niedziela, 22 listopada 2015

Misz-masz leniuchowato

Na początek sprawozdam efekty dotychczasowe czarów-marów dokonywanych przez miszcza igieł na ciel mojego jedynego Brata. Otóż Brat stwierdza, że po kilku dniach niepalenia czuje się tak świetnie, iż nie ma ochoty do faj wracać. Bywa,że go nachodzi chęć zapalenia, ale podejrzewam, że to z powodów opisanych przez Ewę w komentarzu do poprzedniego posta - tych przez lata wypracowanych nawyków, przyzwyczajeń itp oraz, że nie ma co z rękami zrobić. Nawet apetytu jakiegoś wielkiego nie nabrał, jak to się niektórym zdarza, że rzuciwszy faje przerzucają się na żarcie. Mówi, że nawet noga go mniej boli oraz to ramię, nad którym swego czasu gajowy pracował, potem przez parę lat nie bolało, a później znowu zaczęło.
Był właśnie przed chwilą u mnie. Przywiózł mi 2 baloty siana, koniowozem przyciągniętym za Trailblazerem. Pięknie zacofał do stodoły, uprzednio wyprowadziwszy z niej 60-tkę. Sturlalim toto w miejsce gdzie trochę mniej kapie. Na wszelki przeciwpożarowy przykryłam plandeką i jest. Po czym chciałam go gołąbkami ugościć, bo chłopy na ogół lubią takie potrawy (z wyjątkami, oczywiście), a ten nie. Tylko kawusia z kozowym mleczkiem oraz kawał szarlotty, którą przewidująco, bladym świtem upiekłam i jeszcze ciepła była.
Ja niestety, na razie się nie decyduję na żadne czary-mary w temacie. Po poprzednim porzuceniu, zaprzestałam natychmiast, bez żadnej walki z sobą. Przytyłam owszem, strasznie, ale sądzę, że zbiegły się tu momenty dwa. Owo rzucenie oraz etap rozwojowy w życiu kobiety, w którym to etapie zdecydowana większość tyje, niestety, nawet jak faj równocześnie nie rzuca. Ale przydarzyło mi się coś gorszego, niż przytycie. Mianowicie, objawiła się u mnie rodzinna choroba, która męczyła mnie przez całe 7 lat niepalenia, do tego stopnia, że w końcu przeszłam na sterydy. Po czym nastąpiła rzecz niewytłumaczalna i nienormalna: Starszy zrobił straszną grandę, jak zwykle z gównianego i wydumanego powodu. Wqrw mnie przepełnił tak olbrzymi, że musiałam jakieś ujście mu dać, żeby nie pęc. Była opcja rozpieprzyć świąteczny serwis, ale wprawy w tym nijakiej nie miałam, zresztą sama bym sobie narobiła w sandałki, bo któżby to potem sprzątał. Więc wybrałam wyjście takie, w którym wprawę już miałam wcześniej nabytą. Zażądałam od Młodego szluga. Młody już palił wówczas, nieoficjalnie jakby, więc najtańsze ruskie faje, najgorszego sorta, śmierdzące jak onuce piechura po bojowym przemarszu. Że tak niby zapalę, żeby mi zluzowało trochę i na tyle. Niestety, nie było na tyle. Dostarczona dawka nikotyny domagała się towarzystwa. W dodatku, o dziwo nie udusiłam się, a dmuchawki, które po torebkach i kieszeniach nosiłam stały się niepotrzebne. I są niepotrzebne do dziś. Więc wicie, rozumiecie. Tzn. rozumie ten, kto choć raz walczył o oddech. No, może nie do końca, bo większość normalnych śmiertelników palaczem będąc a widząc człeka walczącego o oddech, palenie rzuca natychmiast i bez żadnych dodatkowych czarów-marów. Tak, że w temacie na razie tyle. Zobaczymy jak Braciszek wytrwa, ale myślę, że wytrwa, bo wola już w nim powstała, a on twardy chłop jest.
Eliksir: skład owego podałam w odpowiedzi na komentarz. Podobno ma moc działania na różne paskudztwa w człeku siedzące od bakcyli po grzyby różniaste. I należy go przyjmować, jak napisałam po łyżeczce, raz na dzień, po jedzeniu. Ja teraz, przez tych parę dni brałam 4 razy dziennie po dużej łyżce. Uważam, że mi pomógł, bo katar nieleczony trwa zwykle 7 dni, a ja już od wczoraj nie smarkam nie kicham i nie prycham. Kaszleć nawet nie zaczęłam, a ten kaszelek co go mam to papieroskowy tylko.
Po jednym całym dniu stosowania na tyle mnie naprawiło, że poszłam powalczyć z gównem u kóz i wyczyściłam 2 boksy. Stefana zostawiłam na kiedy indziej i chyba najpierw stuninguje mu ten boks, tzn przełożę bramkę w drugą stronę. Bramka jest za szeroka, otwiera się tak, że zasłania mi korytarz i muszę cały urobek najpierw wyrzucić w stronę drzwi, zamknąć bramkę i potem dopiero przerzucać we właściwą stronę przez całą długość korytarza. Idiotyzmem to tchnie, pomijając już fakt, że każde widły urobku przerzucam min 3 razy. Więc idiotyzm potrójny.
Ponieważ już jestem dość naprawiona, więc za tuningi brać się mogę. W dodatku będę zmuszona czynić to w obecności kóz, a kozy doładowują człeka pozytywną energią. Tak jak kot (żywy) na bolące stawy, tak kozy na stres i wqrw.

Na "dowidzenia" Wandal zza krzaka.....

2 komentarze:

  1. Dzięki za przepis, chętnie wypróbuję miksturę.
    A może i palenie pomoże mi rzucić ? Zabieram się za to jak pies do jeża, zresztą parę razy już próbowałam, udawało się lepiej lub gorzej- raz nawet parę miesięcy nie paliłam. Niestety, później wracałam do palenia, a nadmiarowe kilogramy jakoś zniknąć nie chciały.

    OdpowiedzUsuń
  2. Początek i podstawa sukcesu, to musi być determinacja: albo ja rzucę faje, albo faje rzuca mnie.Inaczej szkoda się wygłupiać i denerwować samą siebie....

    A na nadprogramowe kg u mnie najlepiej działa wqrw - usuwa samoistnie jakby. Szczyt "sukcesu" to było 6kg za 2 tygodnie, wtedy, gdy wystawiłam za drzwi primo voto. A tak normalnie, jak sobie powiem, że mogę wchrzaniać czekoladki, bo szczupła jestem, to w końcu trochę przybywa.Ostatnio jednak cosik się porobiło i na żadne słodkości ochoty nie mam.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..