piątek, 4 grudnia 2015

Kolanko koryguje plany

No i kolanko mi numer wycięło, który zmusza mnie do korekty planów. W dodatku nie to kolanko, po którym mogłam się wszystkiego spodziewać, tylko pozostałe. Jakieś trzy dni temu dawało znać o sobie nieznacznie. Niby nie boli, a jakieś większe się zrobiło i ogranicza chodzenie. Tzn. chodzenie się samo jakby ogranicza, biorąc sygnał od kolanka, że coś nie tak, jak normalnie. Domowe sposoby skutkowały na chwilę. Rano kolanko wyjęte z kapusty było śliczniutkie, ale już po porannym spacerze z psami wracało do, ostatnio ustalonej, normy. Powzięłam postanowienie, że tak być nie może, bo przecież ja mam obowiązek chodzić. Trzy razy dziennie minimum -  na dłuższy spacer z psami, 2 razy dziennie minimum -  jakieś szwendanie się do kóz i po kozach, parę razy dziennie zaliczam schody do kotłowni oraz parę razy dziennie parę schodków na klatce i przed domem na szybkie psie sikanko. No to wczoraj pojechałam do mojej pani doktór pierwszego kontaktu. Odsiedziałam co swoje, bo przede mną paru chłopa było, a chłop jak chory, to na wszystko. Pani doktór tylko zerkła i orzekła stan zapalny. O badaniach jakowyś czy innych diagnozach, tudzież specjalistach od kolanek się nie zająkła nawet. Receptę wypisała na antybiotyk i inne jakieś tam, więc wziąwszy tę receptę w zęby poleciałam do apteki, najbliższej, co po drodze do auta ją miałam. Tzn, do apteki "u Greka". Żaden on Grek, Gruzin jakiś czy inny Kazach. Podeszłam do wolnego okienka, akurat na wprost drzwi do zaplecza. Właściciel naraz wyskoczył, uśmiechnął się do mnie promiennie śnieżnobiałymi ząbkami i ukłonił, jak starej znajomej. Czym mnie zaskoczył nieco, bo ludzie na ogół tacy mili nie są. Po czym zniknął, a po chwili pojawił się z kremikiem do rączek, który, z kolejnym śnieżnobiałym uśmiechem, przede mną położył. (Kremiku do rączek w zasadzie nie używam, a jak już to specjalistyczny jakiś, kiedy mi rąsie pękają wszerz i wzdłuż a najchętniej wzdłuż właśnie - linii papilarnych na palcach.) Znowu się tak bardzo jego uprzejmości nie dziwię, skoro 2 kroki dalej pojawiła się nowa, olbrzymia, rzęsiście oświetlona apteka. Ale uśmiech miał taki naturalny bardziej, nie firmowy. A do tej rzęsiście oświetlonej apteki aż strach wchodzić, bo może człowiek ubrany nieodpowiednio?
Czyli tak, zarobić dałam nieco "Grekowi", piguły biorę sumiennie i czekam, co z tej kuracji wyniknie. Plany się skorygowały, bo miał być lekki tuning na kozich salonach. Zaczęło mi przeszkadzać jakby wskakiwanie z łapami do karmideł. Postanowiłam zrobić kozuniom świński numer i wynieść im te karmidła na zewnątrz boksów. Karmidła wzięły i przywędrowały. Z Augustowa, w ciągu jednej doby. Super sklep. Lepszy od Niemca, u którego psio-kocie jadło kupuję, bo w dodatku mogę zapłacić z góry i nie latać potem po bankomatach, żeby mieć co wręczyć kurierowi.
Należało także zakupić listwy jakieś. Starszy ostatnio przestał wiedzieć, gdzie w mieścinie można co kupić i trzeba mu wykładać prawie ręcznie, co mnie wqrza nieco. W jednym zapodanym przeze mnie miejscu mieli listwy dużo-bardzo-ładne, do tego za cienkie i za drogie. Przecież mi zwykłe montażowe, niestrugane nawet, by wystarczyły. No to do Majstra, gdzie nikt sensowny po listwy nie jeździ, bo tam jedna kantówka, taka 5x5, kosztuje 18zł. Ale mnie zawiózł, a ja już nie miałam ochoty tłumaczyć, gdzie dalej, więc stwierdziłam, że kupię te listwy za ciężkie pieniądze i będę mieć z głowy. Raczej miałabym na głowie, bo do tatusiowego lambordzini nie każda listwa wejdzie, a te muły, które się po Majstrze snują - nie tną. Własnej piłki nie miałam. Ale na płocie u wejścia zobaczyłam paletę - sprzedają po niecałe 6 PLNów. I to było właśnie to. Paleta to cudowna sprawa. Nabyłam dwie, za niecałe 12 zł, zapewniając sobie surowca moc. No i co? No i nic. Sobie stoją i czekają na moje kolanko. Dzisiaj nie zdzierżyłam, wzięłam dłuto i poszłam spróbować, jak się będą rozdzielać. Nawet idzie. Ostatnio na Pintereście obczaiłam takie zmyślne narządko do odzyskiwania deszczułek z palet. Amerykańcy są szpeniochy od takich różnych rozwiązań ułatwiających życie. A jak coś wymyślą, to chętnie się chwalą. Dziecko by zrobiło błyskawicznie, jak by było. A tak - będzie akcja z łyżką do gwoździ. Ciekawe jakimi gwoździami te akurat zbite, bo bywają takie gwoździe żebrowane poprzecznie, które się trudno wyciąga. Wbija się chyba łatwiej, bo domniemywam, że nikt w te palety młotkiem nie napiernicza, tylko jakimś pistoletem te gwoździe wstrzeliwują.

Mimo ograniczeń musiałam się zmagać dzisiaj z listewką od szybki we drzwiach wejściowych, która złośliwie wzięła i odpadła. Odpadła zresztą nie pierwszy raz. Systematycznie odpada. Drzwi z wiązu, tatusia pomysłem wykonane przez domorosłego stolarza, którego należałoby zastrzelić. Bo żeby zrobić drzwi z klepek na styk, bez pióra to trzeba być debilem nie mającym pojęcia co robi i z czego. Przybicie listewki trzymającej szybkę, gdy się jeździ młotkiem po owej często kończy się koniecznością zakupu nowej szybki. Bardzo obawiałam się, że i tym razem tak się skończy, bo gwoździki w to cholerstwo iść nie chcą wcale. Wyrazów więc padło mnóstwo, głośnych nawet. Na co sąsiad, usiłujący tuż za płotem odpalić motorower na padniętym akumulatorze, nawet nie próbował iść w zawody. Albo klął w duchu, albo cierpliwy taki.

Na okoliczność uziemienia niejakiego kontynuowałam, pięknie rozpoczęte rankiem, napierniczanie młotkiem. Można młotkować na siedząco, z wyprostowana nózią, co by kolanko nie cierpiało. Na przykład orzechy. Wczoraj zniosłam ze strychu dwa solidne wiadra. Dziś przytaszczyłam skrzynkę z hadesu oraz klocek spod babki do klepania kosy - ma takie akuratne wgłębienie po tej babce, które usprawnia młotkowanie. Orzechy mam zamiar zamienić na złoty szeląg i w zasadzie miło by było, jakby się nabywca jakiś znalazł płacący bardziej złoty ten szeląg niż miejscowych lichwiarz skupowy. Bo zawsze krew mnie nagła zalewa, jak potem w detalu widzę ten owoc mojego młotkowania i dłubania za cenę 2 i pół raza większą niż lichwiarz skłonny płacić.
Wyjątkowo młotkowanie odbyło się w kuchni. Zawsze robię to w hadesie, bo tam i tak idzie swój do swego. Dziś stwierdziłam, że marznąć nie będę a w końcu ja tu sprzątam, więc kto mi zabroni. Tymczasem łupki spod młotka piżgały gdzie chciały. Były i na ladzie kuchennej i w zlewie i w najdalszym kątku pod ławką. Jakim sposobem tam - nie wiem, chyba łuki zataczały. Psy i koty miały radochy trochę, bo wykradały orzechy. Czarna w celach konsumpcyjnych - zmyślna bestia - nie z wiaderka, a z kartonu, już zmłotkowane. Koty kradły całe, żeby sobie poturlać. Czym prędzej zbierałam je z podłogi, żeby tatuś nie uszkodził sobie potylicy nadepnąwszy na orzeszek, gdy się wyłoni ze swego torunia. Potem dołożyłam staranności i posprzątałam wszystko, zostawiwszy karton z urobkiem w kuchni. I poszłam do kóz. Chwilę mi zeszło, bo wigoru jakiegoś nabrałam nieoczekiwanego. Pokroiłam im jarzynki, nabrałam siana, wyczyściłam karmidła, wiadra umyłam i nalałam świeżej wody.Na chwilę zawiesiłam się na boksie Stefana i stałam, patrząc i słuchając, jak chrumkają sobie sianko szeleputku -  szeleputku, ciamku-ciamku.
I z tym wigorem wróciłam, mając zamiar wyprowadzić psy na trotuar. A tu sajgon - łupki porozwalane na podłodze, Czarna czai się po kątach, Księżniczki niet na horyzoncie. No to zaczęłam Czarną opierniczać. Skończyłam, wołam Księżniczkę, a Księżniczka nie przychodzi.Wchodzę do pokoju, świecę -  Księżniczka z łepetyną między nogami siedzi na dywanie na kupce wyjedzonych łupinek po orzeszkach. Słyszała ten opeer i, będąc w poczuciu winy, myślała, że to do niej. Stąd ten łepek między nogami i wzrok w bok. Moje biedne, niedożywione psy muszą sobie radzić, jak potrafią, ze zdobywaniem pożywienia.

Klementyna zaanektowała puste już wiadro i postanowiła tak sobie posiedzieć.

Ostatnio na niedożywionym ciałku Księżniczki odkryłam 2 guzki. W zasadzie one tam były wcześniej, wtedy kiedy odwiedzałyśmy pana weta z czym innym. Pan wet zlekceważył, a guzki jakby znikły. A teraz pojawiły się w postaci ciemnej plamki na sierści. Plamka wymacana okazała się guzkiem, a ja wpadłam w panikę, bo już sobie zaczęłam wyobrażać to i owo. Ten gruby, fanaberyjny, sapiący pies to całkiem spory kawałek mojego życia, więc tak jakoś mi trochę zależy, żeby tę resztę, co jej jeszcze została przeżyła w miarę komfortowo. W wyimaginowanej sytuacji 3 dni nie robiłoby różnicy, więc pozostawiłam te 3 dni na próbę kuracji domowymi sposobami. A na wszelkie skórne zmiany maść nagietkowa wykonana na oleju kokosowym i lanolinie, z dodatkiem lawendy i olejku z drzewa herbacianego sprawdza się świetnie. Tym razem też działa, co oznacza, że moja imaginacja przesadna bywa.

Krok za krokiem, krok po kroczku idą święta. A moje okna doczekać się nie mogą, kiedy się nimi zajmę. Od zewnątrz upaćkane przez wichury i deszcze, a od wewnątrz przez  zwierzakowe noski i łapki. Ale wszelkie akcje, wymagające gimnastyki typu "hop na krzesełko nózią i hop z krzesełka" będą musiały jeszcze poczekać. Wieszanie "brylantu" tudzież, bo dodatkowej wspinaczki na parapet wymaga. I przez ten czas przemyślę, jak go powiesić, żeby koty za chwilę, przy jego pomocy, nie rozwaliły szyby.

3 komentarze:

  1. Wiesz, a ja myślę, że jak chcesz się pozbyć problemu kolankowego na czas dłuższy niż np. tydzień czy miesiąc, to nie obędzie się bez reumatologa, ew. jakiegoś twardo-miękkiego chirurga ze strzykawą. Sama widziałam, jak mój Bratek (lekarski histeryk,który przez 20 lat nie pozwolił sobie nawet krwi pobrać ze strachu) bez jednego skrzywienia pozwolił sobie wbić w kolano igłę ze strzykawą (bocznie), strzykawę wyjęto, spuszczona z wnętrz kolana plyn od zapalenia i znów założono strzykawę, wstrzykując nią bezpośrednio do wewnątrz lek. Pomogło natychmiast i już nigdy nie wróciło. A jak wiesz, Bratek ma straszne rzeczy w stawach i kościach. Wiem, że są kłopoty w załatwieniu takiego specjalisty na cito i nie prywatnie, więc proponuję Ci wizytę na SORze. Przy odpowiednim zagajeniu powinni zabieg wykonać siłami jakiegoś dyżurnego lekarza o zbliżonej specjalizacji. Bo jak już kapusta pomogła tylko na trochę, to i antybiotyk sobie nie poradzi... A mycie okien zostaw, po cholerę Ci to? Jak ktoś wredny zapyta, czemu brudne, powiedz, że widzą przeciez, jaka jest pogoda! Ty się namyłaś i namęczyłaś, a tu pogoda zapluwa co kilka minut... O! Całuję i wyzdrowienia życzę szybkiego!!!!!!! Iwa, sama przecież wiesz, że najlepiej skutkują metody nagłe i radykalne.A po zachowaniu Bratka wnioskuję, że niespecjalnie to boli... I jeszcze: jestem ciekawa niezmiernie, jakiż to brylant i gdzie go wieszasz w związku z oknami???? Że na choince to przyjęłabym do wiadomości, ale tu to mi się nie kojarzy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Literówki nie moje, tylko tej głupiej klawiatury, starej jak swiat. Ostatnio aż boję się cokolwiek nad nią spożywać... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To wbijanie, czyli punkcję raz już miałam, na pozostałym kolanku ćwiczoną. Odnośnie radykalnych metod, to jest taka jedna w związku z bólami różnymi: "obciąć poniżej/powyżej bólu" (w zależności od tego, co boli - jak głowa - to poniżej) Nad klawiaturę najprzyjemniej spozywa się chleb z dżemem - tkim rzadki, który ścieka z kromki. Ew. może być mniód. Moje grozi tylko zasypanie popiołkiem wiadomym. A jeżeli chodzi o okna, to raczej kwestia tłumaczeń odpada. Samej mi osobiście przeszkadzają, bo nie dość, że poza - ponuro, to jeszcze ponurzej wygląda...

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..