi ( w rękach kiecunię uprał i uprasował, drugi znosi fochy z uśmiechem i przekupuje wszelkie występki) Myślałam: nie możliwe. I jak zwykle okazało się, że mam rację. Skończyło się na razie jednym mordobiciem (akurat ona wlała jemu). Drugie czeka na ujawnienie się.
Cieszy mnie, że moja córunia się wreszcie ogarnęła, zamówiła majstra, który ułożył jej podłogę i zaczął skręcać meble. Resztę mają poskręcać koledzy w łykend. Martwi mnie tylko, że ta korpo ją tak wysysa i chyba należałoby pomyśleć o zmianie pracy.Dla własnego zdrowia. Dziś wzięła urlop na żądanie i jest przeszczęśliwa, że nie musiała iść do pracy.

W ramach nicnierobienia czytam Megrety, jednego za drugim. A ten skubany ciągle siedzi w jakiejś knajpie i coś żre. (Ja natomiast mam problem z jedzeniem, w związku z czym nadmiernie jakby czuje te zapachy). Ciekawe by było, tak na marginesie zebrać te potrawy, które konsumuje i wykombinować do nich przepisy. Jeden problem tylko się pojawia taki, że u nas byłyby to dania wystawne ze względu na cenę i dostępność substratów. Nawet taka głupia zupa rybna z krewetkami, nie mówiąc o homarze w majonezie, którego żona przygotowywała mu na normalny obiad. Albo perliczki w cieście! Kup tu perliczkę...
W każdym razie, fajny klimat Paryża z lat 50-tych i 60-tych, kiedy jeździły autobusy z platformami, komisarz mył ręce w miednicy i palił w biurze w żeliwnym piecyku. Włącza mi się wyobraźnia obrazkowa i jest jak lubię. Nie wiem, czy była jakaś filmowa wersja megretów, na wzór puarotów (którego też uwielbiam). Spróbuję się doinformować.
Jeżeli chodzi o Poirota, to snuje mi się po głowie pomysł, żeby podrzucić go pewnemu koledze. Kolega prowadzi blog o męskiej modzie i czasem analizuje styl różnych osób, w tym fikcyjnych, np Bonda. No to może by wziął na widelec Poirota. Zwłaszcza, że zdjęcie kolegi przed kominkiem bardzo mi nim zalatywało. Oczywiście sylwetka nie ta, bo nie wyhodował sobie na razie brzuszka.Ale widzę, jak wiąże muszkę, strzepuje pyłki z marynarki i ubiera kalosze. (nie, nie na lakierki, Jasio nosi pewnie kalosze na monkach lub brogsach)

Tymczasem jem sobie ulubionego wafelka w mlecznej czekoladzie, w tempie takim, że mi do obiadu starczy. Ten jeden wafelek oczywiście. A na obiad wyjęłam dla siebie z zamrażalnika 2 gołabki. Przynajmniej gryźć nie trzeba, a smak jaki taki...Dziecko nie jada takich rzeczy..


PS1. Potrawy z ryżem po wyjęciu z zamrażarki nadają się głównie do wyrzucenia!

PS2. Sprawdziłam. Był francuski serial z Maigretem. Dość dużo odcinków, dostępne na jutubie, ale tylko po francusku i w bardzo kiepskiej jakości, choć to z końca 199któryś do 2000któryś. Przeżyję. Aktora w roli Maigreta skłonna jestem przyjąć, ale np Starsza Pani już inna niż "moja". Ciekawa jestem pani Maigret. którą na razie widzę jako korpulentną paniusię, ale bez twarzy.

PS3. Zrobiłam myszom surprise i przykręciłam listewkę do drzwi obórki, zatykając daaawno wygryzioną dziurkę, która sobie przychodziły w odwiedziny. Dziś jedną wyniosłam ałt w pojemniku z resztką śrutowanej kukurydzy. Niestety wypuściłam ją na wolność. Co innego wyłożyć truciznę, a co innego utłuc własnoręcznie. Brrr.. Zresztą, myszki są całkiem sympatyczne. Zasadniczo nie mam nic przeciwko nim, o ile nie niszczą mi ziarna dla kóz i nie próbują wprowadzić mi się do spiżarki i dzielić ze mną moje zapasy...


5 komentarzy:

  1. A myślałam dziś, co taka cisza na zaprzyjaźnionym blogu:-) pewnie łykasz jakieś medykamenty p.zapalne, dobrze, że ból trochę ustąpił; mam wrażenie, że teraz młodzi nie mają za bardzo cierpliwości do siebie, od razu drastyczne cięcia albo decyzje, czy dlatego, że tak szybko pędzi życie? zawsze wydawało mi się, że od pijaństwa nie ma nic gorszego, a jednak psychiczne pijawki też potrafią niezgorzej dopiec; a wracając do poprzedniego wpisu, to obserwuję, że co jakiś czas przetacza się przez internet jakaś afera, zawsze z tym samym udziałem; szkoda życia na takie przepychanki; a ja siedzę w szwedzkich klimatach kryminalnych, czasami dla odmiany lekka książka o życiu w zgodzie z naturą, o dobrych ludziach, nawet jakieś romansidło się trafi, a co mi tam! myślisz, że ta rybna z krewetkami smakowałaby nam? albo homary w majonezie? nigdy nie jadłam owoców morza; pozdrowienia ślę serdecznie po sąsiedzku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rybna pewnie tak, ale bez krewetek. Nie przełknę żadnych robaków typu krewetki, mule, ostrygi i już. Najniżej zorganizowane zwierzę, jakie jestem w stanie przyswoić to ryba, niżej już nic.Starszy się zapluwa na widok krewetek i bywało, że robiłam mu jakąś z nimi sałatkę, ale z żołądkiem w gardle i odwracając wzrok. Nikt mnie nie przekona, nikt mnie nie namówi, mogę nawet uchodzić za wieśniaka nieokrzesanego...

      Zawsze mnie dziwi i dziwić nie przestanie, ż emożna w takie zacietrzewienie i amok jakiś popaść, że siada się do internetu i pisze i pluje jadem. Przecież to wymaga zachodu pewnego i normalnemu człowiekowi, nawet jak się wściekł, że mu białka ścięło, w trakcie by już puściło.

      Usuń
  2. Normalnemu pewnie tak..

    a Czytała Pani, co jadł Montalbano..?
    Życzę zdrowia, dalszego spokoju i serdecznie pozdrawiam.
    Lhuna.

    OdpowiedzUsuń
  3. To tak jak u mnie, nic a nic się nie dzieje, dni jak paciorki, jednakowo okrąglutkie.
    No to jestem trzecia co ją zbrzydzają te owoce morza. I nie o smak tu chodzi ale o wygląd.
    Ostatnio w historycznych klimatach, hiszpańskie, francuskie i angielskie królowe. To były krwawe i okrutne czasy, wiek XVI. Mało tam jedzenia, więcej zdrad i intryg.

    OdpowiedzUsuń
  4. zima czas odpoczynku. ale tylko ' w naturze' i w życiu na wsi. biuro żyje jak codzień. dobrze tak się wyluzić i nie musieć.
    okostną trzeba potraktowac propolanem=propolis w spreju, bez recepty ok 12 zł. działa! zyczę zdrówka.
    ps.a co robia koty skoro są myszy???? u mnie ani myszy ani krecika. koty wcinaja puchy albo kurczaka ( taniej od puchy) i przynosza mi myszy w porannym prezencie.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..