piątek, 18 grudnia 2015

Dobrzy ludzie

Opłaciło się nie być świnią. Dzięki temu teraz, jak mi bardzo trzeba jakiejś pomocy, mogę się o nią zwrócić i uzyskać.Bardzo rzadko mi się zdarza, nie lubię zawracać ludziom głowy swoimi sprawami, ale czasem są sytuacje podbramkowe i nie ma wyjścia.
Tak jak teraz. Starszy pojechał wczoraj w południe do Najważniejszej. A przy wieczornym karmieniu zwierzyny zewnętrznej okazało się, ze ze Stefanem jest coś nie tak. Nie wstał na powitanie jak zwykle i w ogóle nie zainteresował się jarzynkami w karmidle. Psy ostatnio towarzyszą mi przy wieczornym obrządku. Zostały więc wyautowane do domu, coby uwagi nie rozpraszać, a Stefan poddany bliższym oględzinom: nie pracuje żwacz, Stefan leży, napina się, pobekuje. Nieciekawie to wyglądało i szkoda zwierzaka, bo widać, że cierpi. Przewrażliwiona może jestem na punkcie moich zwierzaków, ale w takich momentach, kiedy trzeba działać panikę udaje mi się pogonić precz. Najpierw telefon do Jakuba, bo on więcej wie. Potem jeszcze do weta. Potem do sumsiadki, co ma trzy pudełka leków w domu po pyralginę, bo u mnie nie uświadczysz. Na szczęście miała. Za ten czas drożdże na kaloryferze ruszyły. No to wlew i masażyk. Co godzinę łaziłam zaglądać i masować dziada trochę. Efektów zero. Potem jeszcze 2 wlewy, z czego ostatni już dziś, bo o trzeciej rano. Rano dalej nic, więc telefon do weta około ósmej. Nie przyjedzie, bo ma odległy teren. Przyjechać do lecznicy.
Ha, przyjechać. Dobre sobie. Ale jak? Jak pojadę wieśbusem, to mi zejdzie ponad dwie godziny, biorąc pod uwagę rozkład jazdy. Jedyny ratunek sąsiadka Danusia, która ma w tym tygodniu drugą zmianę, więc jest teraz w domu. No to lecę, dzwonię. Otwiera Waldemar. Lekki opad szczęki miałam, bo byłam przekonana, że  w pracy. Ale pytam, czy mnie nie podwiezie do lecznicy, bo Stefan kiepski. -"Dobra, to ja się ubiorę i tam zaraz podjadę. Ale, Danusia, to ja ci muszę zabrać blaszankę" (Danusia właśnie pojawiła się w drzwiach ubierając kurtkę, czyli gotowa do wyjazdu, pewnie na jakieś miastowe zakupy)
Więc ja się też poleciałam przebrać błyskawicznie z oborowych śmierdzieli. I czekam na podwórzu. W międzyczasie lampa mi błysnęła, że wet mówił o zastrzykach. No, jak ja do cholery zrobię zastrzyk, jak nigdy nie robiłam! W życiu! Strzykawka służyła mi jedynie do rozdzielania fipreksa na psy.Jest drugi Waldemar po sąsiedzku, który chowa świnie. Jak są prosięta, to się je szczepi. I na pewno nie woła do tego weta, bo żaden gospodarz przy takiej małej hodowli tego nie robi. Waldemar był ostatnio na bezrobociu, to jest szansa. Ale okazało się, że Waldemar w końcu znalazł pracę. No to dupa blada. Ale zajechał Waldemar z blaszanką. Nie zatrzymuje się na drodze, tylko podjeżdża na podwórze i nakręca. I tu szapo ba przed Waldemarem. Wziął Danusi blaszankę, bo był przekonany, że wieziemy do weta kozioła! I ani chwilę się nie zawahał, przed wzięciem obórkowego śmierdziucha do auta! (Blaszanka, to taki peżot osobowo-towarowy)

Akurat w momencie kiedy weszłam i wymieniłam dzieńdoberki z panem Uśmiechniętym zadzwonił pan "wet od huberta" (świnta krowa - nawet nie wiem, jak się nazywa, mam go tak zapisanego w telefonie, dziś dowiedziałam się, że ma na imię Robert, więc może w końcu gdzieś znajdę) i wydał dokładne instrukcje Uśmiechniętemu - co i jak. Wyszła tego pełna reklamówka, dobrze, że zawartość kieszeni wystarczyła, bo złapałam, co w domu miałam (wczoraj sprzedałam metr owsa, to akurat miałam więcej, bo nie było czasu latać po ścianach jeszcze, a kartą u moich panów się nie zapłaci) No i zastrzyki w liczbie dwóch. Rany boskie! Objechałam za dziękuję, bo Waldek za paliwo nie wziął ("Jeszcze się pani może kiedyś przydać" - nie wiem na co - chłopaki mu się dobrze uczą, więc pomoc raczej nie potrzebna fachowa. Chyba, że sałatą spłacę)
Przebieram się w strój ochronny. I. Rany boskie! Dwa zastrzyki! No przecież za cholerę nie zrobię. Dzwonię do Jakuba po instrukcje -jak, gdzie. Tłumaczy, jak krowie na miedzy. Idę do domu, biorę pustą strzykawkę, kłuję ziemniak. No, nie ma opcji. W ziemniak lezie, jak w masło. Ale jak to idzie w skórę, w mięsień? Puknę za słabo i co? dopychać będę? Za mocno - wygnę igłę, wbije mu się pieron wie gdzie?
 Święty Franciszek! Dzwonię. jest. Właśnie wrócił  "z roboty" (Św. Franciszek pracował jako elektryk "na kolei". Od lat jest na emeryturze i dorabia cieciowaniem przy budowie autostrady) Pytam, czy zrobi zastrzyk.-"Czemu nie". Pyta kiedy przyjechać. - "Najszybciej, jak pan może" - "No to zaraz? To za chwilę będę". I za chwilę jest. Rowerkiem. Uśmiechnięty i ubrany na letniaka. Zrobił zastrzyki błyskawicznie. Potem wspólnymi siłami laliśmy z przodu i z tyłu. I śmy sobie pogadali: "Fajny zegarek pan ma" - "A, japoński kupiłem w J. za 15zł. Bardzo chcieli sprzedać pewnie." - "Mnie się jakoś zegarki nie trzymają" - "No, szczęśliwi czasu nie liczą". -"Kolana mnie bolą, nawet nie mam jak klęknąć koło tego Stefana",  -"Bo już pewnie pani swoje odklęczała". Pan Franciszek. Mistrz celnej riposty. Potem wsiadł na rowerek i pojechał. I to był taki pozytywny przerywnik z panem Franciszkiem.

Cały dzień upłynął pod znakiem Stefana. Inne zwierzaki trochę na tym ucierpiały - Arkadiusz nie dostał swojego jedzonka i żywił się z ogólnych misek, oraz kuwety nie zostały porannie wyczyszczone, na co Klema zareagowała tak, że zlała mi się na łóżko. Trudno. Już pralka uprała. Na szczęście nie śpię pod jakąś cholerną kołdrą, lecz pod śpiworem, który schnie błyskawicznie.
Psy zaliczyły dwa spacery i jeden karcer za płotkiem. Zniosłam trochę przywiezionego wczoraj wungla. Wyczyściłam ten cholerny piec CO, któremu trzeba min. raz na tydzień w bebechach szczotą grzebać, bo inaczej zasłona dymna na całej klatce schodowej. Sumsiadka przyleciała i przytaszczyła jodłę. Trochę się ją stuninguje dokładając gałązki z dołu do góry i będzie choinka. (A potem szpilki będę wybierać spod dywanu do Wielkanocy) I jeszcze Małgosia zadzwoniła, czyby jej szajbusa nie podciągnąć z procentów, bo dostała pałę i ma zaliczać.No, to jutro ja się rewanżuję tym, co potrafię.
Pomiędzy jednym a drugim zaglądaniem do obórki, wlewaniem w Stefana i masowaniem, poskakałam trochę po zwyżkach, przeganiając brudy i kurze. A to na szafkach, a to na lodówce, a to na lampie. Na lampie! Z krzesła! Trochę już nie te czasy - jakieś skurczybyki krasnale nocami łażą i przesuwają mi szafki kuchenne i lampy coraz wyżej!

Mimo to, że Stefan nadal jest nieczynny - dobry dzień był dzisiaj. Bo i ten Waldek, co bez mrugnięcia Stefana chciał wieźć. I pan Franciszek, który tak natychmiast przyleciał z uśmiechem. I sumsiadka z jodłą. I Jakub dzwoni i esemesi, w kwestii Stefana.Są jeszcze dobrzy ludzie. Ale żeby ich spotkać trzeba było nie być świnią. Chyba mi się to udało. Może bardziej wśród obcych, niż w domu. Bo tu Starszy ma ciągłe zastrzeżenia. Wczoraj stwierdził, że się kompromituję. Czym? A no tym, że zaniosłam barszczyk do sumsiadki, coby się w ciepełku kisił (Po coś tam zaszłam i sumsiadka zaprowadziła mnie do kotłowni, żeby pokazać w jakich balonach ma wino, bo będzie zlewać i przydałby się jej balon mały. A w tej kotłowni czyściutko, pyłku nie uświadczysz. Ciepluteńko, jakieś stoły stoją, a na nich w garze żur się kisi, a w słoju barszczyk, co go sąsiadka Dańcia przyniosła. No to może i mój się zmieści, bo u mnie raczej nie ma szans ukisnąć. Co tatuś nazwał ośmieszaniem się i kompromitacją. Kazałam mu się puknąć w łeb, barszczyk zaniosłam i na dokładke mały balon, coby sobie sumsiadka wino zlała.)

No i idę spać w końcu. Już mi się trochę udało pospać na krześle. Z kotą na kolanach. Na szczęście zaczęłam spadać, bo by się Stefan soli gorzkiej nie doczekał. Ponieważ część tej soli wylądowała, oczywiście, na moich spodniach, więc poszły do pralki. I akurat pralka powiedziała pi-pi-pi, więc wyciągam, rzucam na kaloryfer i pędzę w kimono. No to -karaluchy pod poduchy!



8 komentarzy:

  1. I kciuki za Stefana trzymamy, trzymamy..moze z daleka ale z mocą :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. THX za kciuki. Chyba odrobinkę pomagają.
      Właśnie skończyliśmy oboje przed chwilą wstęp do maratonu. Nie bardzo miał ochotę się przemieszczać, zaczął chyba zapominać do czego nogi służą, ale widok grzebienia w mojej ręce dodał mu spida. Nie wiem kto bardziej zmęczony - on czy ja.

      Usuń
  2. Iwonko mam nadzieję, że Stefan się wykaraska. Ja też trzymam i pozdrawiam
    Rena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dalej nic -czwarty dzień. Dziś będzie wet. Zaczyna mnie to przerastać psychicznie i fizycznie...

      Usuń
  3. O matko, Iwa, to po co mi zrobiłaś zasilanie? Już nie mogę odesłać, niestety... ale mi szkoda biednego Stefana, prosimy o biuletyn, codziennie!!!!!!!!!!!!!!! :(
    A to normalne, że normalny człowiek bardziej się troszczy o swoją zwierzynę, niż o siebie... Czy mam przyjechać i ustawić Starszego???? Cudzych umiem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To była kwestia braku dostępu do ściany. Korzystając z grzecznościowej podwody nie śmiałam żądać jeszcze zatrzymywania się to tu, to tam. Starszy jest zdalnie sterowany i niereformowalny. Musiałby pieron z jasnego nieba strzelić dokładnie w cel, wtedy by się może pole magnetyczne wewnętrzne przestawiło. A tak, szkoda zachodu...

      Usuń
  4. Uderzeniowa dawka nospy najlepiej w zastrzyku

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nospę tez dostał. Zaraz w czwartek rano, dwie ampułki.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..