środa, 27 stycznia 2016

kradzieje buszowali w nocy

Czy zdarzyło się Wam rano wstać i stwierdzić, spuściwszy nogi na podłogę, brak pantofla? Mnie się dziś właśnie zdarzyło. Co robimy? Zaglądamy pod łóżko, bo może skurczybyk powędrował. Nie ma. No to lukamy dalej po podłodze wokół. Nie ma. Więc ubieram ten jeden i kicam do dużego pokoju, który zawsze otworem stoi, albowiem przejściowy jest. Na pierwszy rzut oka  - nie ma. No to  - upadnij na kolana, czółko do gleby, strzelamy do samolotu i lukamy. Pod wersalkę -Nie ma. Powstań, padnij, skłon, lukaj. Nie ma. Toaletka w przedpokoju. Odsuwamy -Nie ma. Łazienka. Nie ma. Kuchnia z padaniem i skłonami  - nie ma. No i nie ma. Przepadł, wyparował, amba zjadła. Bo psy moje już od bardzo dawna obuwia nie jedzą (o ile jadały wcześniej, ale jak pamiętam - nie). Nawet jakby gdyby, to żaden pies żadnego buta nie skonsumował tak, żeby ślad po nim  nie pozostał. Zwłaszcza jak but z surowca niejadalnego. Szmacianny akuratnie.Zapowiedziałam kotom, że zostaną na tortury wzięte, jak się ciapeć nie znajdzie. I póki co poszłam ubrać inne kapcie.

Poszukiwania zostały zawieszone, bo harmonogram na dzisiaj napięty był, zwłaszcza w godzinach przedpołudniowych. Albowiem zapotrzebowanie przyszło na filcaki, przez Rzeszów potwierdzone, no to już wyjścia nie było. A filcaki takie można nabyć jedynie na targu. Więc załatwiłam, co było z rana do zrobienia i pojechaliśmy. Zahaczyłam jeszcze o moja ulubiona pasmanterie i nabyłam druty grube drewniane. Krótkie jakisik, jak na takie grube druty. Ale rozbestwionam, bo miałam kiedyś cudne drewniane druty dziesiątki, które były należycie długie. Drutów na krótkiej żyłce panie nie miały i znaczników takoż, ale obiecały mieć jeszcze w tym tygodniu. Nabyłam jeszcze przy okazji szpulki do singera, bo mam tylko dwie i jak mi potrzebne nici w innym kolorze, niż akurat nawinięty, to muszę odwijać, po czym skrzętnie chować do kieszeni i pamiętać, żeby wyrzucić.( Podobno dla kotów niebezpieczne bardzo nici walające się podłogą) Oraz długie cienkie igły. Nagła krew mnie zalewa, jak mam coś uszyć igła, która ledwie z palców wystaje. A niestety takie masochistyczne igły są najczęściej dostępne.A potem udaliśmy się na święto dyszla. Zajeżdżamy, a tu -zonk - pusto, aut nie ma, zajechać można dowolnie. Święto dyszla odwołane, czy co? Ale  nie, bo jadąc widzieliśmy kramy "Rumunów". Wysiadłam i lecę - faktycznie -cienizna jakaś -pusto, ani sprzedawców, ani klientów. Conajmniej o połowę mniej straganów niż zwykle. I, co najgorsze, mojego pana z filcakami tez nie było. Na wszelki pratiwopażarnyj obleciałam cały targ, że może gdzieś-coś-ktoś będzie miał na innym straganie. Ale niestety nie. Przy okazji wybiłam sobie z głowy kocyk z mikrofibry, bo wygląda toto fatalnie na żywo. Zero porównania z Pumy cudnym i cieplutkim kocykiem muchomorkiem - czerwonym w białe kropeczki. Jeszcze w sąsiednim Centrum zakupiłam chleb żytni z Bonusa, który należy do tych bardziej jadalnych. I pojechaliśmy do Cioty.

Ciotę jutro wypisują, więc zawiozłam jej ubrania, żeby jajka nie znosiła i nie wydzwaniała co pół godziny.
Kazała sobie aktualne filcaki wyczyścić jakoś, na wszelki wypadek.
Potem jeszcze nakarmić kota. W sama porę, bo kot już pochłonął wszystko, co mu w poniedziałek zostawiłam. Naniosłam węgla na zaś i drewna, oraz ogarnęłam trochę spiżarkę, robiąc radykalne czystki. No i pozbierałam rzeczy do prania. Ciotczyne oczywiście.
Na szczęście miałam dla Starszego ugotowane wczoraj flaki, więc zabrałam się za generalne czystki u mnie w pokoju. Tak mnie wzięło, pewnie po obejrzeniu stanu ciotczynej spiżarki i zakamarków, gdzie różności są przechowywane nie wiadomo po co i na co. Oraz przetrzymywane cosie, które powinny dawno w śmieciach się znajdować. Na koniec poodkurzałam. I rozpoczęłam ponowne poszukiwania kapcia. Starszy zasugerował, że może pod materacem na łóżku, co było idiotyzmem totalnym, ale przy kotach wszelkie idiotyzmy są prawdopodobne. Podniosłam więc ten materac  - no i jest! Co prawda nie pod materacem, a za nogą  łóżka. Tak wetknięty, że go z pozycji klęcznej widać nie było, albowiem łóżko mam zabytkowe nieco i ma szerokie nogi u dołu. Kotom się upiekło i tortur nie musiałam stosować.

Teraz mi się w łazience kończą gotować w pralce ciotczyne ręczniki, a na kuchence krupnik na kurczęcej nodze. Nastawiłam, żeby ciota miała jutro co zjeść, jak z tego szpitala wróci. Oczywiście ilość mi wyszła, jak dla drużyny głodnych saperów. Niestety, z kaszami wszelkimi zawsze przesadzam, mimo tyluletniej praktyki przy garach. Wciąż mi się wydaje, że ta "łyżka kaszy na twarz" to mało w przypadku krupniku. Ponieważ gotuję dla trzech osób na dwa dni, to powinno być 6 łyżek. No a jest 8 i gęstawo w garnku. Trudno, najwyżej resztę zjedzą psy. Odrobina kaszy jęczmiennej raz na jakiś długi czas im nie zaszkodzi.
A propos psów: Księżniczka doprowadziła mnie dziś do ciężkiej qrwicy. Ogarnąwszy tematy, poszłam z nimi, z bólem wielkim, około 15.30, na spacerek. Najpierw ciągnęła zawzięcie, oczywiście w zupełnie innym kierunku niż ten, który ustaliła sobie Czarna. Z tego ciągnięcia zawędrowałyśmy pod brzózki. A tam Księżniczka postanowiła, że sory, ale dalej to ona na tym sznurku nie pójdzie. No to Czarna do nogi, a Księżniczka na sznurku naprzód. Szła jak za karę, bo się wydarłam na nią i nakazałam naprzód i bez fanaberii. Było "naprzód", ale z fanaberiami. Obrażona wielce dociągnęła nas do końca brzózek, potem się podnieciła bardzo, bo tam na końcu sarny żerują i byłoby ewentualnie co wszamać (jakby nie dostrzegła ta z drugiego końca linki. Ale dostrzegła i nie pozwoliła). Więc doszła do początku tych brzózek, przeszłyśmy na drogę i odpięłam ją. I sobie pomknęła. Przez największe kałuże. Potem przez sad i na nasza drogę. I wpieriod tą drogą. A tam i błoto i woda stoi miejscami, a miejscami jeszcze resztki takiego podtopionego śniegu. Pomykała sobie dość daleko, my z Czarną za nią oczywiście. Aż w końcu jej się znudziło, stanęła i oznajmiła, że właściwie to możemy wracać, chociaż cel tych gonitw osiągnięty nie został. No to wracamy. A Księżniczce spodobało się po roli, bo mniej mokro niż na drodze. (Na szczęście, po niezaoranej roli) Po czym miała zamiar przez moje byłe grządki przemaszerować, co już przerosło moje możliwości akceptacji książęcych fanaberii i wrzasłam "na drogę". I poszła na drogę. A mnie to zawsze zastanawia, że jak gonią po roli i wrzasnę "na drogę", to idą na drogę. Bo skąd one wiedzą co to droga?
Skrzydełka mi zaczęły opadać, bo pomyślałam, że zaraz po powrocie i ogarnięciu psów z  błota, trzeba będzie z Księżniczką wychodzić znowu. Ale mnie zaskoczyła - pomknęła do sadu. Myślałam, że wyniuchała sarnie pozostałości i skorzysta z tego, że nie mogę zareagować natychmiast. A tu nie: Księżniczka zobaczyła cudną kępkę wysokich suchych trawek i wreszcie miała odpowiednie warunki toaletowe. Po powrocie dostały areszt na klatce schodowej. Czarna została dokładnie powycierana, bo nawet grzbiet miała uciapkany. Natomiast Księżniczkę czekało kolejne nieszczęście - wanna i końcówka prysznicowa. Massakra taka zakichana wiosna w styczniu.
A teraz idę lecę do siebie wreszcie. I może dziś skończę czapkę, którą wczoraj zaczęłam. Dla siebie tym razem. Z jakiejś kretyńskiej alpaki tureckiej (z nazwy ona alpaka, bo w sobie ma głównie akryl), która jest fatalnie skręcona i się po prostu rozsnuwa, jak się pociągnie. Robię w dwie nitki, bo na kłębku wygląda grubo, ale jak co do czego to cienizna, w dodatku nierówna. I trzecia nitka szarej włóczki w większości wełnianej. I wychodzi mi niestety nie tak, jak sobie zaplanowałam, bo na lewych oczkach, które miały być prawą strona czapki, widać głównie tę szarą dodatkową nitkę. Trudno, uhaha, zmiana planów.
Jeszcze muszę zaczekać na te ręczniki, coby je po kaloryferach porozwieszać, to wyschną na jutro i od razu odwieziemy. I tak trzeba będzie ciotce zakupy zrobić, bo chleb sczerstwiał przez tydzień (na szczęście nie zakwitł , to wzięłam wysuszyć kozom w piekarniku - będą miały parę dni radochy) oraz miotłę zakupić jakowąś bo te jej masochistyczne zabytkowe 4 kłaki raczej się do zamiatania nie nadają. Z góry zakładam, że i tak żadna nie będzie tak dobra, jak była ta, z której owe cztery kłaki pieczołowicie przechowuje na kiju) Właśnie pralka mnie zawołała.
No to pa...

3 komentarze:

  1. I znowu U Ciebie gęsto od wydarzeń i niespodzianka dla mnie bo mieszkam niedaleko Rzeszowa więc jakby somsiadka jestem. Teraz bardziej bliskie te sprawy, które opisujesz wieczorowa porą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jakoś wcześniej nie "kumnęłaś", że z Marią mówimy sobie, że my zza miedzy? Więc z Toba także "sumsiadka", tyle, że trochę dalej. Maria to tak jakby o rzut beretem. Teraz, jak zrobili tę trasę szybkiego ruchu na dojeździe do autostrady, to 15 minut autem. Chyba, że P. zakorkowany, bo teraz to jest permanentne.

      Usuń
  2. Byłam ,przeczytałam - fajne .Pozdrawiam Krystyna2

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..