niedziela, 5 lipca 2015

Wracam!

Nie było mnie tak długo, że nie byłam pewna hasła przy logowaniu. Powód? Moi doręczyciele internetu olali mnie totalnie. Od początku czerwca ten internet śmigał, z zabójczą prędkością 0,02 Mbit/s przy download oraz 0,24 Mbit/s przy upload.Kontaktu zero, bo panowie telefonów nie odbierają. No to esemesa wysłałam, do każdego z osobna - odpowiedzi zero. No to poleconym wysłałam oświadczenie o zerwaniu. I podpisałam umowę z tym światłowodem, co mi tu już od zimy na słupie wisi. Ale czekać trzeba było tydzień, bo podwykonawca im te podłączenia robi i rusza w teren dopiero, jak nazbiera się odpowiednia ilość zleceń. W końcu jestem podpięta. Teraz płaroty ściągam z prędkością 300 - 500Kb/s, a nie jak poprzednio -  6 Kb/s. Poczta się wylała natychmiast w ilości ogromnej.
I właściwie, czasu na uzupełnianie zaniedbań niewiele, bo inne zadania do wykonania są.

Step mi się robi. A może nawet Sahara. Trawnik przed domem, niepotrzebnie wykoszony dla estetyki - wysechł. Estetykę diabli wzięli, bo jest rudo, zamiast zielono. Jarzywka rosną dzięki temu, że co 2 dni podlewam. W końcu wymyślona została 200litrowa beczka, która była, bo była, stała i popadała w zapomnienie. A beczka fajna, bo ma w deklu 2 otwory, w tym jeden o średnicy i gwincie nadającym się do wkręcenia kranika. Co też Dziecię uczyniło. Beczka leży na płask na podnośniku. I spełnia zadanie.
Wczoraj kosiłam trawę kozom w ogródku przed domem i z przerażeniem stwierdziłam, że mi tawułki wyschły prawie, a funkie zaczynają. Nie podlewałam tam, bo ile można podlewać. Ale wczoraj pojechała beczka. Podlane raz a dobrze. I na długo musi starczyć. Warzywa co innego. One muszą dostać wody, żeby coś z nich było.Ale ja będę mieć rączki niedługo jak gorilla - za kolanka, od tego noszenia konewek z wodą. Po dwie, żeby jak najmniej zadeptywać.
Naszło mnie na posadzenie jeszcze kalarepki. Zaliczyłam więc "święto dyszla" i nabyłam.Ale, jak zobaczyłam, że mój ulubiony ogrodnik-artysta ma jeszcze wczesną kapustkę modrą i włoską, to nabyłam również. A potem grzebałam w pyle/skale, żeby to posadzić. Prawdę mówiąc, nie pamiętam takiego stanu gleby za cały czas mojej kariery przydomowej warzywniczki. Źle, ludkowie.
Żeby było śmieszniej, to we wtorek w miasteczku odległym o 5 km na wschód lunęło zdrowo 2 razy.(Starszy skomentował, że to dzięki temu, że sobie Św. Antoniego za patrona ostatnio obrali. Tiaa... I siknął im z wdzięczności...) Lunęło także w odl. ok 5km na północ. A u nas chmurka strąciła pozostałe kropelki. Tyle, że pranie, już wyschnięte, zamoczyło ponownie. Na ziemi ani śladu.
A najśmieszniejsze jest to, że tu i ówdzie leje w sposób uciążliwy. HA!

Wiśnie już zaczynają dojrzewać. Ale mało jest ich w tym roku. Trzeba będzie pozyskiwać. Więc pewnie na wiaderku się skończy. Konfitury w ub. roku zrobiłam nadmierny nadmiar i dużo mi zostało. Zostało mi także nieco dżemu, którego było znacznie mniej. I zostało mi nieco frużeliny. I tu ostrzeżenie dla miłych Czytelniczek tego bloga, którym by do głowy przyszło szukanie przepisów na blogach kulinarnych:
Otóż na te blogi kulinarne moda się wielka zrobiła, podobnie jak na modowe.Przy wielkiej liczbie wejść blogerki owe mogą liczyć na wsparcie firm od kuchennych akcesoriów, jakich przeciętna użytkowniczka kuchni na ogół nie kupuje ze wzgl. na ceny. Tymczasem na tych blogach pojawiają się przepisy niesprawdzone w praktyce (tzn. raz zastosowane, bo zdjęcie pikne być musi). Zdrowy rozum oraz kuchenne doświadczenie podpowiadało mi, że nic, co zawiera białko lub skrobię nie ma prawa przechować się w słoiku bez pasteryzacji (a żelatyna zawiera białko! a kartoflana mąka skrobię!) Tak więc moją frużelinę zrobioną w/g przepisu z jakiegoś takiego bloga zapasteryzowałam. Efekt był taki, że ten wiśniowy kisiel się zrobił chlupiący i chlupiącość mu się z czasem przechowywania pogłębiła. Oraz z czasem zmienił kolor na zbliżony do koloru mopa po starciu podłogi u mnie w kuchni, w dniu kiedy Dziecko zajmuje się remontem ciągnika np. Dobrze, że w trakcie się opamiętałam i część tej frużeliny zrobiłam na pektynie, dając jej o połowę mniej niż do dżemu. Ta na pektynie zachowała do dziś smak i kolor. Ta druga w zasadzie nadaje się do wyrzucenia, bo  na sam widok żołądek wędruje do gardła.
Z tegorocznych przetworów na razie 12 malutkich słoiczków  lekkiego dżemu truskawkowego oraz 5 półlitrowych słoików soku z czerwonych porzeczek.

Upały są dobijające. Implikują szkody, dyskomforty i straty.
Wczoraj Dziecko zdawało praktyczny egzamin na rolnika - płużkowało ziemniaki pokazowo. Wystroiło się na egzamin w, świeżo nabyte w "święto dyszla", robocze ogrodniczki w kolorze blu. (germanskie. Czemu germanskie mogą być porządne, wygodne i przewidywać i chłopa 2-metrowego wewnątrz z obwodem talii mniejszym niż półtora metra?). Do tego włożyło żółtą polówkę i wrzuciło do auta robocze bundeswery (też buty, które maja inne buty pod sobą) Mówię: no, to masz garnitur na egzamin! Na co Dziecko: jaki egzamin, taki garnitur.
Po czym pojechało na wycieczkę do Reims. No, niezupełnie, bo dotarło tylko do zjazdu autostradowego w Dębicy, ale za te pieniądze można było dojechać autokarem do Reims i z powrotem. Auto nie wytrzymało upałów (poldoloty są ogólnie znane z kiepskiego chłodzenia, a jazda autostradą w ten 46-stopniowy upał była ponad siły układu chłodzącego) i złapało padakę totalną. Jak zwykle, koledzy są dobrzy wtedy, kiedy im coś trzeba i nie znalazł się żaden żeby zholować. Nawiasem mówiąc - 100 kilometrowe holowanie to byłby lekki hardkor. I się skończyło na lawecie. Myślę, że na przyszłość warto jednak dopłacić do ubezpieczenia na assistance. Dziecko jest w rozpaczy, bo zostało spieszone.  A ja w czarnej dupie, bo oczywiście zapłaciłam za tę lawetę. I oczywiście nie z nadmiaru dostępnych środków. Widoków na dodatkową gotówkę żadnych. A idą żniwa rzepakowe. Oraz idzie kolejne spotkanie z panią Pe w sądzie, więc trzeba na papugę. Może siądę z kapeluszem?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..