środa, 3 czerwca 2015

wreszcie pogoda

jak na późną wiosnę przystało. Już sądziłam, że z zimową , ogólnoużytkową kurteczką się nie rozstanę.
W zasadzie nie rozstałam się, nadal wisi na haczyku w kuchni, przy drzwiach, coby była pod ręką na wyjścia z psami.
Kurteczka jest super. Nabyłam ją swego czasu w szmateksie, funkiel nówka nieśmigana, z zamysłem, że będzie "do ludzi". Zamysł mi przeszedł szybko, kurteczka stałą się kurteczką "do zwierząt". Powód? Idiota projektant wymyślił na rękawach brązowej kurteczki białe paski. I te paski umieścił od spodu rękawa. Po jednym wyjeździe na zakupy biały pasek przy mankiecie stawał się szary. Z szarymi białymi paskami do ludzi chodzić nie będę, bo za kocmołucha latać nie zwykłam. Doprać toto był cud.Cudowałam ręcznie różnymi środkami, gąbką, szczoteczką, przed wrzuceniem do pralki. Efekt był wysoce niezadowalający, bo to co miało być białe robiło się jednolicie jasnoszare. Więc kurteczka poszła "do zwierząt". I jest bardzo dobra w tej roli: lekka, nie krepująca ruchów, ma wygodny kaptur, co bardzo przydatne jest na spacery z psami, które trzeba odbywać niezależnie od okoliczności pogodowych. Ostatnio miałam ja na sobie w ub. piątek. I w zasadzie już mnie to lekko wqrzało, że zimowa kurteczka ma zastosowanie końcem maja.
Ale właściwie - jaki kraj-taki maj. Chociaż - dla kontrastu, albo na pocieszenie- przynajmniej pogoda mogłaby być normalna, skoro cała reszta jest jak z domu wariatów.
W ostatnim wydarzeniu politycznym wzięłam udział. W zasadzie dla świętego spokoju w domu. Chociaż, jak wiem, politycznych komentarzy mojego Starszego nic nie złagodzi. Ponieważ II tura zbiegła się z moimi imieninami - przy okazji życzeń od szwagierki Nienajstarszej-ale-najważniejszej uzyskałam wykład polityczno-patriotyczno-umoralniający, który dał się podsumować tak, że jak "odpowiednio" wybierzemy to się natychmiast zmieni i będzie oczywiście lepiej. Co skwitowałam stwierdzeniem, że dziwię się, że w tym wieku, jeszcze wierzy w bajki. Ale może w tym wieku właśnie znów zaczyna się wierzyć w bajki, bo ponoć na starość człowiek dziecinnieje.No i wybory przeszły po myśli szwagierki. I jak byłą przekonana - zmiany będą. Np. powstanie parę słusznych pomników oraz parę słusznych i niezbędnych muzeów tudzież mauzoleów. Które w naszym bogatym, wspaniałym i uporządkowanym kraju są towarem pierwszej i niezbędnej potrzeby. No i może zostanie wreszcie, za moje m.in. pieniądze ukończona najważniejszy obiekt, pomyślany jeszcze przez Wspaniałego Wodza Narodu, ale niezrealizowany przez niego.
Amerykanie zbudowali rakietę i polecieli na Księżyc, ale to my przecież walczyliśmy po Samosierrą. Totalnie mnie wqrza wysuwanie na plan pierwszy cierniowej korony narodowej oraz szabelek, którymi ochoczo potrząsaliśmy w przegranych z góry, cudzych i własnych sprawach. Bohaterem narodowym jest rycerz, który zasłynął tym, że zginął. A nie np. ten gość od kolei w Andach, czy ten od portu w Gdyni, czy ten od Stalowej Woli. Teraz wszystko to, co zostało wybudowane i do jakiejś rangi podniesione w dawnej Galicji albo przeszło w obce ręce, albo zostało zrównane z ziemią. jak cukrownia w Przeworsku, z której zostały tylko magazyny, wybudowane jeszcze przez Lubomirskiego hrabiego, bo się konserwator zabytków ocknął i tabliczkę w ostatnim momencie przypiął. Sanocki Autosan, który był dumą Sanoczan świadczącą o przemysłowym rozwoju, począwszy od kotłów Pfitzner, Gamper, Zieleniewski, poprzez tramwaje (które jeszcze niedawno po Krakowie jeździły) do autobusów i przyczep, jest dzisiaj sprzedawany przez syndyka "z wolnej ręki"! W Jaśle huta szkła, produkująca najlepsze w Europie szkło witrażowe, jest cały czas w stanie upadłości. A nasi władcy potrząsają szabelka i budują pomniki. I wciąż na to bzdury nabierają elektoraty. Bo całe te wyborcze dyskusje o bzdurach nieistotnych dla całości się odbywają. Niestety.

No, ale w związku z tym, że pogoda nareszcie się zrobiła - trawa została na siano skoszona. I teraz modły zanosim, coby udało się wysuszyć i zwieźć. Nawiasem mówiąc, dyskretnie i na boku - produkcja siana nieco mnie przerasta, zważywszy na mój kręgosłup i brak dodatkowych rąk do pracy w tym newralgicznym momencie. Najprościej byłoby to siano zakupić. Tyle, że nie bardzo jest gdzie. Na ogół ci, którzy mają łąki i siana nie potrzebują, po prostu kosza je tylko raz, żeby wymogom unijnym zadość uczynić i siana nie zbierają. Bo nie ma na nie zapotrzebowania, albowiem krowy w okolicach wymarły, konie takoż, owiec i kóz nikt tu w zasadzie nie trzyma. Wszystko przecież można kupić w "biedronce", więc po co robić w gnoju i schylać się nad motyka dla wyprodukowania marchewki własnej.
A propos marchewki - zrobiła mnie w bambuko. I to też jest znak naszych czasów, z tą marchewką: firm produkujących nasiona jest od groma, nasion w sklepach tudzież. Przecież tego, co im nie pójdzie w danym sezonie nie wywalą w śmiecie. Przepakują, przestemplują termin ważności, bez żadnego sprawdzania siły kiełkowania, jak to dawniej robiły CNOSy. I potem efekt jest taki, że z całej torebki wysianej marchewki ani jedno nasionko nie wykiełkowało.Diabli wzięli też moje  pomidory, ogórki, a dynie również nie wyglądają najmocniej. Domniemywam, że przyczyną jest ziemia, w której robiłam rozsadę. Oczywiście kupna - do siewu i rozsady. A przy zakupie pomidorowej rozsady jednak mi baba wetknęła 5 szt "bety" zamiast "limy", choć mówiłam wyraźnie, że nie chcę bety. Już maja małe owoce, ale beta to żaden pomidor. Ot, tak, żeby się ucieszyć, że ma się JUŻ własnego pomidora z ogródka. Ani smak, ani wielkość, ani plenność.

Braciszek wziął wrócił na chwilę z północnego kraju. Mimo egzystowania przez 6 tygodni w szoferce - zachwycony. "Za kołnierz mi nie naciekło, ręce mnie nie bolą, w błocie się nie umazałem" i trochę pieniędzy zarobiłem. Jedzie z powrotem niebawem. A póki co lata tym swoim żelazem w Bieszczady i paprze się w błocie oraz za kołnierz mu cieknie, bo to już ma we krwi. I mimo cudownych widoków, jakie podziwiał na północy - za bieszczadzkimi widokami się stęsknił bardzo. Ale powtarza ciągle,że jak ktoś jest młody i chce normalnie dychnąć, to powinien stąd wyrywać czym prędzej. Niestety, moje Dziecko zostało przyspawane do ziemi przez tatusia. Efekt jest taki, że jak przez 25 lat udawało mi się odciąć i do ziemi nie dokładać, tak teraz większość mojej wspaniałej emerytury idzie w glebę bezpowrotnie. Podobno dzieciom trzeba pomagać. Tylko, wydaje mi się, że jedynie do pewnego momentu. Potem ewentualnie dzieci powinny zacząć pomagać rodzicom. No i dobrze by było, żeby dzieci zdawały sobie sprawę z wagi pomocy ze strony rodziców. Oraz, że rodzicom tez się coś z życia należy.

Aha. Przyszła byłą do mnie sąsiadka, dzierżąc w łapie neonowy kawałek szmatki, z prośbą, żeby z owego wystrugać coś na kształt muchy, krawata, fulara czy tp dla synka, oraz, jakby się dało, spódniczkę dla córki koleżanki. Zrobiłam kokardę pod brodę, z która poszło mi dość gładko. Natomiast nad spódniczka naklęłam się zdrowo. Ta szmatka to nie była prosta szmatka, tylko jakaś bluzka ze szmateksu, z tkaniny cieniutkiej, o splocie a la żorżeta. Szyłam i prułam, a przede wszystkim problem miałam z wykrojeniem tej spódniczki. Całe szczęście, że dziecię było mikroskopijne. Szwów nie obrzucałam, biorąc pod uwagę, że to kieca nie do chodzenia, lecz na jeden występ taneczny jakiś. Endel by sobie z tym nie poradził, a overloka nie posiadam. (A przydałby się czasem, nawet taki chińczyk najtańszy). Nie oczekiwałam zapłaty za tę robotę. Tymczasem sąsiadka wystąpiła z czekoladą w podzięce. Po otwarciu okazało się, że jest ona lekko zszarzała. Więc popatrzyłam na datę - miała jeszcze miesiąc, czyli, zważywszy aktualne terminy przydatności - była dość stara i zapewne w sklepie figurowała na wyprzedaży za pół ceny. Tak po prostu, uważam, że zwyczajne "dziękuję bardzo" jest lepsze od przecenionej czekolady. Nie zawsze należy się rewanżować materialne. Czasem to wygląda wręcz bezczelnie i lekceważąco.
Przy czym, ogólnie rzecz biorąc, nie mam nic przeciwko kupowaniu na "promocjach" i "wyprzedażach". Zwłaszcza, jeżeli chodzi o ciuchy w sieciówkach, wyprodukowane w Bangladeszu czy innych niewolniczych krajach, których regularne ceny nijak nie mają się do ich realnej wartości wyrażonej w kosztach produkcji, materiału i rzetelnym zysku producenta i sprzedawcy. Ale przecena z powodu nadmiaru towaru, a przecena z powodu dziury w szwie to dwie różne rzeczy. Bluzkę z wyprzedaży mogę dać w prezencie, ale bluzki ze sprutym szwem - nie.
Po tych ogólnych rozważaniach polityczno-obyczajowych nie pozostaje mi nic innego, jak zapiąć przewracarkę i jechać suszyć siano. Przynajmniej nie będę miała czasu na zawracanie sobie głowy tematami z górnych półek.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..