wtorek, 9 czerwca 2015

nadal lampa na full i lekka kicha tu i tam...

Sianokosy zakończone sukcesem i nadwyrężeniem rąsi. Zwieźliśmy w sobotę, obracając 2 razy. Starszy nie był w stanie układać na przyczepie, bo lampa byłą straszna, więc wlazłam. Nigdy tego nie robiłam i nie potrafię. I nie sądziłam, że jest to tak męcząca praca. Wydawało mi się, że latanie z grabiami gorsze. Tymczasem okazało się, że jednak nie. Ale dałam radę, bo nie miałam innego wyjścia. Mogliśmy właściwie załadować całą resztę na jeden raz (raz zabrane było w piątek przed wieczorem), ale obawialiśmy się, że nam te cholerne gałęzie nad drogą ściągną czubek. Zajechaliśmy przez stodołę. Tam łatwiej wydawać, bo cały szczyt otwarty i  nie trzeba celować w zwodek. Dziecko mi tak dało do wiwatu, że przypomniał mi się stertownik w pegieerze, gdy się po maturze na zarobek wybrałam. Dziecko siły ma mnóstwo, nabierało na widły takie pakiety, które ja musiałam brać na dwa razy co najmniej. A jeszcze z tym latać po strychu i udeptywać momentami. Jednak na strychu potrzebne są 2 osoby do układania siana. Tak zwykle było, jak braliśmy siano luzem (co się rzadko zdarzało - na ogół było prasowane). A teraz rąk do pracy niet. Bezrobotni permanentnie okupują sklep. Jeżeli są w stanie się od niego odkleić, to trzeba im boski napój zapewnić podczas pracy. Po czym są w stanie po spożyciu i pożytek z nich żaden. A niektóre roboty nawet strach robić, bo nie wiadomo czy się sam, albo kogoś na widły nie nabije, np.
Resztka zwieziona została stać na przyczepie, bo Dziecko miało dość paprochów sypiących się do oczu i uszu. Poza tym dotarła wreszcie pompa do opryskiwacza i chciało ja czym prędzej zamontować. Okazało się, że pompa, wbrew zapewnieniem sprzedawcy, nie pasuje do wszystkich typów opryskiwaczy - jest za wysoka i ma inny rozstaw śrub mocujących. Wobec tego należało stuningować opryskiwacz - wyciąć i przesunąć kawałek dolnej ramy oraz przespawać uchwyty do mocowania śrub. Zajęło to dziecku półtora dnia. Wczoraj przed wieczorem skończyło, popodpinało wszystkie węże, nalało wody nieco do zbiornika i zrobiło próbę. Nowiutka pompa siknęła woda na wszystkie strony, jak Niagara. Wqrw mojego Dziecięcia był tak totalny, że nawet ciężkim mięsem nie rzuciło na pół wsi. Po prostu skrzydełka mu opadły i nawet pióra z nich poleciały. Dzisiaj dodzwonił się do sprzedawcy i właśnie pojechał wysłać toto w celach reklamacyjnych. Ciekawe, jak długo będzie trwało załatwienie reklamacji. Opryskiwacz jest potrzebny na gwałt, bo koniecznie trzeba dolistnie zasilić kukurydze. Jeżeli nie dostanie papu w odpowiednim momencie, to plon diabli wezmą.

Jak mi tak dobrze tematy polowe wychodzą, to jeszcze taka opowiastka. Będzie o polu i ludzkim chamstwie i sqrwysyństwie (sorry, wrażliwych na wyrazy, ale tego się inaczej określić nie da): stała sobie działka rolna, nie duża, od lat nie uprawiana. Dziecko miało ochotę ją wydzierżawić. Problem był najpierw, bo kwestie własnościowe nie były uregulowane i potencjalna właścicielka nie chciała spisywać umowy. W dodatku na tę rolę bogobojni ludkowie wywozili co im tam na podwórzu zawadzało (np. skute płytki z łazienki) Ostatnio pewien osobnik robił porządki u mamusi w stodole, co zgarnął z klepiska, załadował na przyczepę i wziął się wywozić. Dziecko go akurat dorwało i rzekło, żeby nie wywoził na tę działkę. Co facet chamsko zignorował i wywiózł 2 przyczepy słomianej mierzwy. I co z tym teraz zrobić?

PS. Miały być foty. Ale mój internet "chodzi" z zabójczą prędkością - wczoraj speed test pokazał mi 0,06 MBita/s przy download. A operator tradycyjnie nie odbiera telefonów. Pora zmienić operatora.

3 komentarze:

  1. Jak ja nienawidziłam zrzucania siana na sąsiek, na mnie zawsze wypadało udeptywanie, a potem układanie w szczycie dachu, pod kalenicą; za to spanie na sianie było wielką atrakcją, siostra zawsze opowiadał o duchach; z jednej łąki siano było uczulające, swędziały mnie policzki, jak przechodziłam obok albo dotknęłam; tak, czas w domu rodzinnym to była ciężka praca na okrągło, kto myślał o wolnym, wyjazdach wakacyjnych ... czasem modliłyśmy się z siostrą o deszcz, a jak już przychodził, to błogie lenistwo było, odsypianie ... tęsknię do tych czasów; pozdrawiam, sąsiadko miła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Mario, wiesz co jest w tym najśmieszniejsze? Że ja nie pochodzę ze wsi i takie zajęcia miałam raczej w ramach pomocy Dziadkom. To nie był zewnętrzny mus, raczej taki mus duchowy - żeby im pomóc. Mieszkaliśmy w mieście, tak na obrzeżach -za płotem była droga, a za nią już pola. Ale z domu do centrum miasta szłam 15minut, do szkoły -5. Z Dziadkami się fajnie pracowało, bo nie było gonitwy, na zapalenie płuc, żeby już , szybko, szybko, teraz , zaraz, natychmiast, Pomaggaliśmy i przy żniwach i przy młócce, jak na podwórze zajeżdżała wielka młockarnia.

      Usuń
  2. ja pamiętam takie klimaty z czasów gdy dom w Kameszncy był...

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..