piątek, 28 sierpnia 2015

Oszustwa

dokonałam pewnego. Z całą świadomością, a jeszcze zmusiłam starowinkę do uczestnictwa.
Starowinka owa to jest tzw. Ciota, czyli szwagierka najstarsza-lecz-nie-najważniejsza. Ciota złapała 89 krzyżyk, waży tyle co wieloryb (i tak wygląda), jest wredna, fałszywa i upierdliwa. (Dziecko, jak tam kosi trawnik, który najlepiej jakby był koszony co tydzień, bo "wkoło kosiarki huczą", robi to na ciężkim wqrwie, bo toczy się za nim o tych dwóch laskach i pokazuje, laską oczywiście, gdzie skoszone źle. Złom wywoził od niej ostatnio, głównie puszki po kocim jadle śmierdzące jak cholera, to też łaziła i wybierała z tego złomu skarby, które nigdy się jej do niczego nie przydadzą. Zasłony ma jakoś poznaczone chyba i muszą być w ten a nie inny sposób wciągnięte na karnisz. Firanki wieszałam dwa razy dłużej niż to się robi normalnie, bo najpierw zawzięcie szukała, która strona prawa,  a która lewa - w zwykłej firance!.Oraz źle wykrochmaliłam, bo ługą , a nie mąką)

Ciota ma na sumieniu parę ciężkich grzechów wobec mnie (chociaż ona tak nie uważa) Niestety, jestem jedyną osobą, która może się nią zająć, jak coś się dzieje. Najczęściej dotyczy to zamawiania  domowych  wizyt  lekarza, zakupu leków, ale też doraźne interwencje ratunkowe, jak jej co dolega. Oraz robienie zakupów. Nie sprzątam u niej, bo  mój system nerwowy nie jest w stanie znieść łażenia i patrzenia na ręce co robię i w jaki sposób, odwracania chodnika w tę stronę, a nie w tamtą itp. Wysprzątałam jej chałupę jak byłą w szpitalu na błysk, ale i tak  coś było nie tak, chyba łóżko 5cm za daleko od ściany.Żąda moje pomocy, pyta o radę, a potem i tak zrobi po swojemu: spuchło jej oko, więc "co ona ma zrobić". Mówię: zaparz herbatę, przestudź, zamocz tampony, lekko wyciśnij, połóż się, przyłóż na oczy i tak leż. Pojadę kupić rumianek i zaraz przyjadę. Przyjeżdżam - Ciota siedzi na krześle, na oku ma tampon, na tamponie zwój jakiejś szmaty i wgniata sobie łapą gałkę w oczodół. Mówię, żeby zabrać łapy od oka, nie memlać go, oraz nie robić grzejących okładów, bo je ta opuchlizna nigdy nie zejdzie. Potem Dziecko tam jeździło i co zajechało, to Ciota siedziała na krześle z tą szmata i łapa w oku. Gały miała spuchnięte przez tydzień. Pewnie ten rumianek kupiłam jakiś kiepski, no i doktór żaden nie oglądał.

Otóż Ciota, jak już pisałam wcześniej, zapragnęła odwiedzić okulistę, głównie dlatego chyba, że jej "koleżanka", z braku innych zajęć biega od lekarza do lekarza, do okulisty także, no i czuła się trochę wyprzedzona przez tamtą w ilości chorób. Zaplanowała też odwiedzić swoja rodzinną, co zachowała na razie dla siebie, bo zapragnęła mieć zrobione EKG.
Wieczorem zaczęła dokonywać ablucji, ale zamiast wleźć do wanny jak człowiek, myła po jednej nodze w misce. I się przy tym przewróciła. Najważniejsza była u niej akurat, pomagała jej się pozbierać i na tym się skończyło. Ani jedna mądra, ani druga słowem się nie zająknęły o wypadku.
Ciota nażarła się tramadolu, obleciała doktorów jak młódka, na kozetki wskakiwała ochoczo i dopiero na drugi dzień zaczęła coś przebąkiwać. Potem Najważniejsza pojechała do siebie, a Ciota zaczęła jęczeć, że ją boli. Domniemanie było takie, że dostała maliny od sąsiada i jojczeniem o bólu chce zwabić Najważniejszą, żeby przyjechała i przy okazji, z nudów, ten sok z malin zrobiła. (A Najważniejsza jest kiepska, ma staw biodrowy do remontu. Ponieważ całe życie zajmowała się wyłącznie sobą, więc jest asertywna i przyjeżdża kiedy chce.) Ale w środę wieczorem Najważniejsza zadzwoniła, że Ciota jęczy, z bólu się wije, oddychać nie może i żebym pojechała i coś zrobiła. O 21-ej to ja wyłącznie mogłabym ją dobić, żeby się dłużej  nie męczyła. Ale zdarłam Dziecię od roboty i pojechaliśmy. Ciota obolała bardzo. Posmarowałam jej czym tam mogłam te żebra i zaczęłam rozkminiać, co tu właściwie z nią zrobić.
Wymyśliłam, że na następny dzień rano wezwę pogotowie, bo to wyjście najprostsze. W innym wypadku trzeba będzie Ciotę zapakować do "żaby" i obwozić od doktora do doktora. Na następny dzień Najważniejsza zadzwoniła już o 7.30, żeby jechać i coś robić. No to pojechaliśmy o jakiejś 8 z minutami.
Na miejscu okazało się, że póki co, to najpierw trzeba Ciotę umyć, przebrać i jeszcze kilka innych rzeczy zrobić (dobrze, że włosów kręcić nie kazała) Wykonałam co chciała, ale jak zaczęła marudzić, żeby łóżko przebierać, to powiedziałam, żeby mnie może raczej nie wqrwiała.
Dopiero po tym wszystkim  dostałam pozwolenie dzwonić. I zadzwoniałam. I skłamałam jak z nut, że fiknęła w tej łazience wczoraj po południu. Następnie Ciotce wbiłam w kalarepę, że wczoraj i tak ma mówić. (Ciota w kłamstwie bieglejsza, niejedno cięższego kalibru ma w CV, więc poszło jej jak z nut) Młodzi piękni chłopcy w czerwonych mundurkach przyjechali dość prędko, zajęli się Ciotą starannie nad podziw. ( Ostatnie wezwania pogotowia do mojego Starszego były jeszcze przed Falckiem, więc miałam gorszy obraz w pamięci) I pojechali na OR, a my za nimi "żabcią". Tam dotransportowali Ciotę na Izbę Przyjęć i na tym się zakończyła ich rola. A na IP Ciota musiała odsiedzieć swoje, bo na żebra, nawet złamane, raczej się nie umiera.
W końcu w okolicach za kwadrans dwunasta zostałam poproszona przez dyżurującego doktora i poinformowana o decyzji pozostawienia Cioty w szpitalu na obserwację i badania dalsze, bo rentgen nie był pewien, czy jest pęknięcie, czy go nie ma.Na geriatrii ma być położona. Na co Ciota w lament, jak się doktor nieco oddalił, że jak to, ona będzie tam ze starymi babkami leżeć. Więc zapytałam, dla proformy, czy na inny oddział nie można, bo Ciota ma złe skojarzenia z geriatrią. Na co doktór odrzekł, ze geriatria jest to oddział zajmujący się schorzeniami osób powyżej 60 lat (więc w razie W, ja już tez jestem geriatria) i , w skrócie, nie ma co wydziwiać. I jeszcze przyszła przemiła pani doktór, osobiście Ciotę pooglądać, więc ją już zostawiłam i pomknęłam do domu, żeby zająć się zwierzyną, która stała odłogiem i obżerała sobie własne ogony, oraz dostarczyć na godz. 13-tą wór ciotczynych leków, aby przemiła pani doktór mogła zobaczyć czym Ciotę karmić.
W ciągu tej godziny nastawiłam pralkę z Cioty szlafrokiem, załatwiłam zwierzynę, pojechałam do ciotczynej chałupy pozbierać prepitety potrzebne jej w szpitalu (oczywiście nie przyszedł mi do głowy grzebień, jako, że nie używam), a potem do szpitala na 13-tą. Ciota przekazała mi kolejne zapotrzebowanie, do dostarczenia na następny dzień.
Ten następny dzień był dzisiaj. Oczywiście pozbierałam u Cioty, co trzeba. Przy okazji spakowałam 2 toboły brudów zalegających po kątach i zabrałam do prania. Kontrowersyjną pościel takoż. Miałam tez wziąć szmpon i dobrze, że nie wzięłam, bo na miejscu okazało się, że wzięłabym nie ten co trzeba. Dostałam wytyczne, który szampon i odżywkę i rurki do włosów oraz gdzie są. I koniecznie świeżą koszulę, no bo ma ją już 2 dni (a ta, noszona w domu miała już kolor ścierkowaty, który jakoś zmienił się po wyjęciu z pralki).
Czyli jutrzejszy dzień mam zaplanowany.
Ciota jest pobożną osobą i przestrzega nakazu "chorych nawiedzać". Tylko nie wiem, po jaką cholerę, bo osobie na prawdę chorej najbardziej potrzebny jest święty spokój (co wiem po sobie, bo mi się zdarzyło być w szpitalu i w formie takiej, że nie miałam ochoty gęby otwierać do nikogo). Starszy się nabywał w szpitalach, więc ja, jako odwiedzająca żona również. Przebywał głównie na kardiologii, gdzie ludzie są na ogół w stanie wymagającym spokoju. A tam hordy odwiedzających, całymi rodzinami obsiadłych łóżka chorego, często z dziećmi, które z nudów urządzały sobie ślizgawkę po korytarzach, przy akompaniamencie wrzasków i chichów. No więc ciota nawiedzała wszelkich chorych z rodziny. Obowiązkowo z rosołkami, placuszkami, słodyczami itp. Aż w końcu powiedziałam, a gówno! :w szpitalu leży, nic nie robi, trzy razy jeść dadzą, więc głodny nie jest. A z placuszków, rosołków i cukiereczków będzie mu tylko sadła przybywać. I skończyłosię. Ciota  żadnych takich nie ujrzy, zaniosłam jej dzisiaj jabłka i śliwki, w ilości znikomej, do jednorazowego zjedzenia, coby się muszki nie zwlekły. Parę dni będzie na diecie. Pierdolnięta Maryna, jej sąsiadka i jakaś tam powinowata twierdzi, że Ciota cały czas żre a dupa jej rośnie. Ciota natomiast twierdzi, że skądże, ona jak wróbelek tylko dziubnie odrobinę, ale zawartość kieszeni jej domowych kiecek, które uprałam, wskazywała raczej na to, że ciasteczka były po kieszeniach noszone. Chyba, że ptaszki w ogrodzie karmiła.
Tak, że tak. Harmonogram mi się wzbogacił. Wczoraj byłam tak zmęczona tymi szpitalnymi akcjami, że zasnęłam na krześle o 22-iej (bo akurat wyczerpałam harmonogram i mogłam usiąść) Po czym się obudziłam spadając z tego krzesła, przeniosłam do łóżka i nie mogłam zasnąć bardzo długo.
Wobec powyższego także, na plan dalszy zeszły jakby inne powody do wqrwu.
Jedno jest tylko pewne - dzisiaj stwierdziłam, że mam kompletnie dość. Najchętniej bym się może zakopała w jakąś kupę zeschłych liści i przeczekała tę suszę, te pieprzone nornice, które mi w dwa dni opierdzieliły wszystką marchwe, tę uschnięta z owocami brzoskwinię, ten brak trawy dla kóz, brak pracy dla syna i jego beztroskę, tę laskę, którą zaczął nosić mój Starszy, ten zaciek na suficie. To palące pieprzone słońce, które wysysa z ziemi ostatnie resztki wilgoci. I parę innych jeszcze. O, np. to, że córusia miała kupić obrożę dla Arka, jakoś we wtorek, i jakby sobie zapomniała.
Licz tylko na siebie.....

8 komentarzy:

  1. aż się boję pytać - czy ta osoba będąc młodszą również miała taki charakter?
    Bez kija nie podchodź ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtedy jeszcze robiła ludziom świństwa, bo miała więcej energii i była mobilna.
      Jest to taki typ człowieka, że, gdybym mogła wybierać, to kontakty sprowadziłyby się do "dzieńdobry - dowidzenia" raz na rok. Mimo wszystko nie żywię chyba negatywnych uczuć do niej, bo wtedy nie byłabym w stanie się nią zająć. Raczej sprowadza się to do wqrwu i ironii. Gorzej, bo Dziecko, choć dorosłe, nie potrafi znaleźć dystansu do zjawiska i nadmiernie przeżywa negatywnie.
      Skądinąd jestem ciekawa, jak to wygląda z jej strony, bo w jej ocenie zawsze byłam uosobieniem wszelkiego zła, jakie mogło spotkać jej rodzinę. I teraz tak na nią spadło, że to właśnie ja się nią zajmuję (ha-ha!) Usłyszałam kiedyś taką teorię, być może ordynarnie sformułowaną, ale ta ordynarność oddaje sens zagadnienia w skrócie (jak ang, idiomy): "Jeżeli ktoś całe życie był sq...synem, to na starość, kiedy mu zostanie ta jedna świadoma szara komóreczka, to będzie to właśnie ta komóreczka sq-syńska"
      W moim doświadczeniu się to potwierdza; dobrzy ludzie są dobrzy do śmierci i mają dobrą śmierć. Sq...syny, potrafią wyciąć numer nawet leżąc w trumnie.
      Więc, póki mamy jakiś wpływ na nasze szare, to się pilnujmy.

      Usuń
  2. Współczuję Ci Iwonko tych akcji z Ciotą...
    A w kupę zeschłych liści chętnie zakopałabym się z Tobą z tych samych powodów. Przynajmniej mogłybyśmy sobie do woli pogadać :)
    rena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, Reniu, Twoje "współczuję" jako "współodczuwam", a nie "szkoda mi cię". Bo żałować nie ma co. Ja to opisuję jako "element krajobrazu", choć faktycznie Ciota miała duży negatywny wpływ na ten krajobraz. Ja mam natomiast stosunek do zagadnienia taki: "wybaczam, choć nie zapominam', bo niestety nie potrafię. Nie chciałabym, żeby z tym postem wkradała się jakaś negatywna energia na ten blog. Bo na codzień ja to biorę śmiechem i ironią - świetne remedium na pierdolca tzw.
      No a dziś mnie obudził deszcz o pół do dziewiątej (znowu w nocy zasnąć nie mogłam). Tak się ucieszyłam, że pominęłam nawet fakt, że zmoczyło mi 2 sześciokilowe, pełniutkie bębny ciotczynego prania, już prawie wyschniętego. Zbierałam i zastanawiałam się w zasadzie po co? I miałam rację. Zmoczyło co nie trzeba i teraz już słoneczko jarzy i zamienia tę wilgoć w kłąb waty, która będzie się wpychać do gardła. Nie zakopiemy się w liściach, Reniu, chyba, żeby kupa była tak wielka, że zmieściłyby się w niej nasze zwierzęta.

      Usuń
  3. ...czasami lepiej rodzinę mieć w dalszym kilometrażu.... ;)
    Chociaż wtedy również dziwne historie się wyczyniają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponieważ przyroda lubi być złośliwa, na ogół jest tak, że w dalszym kilometrażu mamy tych, których wolelibyśmy mieć bliżej...

      Usuń
  4. Masakra! A Ty jestes swieta, ze tolerujesz jej zachowania. To jakas terrorystka.
    Czy Ciotka nie ma swojej rodziny, tz. dzieci, bo zaden facet z nia by nie wytrzmal.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja bym powiedziała, że może bardziej egoistka. A zresztą. Trzeba brać to śmiechem i ironią.I ja tak robię. Toluruję, w sensie, że mi to lotto, co nie znaczy, że nie bywają sytuacje, że mi dekielek podskakuje. Cały czas myślę jednak o tym, że mi do starości bliziutko. I licho wie, jak stetryczeję, jak ja będę postrzegana przez otoczenie.
    A rodziny to ona właściwie nie ma takiej, która miałaby większy obowiązek się nią zająć. Z całej piątki rodzeństwa, tylko najstarsza siostra miała dwójke dzieci i najmłodszy brat. Pozostali bezdzietni lub stanu wolnego.Siostrzeńcy Cioty są w moim wieku i mają swoje ciekawe broszki. A ten najmłodszy brat, to mój mąż

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..