niedziela, 18 października 2015

Pod psem

i w dodatku chorym i bardzo obolałym minęło parę dni tego tygodnia.
Nagle w czwartek po południu Księżniczka zaczęła się dziwnie zachowywać. Najpierw żądała wyprowadzenia. Wypuszczona, zaczęła jeść trawę, czego nigdy nie robiła dotąd. Potem to przysiadała na mokrej trawie, to się kładła. Później było jeszcze gorzej. Łepetyna spuszczona i wciśnięta w "ramiona", ogon podkulony. Zaczęłam oglądać - znalazłam koło odbytu dość dużą brodawkę. Ze dwa dni wcześniej przystrzygałam ją trochę nożyczkami. Również pod ogonkiem. I nic takiego nie widziałam. Zdezynfekowałam. Przetarłam aloesem (no bo jak tam przyłożyć). Wcześniej odkryłam jakiegoś strupa na dupsku. Też nie wiadomo skąd i kiedy. Przecież przy tym strzyżeniu obmacywałam każdy centymetr psa - maszynka odmówiła współpracy i strzygę ją  nożyczkami - efekt pewnie trochę gorszy, schodzi o wiele dłużej, ale dla psa większy komfort. Ostatnio leżała sobie na boczku i spała.
Mimo smarowania, podmywania dupska parę razy dziennie Księżniczka była bardzo obolała. Wyglądała w zasadzie jak kupka bólu. (Co wcale nie przeszkadzało jej jeść i sępić , jak zwykle, ale za kotem nie poleciała, choć interesował ja bardzo.) Stwierdziłam, że bez weta się nie obejdzie. Ale musiałam z tym poczekać do soboty. W zaprzyjaźnionej przychodni w soboty urzęduje szefostwo i wtedy tylko można oczekiwać sensownej pomocy. W pozostałe dnie jest tylko uśmiechnięty chłopczyk, sympatyczny bardzo, ale nie bardzo kompetentny. Do kociej wetki nie mam pełnego zaufania - niech ona zostanie kocia.
Obczytałam się w piątek na temat gruczołów okołoodbytowych, ale  po obejrzeniu wielu zdjęć - wciąż  wydawało mi się, że to nie to. Za źródło bólu byłam skłonna uważać  tę nagle ujawnioną brodawkę.
W aucie Puch kręcił się i wiercił na moich kolanach, sapał i stękał strasznie. Ponieważ pogoda była fatalna, mimo kocyka na kolanach, całe błoto z łapek znalazło się na mojej kurtce.
Pan wet tylko pozaglądał pod ogon i stwierdził, że to jednak te zatoki. No i że wymagają oczyszczenia. Puchacz dostał na wstępie zastrzyk przeciwbólowy. Potem zostało wykonane co należało. Nawet nie wrzeszczała i nie dziwaczyła, jak zwykle, przy jakimkolwiek zabiegu. Dostała jeszcze parę zastrzyków, mastivet do doopki i antybiotyk na tydzień w tabletkach. Istniała opcja dwóch zastrzyków w poniedziałek i w środę, ale nie będzie jak z nią pojechać - przychodnia jest dość daleko od centrum i piesze wędrówki przy tej pogodzie problematyczne. (Starszy wybiera się w niedzielę do Najważniejszej, w pon. zechce ją zawieźć do szpitala i będzie tam kibicował darmo w tym czasie, jak ona będzie w szpitalu. Stary jest jak zdrowie, zawsze można na niego liczyć w potrzebie, zwłaszcza, że w przyszłym tygodniu Dziecko ma kosić kukurydzę.)
Pies wrócił do domu zupełnie naprawiony - łepek w górze, ogonek w górze. Nawet nie dziwaczy przy przemywaniu tej doopki.
Jest natomiast problem, który mnie bardzo martwi. Księżniczka ma mięśniaki na "klacie". Te mięśniaki istnieją od dość dawna, jeszcze wtedy chodziłyśmy do pani doktór Beatki. Pani doktór je oglądała, USG nawet wykonała. Stwierdziła, że mięśniaki i że pies może z tym żyć, chyba żeby uciskały na tchawice np. i byłyby trudności oddechowe, to wtedy należałoby je zoperować.Zdaje się, że pani doktór kolejny raz zmaściła. Dzisiaj pan doktor pooglądał to, wymacał na wszystkie strony i stwierdził, że one są nieoperacyjne, bo zabieg byłby zbyt rozległy, nie wiadomo jak by psina zniosła samą operację i nie wiadomo czy by się to nie chciało potem przerzucać. Czyli zostawiamy jak jest i modlimy się, żeby to nie było złośliwe.....
Księżniczka ma teraz 10,5 roku. I właściwie nie mogę narzekać na te ponad 10 lat naszej współpracy. W zasadzie nie chorowała nigdy, nigdy nie wymiotowała, biegunkę miała może jeden raz. Zdarzały się interwencje wet: a to wbite nasionko trawy trzeba było pod narkozą usuwać, a to się pogryzły zaraz po pojawieniu się w domu Czarnej i trzeba było szyć, a to wyssała szmatkę na muchy z cypermetryną i trzeba było odtruwać. Ale to wszystko mały pikuś.
Jest, jak każdy sznaucer dość asertywna i czasem głuchnie, jak wołam "wróć" (ostanimi czasy zwłaszcza), ale współpracowało nam się dość dobrze. Najeździłyśmy się razem pociągami i autobusami. Chodziła nawet ze mną do szkoły, jak miałam jakąś robotę dodatkową i siedziałam popołudnami i wieczorami w pracowni.
Ma swoje fanaberie, które czasami mnie wqrzają. Np. bieganie w poszukiwaniu odpowiedniej trawki do załatwienia większej potrzeby. Największe z tym problemy były, gdy jeździłyśmy do KRK i wychodziła na trawnik wielokrotnie i dokładnie zlany i zafajdany. Przyzwyczajona do indywidualnej toalety chodziła, biegała, węszyła, a skutku nie było.
Księżniczka uwielbia aportować - gdy tylko zobaczy patyk - podskakuje jak na sprężynkach. Dawniej przykładnie przynosiła aport, siadała przede mną i oddawała do ręki, Teraz tego nie wymagam, ona cieszy się samą możliwością biegania za tym patykiem, a ja biorę dwa i rzucam nimi na zmianę.

 PS.
Moi wierni Czytelnicy, którzy dziś już zdążyli zajrzeć tutaj, zauważyli zapewne, że ten wpis kończy się tak jakoś ni w pięć , ni w dziewięć. No tak, pisałam wczoraj, a właściwie dziś w nocy, prawie przysypiając. Jak stwierdziłam, że już dość, bo głupot nawypisuję i zamknęłam klapę lapka, to się opublikowało, zamiast po prostu zapisać.
To już nic nie będę. Tylko parę zdjęć Księżniczki:

Księżniczka -Baby.
Księżniczka właściwie nie jest Księżniczka, lecz Baronessa. Ale to szczegół.

Księżniczka przygotowuje się do podboju ringów

Księżniczka -sznupacz pospolity

Księżniczka - kanapowiec 

Księżniczka - wegetarianka.
Tu akurat Księżniczka miała chore oczka (czyli jednak coś było z chorób)

Duet łąkowych szperaczy



13 komentarzy:

  1. Biednaaaaaa.... Każdy pies ma swoje zagrania :) To nie pies , to domownik

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedna..
    Ale przecież się poprawiło..(Tylko jakoś smutno mimo to. )
    Ale, bedzie dobrze !
    L.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najgorsz ejest podawanie tabletek - 2 razy dziennie po 3/4 tabletki. Tabletki dzielą się cudnie, nawet na ćwiartki od razu. I Księżniczka ma okazje 3 razy wypluć. A ja wtykam w gardziel kolejne 3 razy. Bo po ćwiartce wtykam. Na kolację udało się 2 razy, bo się przepołowiła. I tak wypluła i były powtórki. Cóż, trzeba będzie okazać większą nieczułość. Rękę mam obślinioną po łokieć po tych akcjach.

    OdpowiedzUsuń
  4. :) jestem po akcji odrobaczanie zwierzyńca ... Wiem co znaczy wypluć wetkać wypluć wetkać i tak do znudzenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś do tej pory nie było z nią specjalnych problemów typu wetknąć-wypluć.
      Mimo wszystko pisice to bajka, w porównaniu z koteczkiem Areczkiem. Jemu nie ma możliwości w ogóle cokolwiek wetknąć. I żadne sprytne sposoby się nie sprawdzają. Maciupeńką tabletkę kruszyłam na pył i podawałam w jedzeniu. Ale to też nie rozwiązanie, bo bywają gorzkie jak piołun i kto go zmusi, żeby zjadł....

      Usuń
    2. Jak nie połknie po wetknięciu to nie ma mowy o połykaniu tabletuni nawet najmniejszej rozdrobnionej na pył z własnej i nieprzymuszonej woli ... Koty tak mają

      Usuń
  5. Jakie maleństwo na tym pierwszym zdjęciu..:)
    Jest lepiej?
    Pozdrawiam,
    L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to jest sznaucer miniaturowy. Normalny miniaturowy, nie jak ta najmniejsza na świecie ciułała za 14 koła. Aktualnie miniatura ponadgabarytowa.
      Jakby lepiej. Przemywamy, wtykamy. Właśnie mi Pani przypomniała o wieczornej dawce.

      Usuń
  6. No widzisz - miałam rację, ze to gruczoły... A jeżeli mogę coś poradzić względem tabletek. Przepis na podanie: 1/. Wziąć mały talerzyk. 2/. polozyć tabletkę (ile tam trzeba). 3/. polać odrobiną wrzątku. 4/. odczekać chwilkę. 5/. dognieśc, co się nie rozpuściło. 6/. wziąc kawałek niemały, ale i nie duży pasztety plus drobniusieńkiej szyneczki (chyba że lubi inne przysmaki) 7/. widelcem wszystko wymlaźgać - dzięki wrzątkowi uprzedniemu robi się maś)lane 8/. Wziąc taki sam przysmak, lecz bez tabletki w celu podania drugiemu psu. 9/. zawołac psy - podać - powinny się ścigać w jedzeniu.
    A sprawdziłam to na mojej Sabince, która NIGDY i NICZEGO nie pozwoliła sobie przemycić w niczym. zawsze wyczuwała smak. Teraz wsuwa, aż się uszki trzęsą.
    Ad 9/. Uważać, żeby nie pomylić talerzyków, bo wtedy cała robota na nic - najyżej drugi pies się podleczy na zapas... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmyliła mnie ta brodawka, która była duża, zaczerwieniona i zastrupiona. Maści na hemo i tak nie mam na stanie.
      Dzięki za przepis. Na razie przemycam ćwiarteczki tabletki w kawałeczki konserwy wbite. Walczyć z psem o rozdziawienie paszczy można raz na jakiś (długi) czas,a nie 2 razy dziennie przez tydzień. Co za dużo to niezdrowo - i dla psa i dla właściciela. A, wyczytałam, ze te tabletki są "smakowite dla psa". Zapewne tak samo, jak smakowity jest Kalm Aid dla kota (łososiowy albo karmelowy) oraz preparaty witaminowe o zapachu waniliowym (!) dla kóz.

      Usuń
    2. A Księżniczka, jak tylko widzi, że wyjmuję z szafki blister z tabletkami, czym prędzej zmyka, byle dalej. Choć wetknęłam jej tylko 2 pierwsze razy.

      Usuń
  7. musisz to robić w tajemnicy, kiedy psy jeszcze śpią!!!!! W łazience może????!!!! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. O północy ..

    Lhuna

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..