piątek, 5 lutego 2016

czwartek

Tłusty. Niby...
Poszłam po rozum do głowy, albo raczej puknęłam się tylnom łabom w środek czółka i odstąpiłam od wcześniej zamierzonego zamiaru wysmażania czegokolwiek tłustoczwartkowego.
W zamian wysmażę tego posta...

Wczoraj byłam prawie padłem. Ale musiałam zaliczyć miasteczko. Bo:
-umówiłam się z przemiłymi paniami z Ulubionej (jedynej zresztą. Prawie.) Pasmanterii w kwestii guzików i drutów, co miały mi zamówić
-Dziecko Krakowskie (już nie piszę - Miastowe, bo teraz miastowe są oba dziecka) zapragnęło mieć imbryczek z Bolesławca ominąwszy cenę zagranicznoturystyczną ze Sławkowskiej.
- Ciota wymagała dostawy wiktuałów.
Do pasmanterii zabrałam kurtkę, w której miały być wymieniane guziki. I to był najlepszy pomysł. Pani chwile polatała po półkach, wyszukała tych guzików różnych z 6, następnie drogą układania na kurtce zostały wybrane i zakupione najwłaściwsze.(Nadmienię tylko, że chodzi o kurtkę, która dostałam w spadku po Dziecku. Kurtka jest z topsikreta i dziwię się bardzo, jak szanująca się firma mogła wyposażyć ją w takie okropne guziki. No, w każdym razie, ja jej z tymi guzikami do ludzi nie ubiorę. Tak, że na razie wisi. I czeka na lepsze czasy, kiedy dojrzeję do umartwiania się - tam jest 16 guzików do wymiany! I niestety, żadne hop siup na leniwca sprawy nie załatwi. Jedynie staranne szycie, jeżeli nie mają się urywać co chwila i gubić w dodatku)
                                   

Nie dość, że błyszczące, to jeszcze jakieś grafitowo-szare. Brrr.....

Imbryczek nabyłam. 
 Cena była mocno konkurencyjna w stosunku do Sławkowskiej. To nabyłam jeszcze miseczkę, na coś drobnego do herbaty przegryzienia. I zrobiłam zdjęcie na chybcika, żeby Dziecku posłać.

Potem jeszcze zakupy dla Cioty. Zawiozłam jej też kilka gołąbków, odjąwszy Starszemu od ust (Tym razem w kapuście włoskiej - ryżowo-jęczmienne. Poprzednio zrobiłam w pekińskiej i to był błąd - rozłaziło się to-to cudownie, taka ryżowo-kapuściana ciaparyga się zrobiła, a kapustą można było się udławić, tak "łykowata" się okazała po ugotowaniu. Kolejna wpadka z internetowymi przepisami. Profilaktycznie nie zauważyłam pustej węglarki koło kuchni, bo nie byłam w stanie taszczyć wiader z węglem z piwnicy. Może się "Beret" nawinie, to przyniesie.
A potem już mi się nie udało nie zauważyć, że kozy nie mają siana i że wygasło w piecu. U-ha-ha.
Polazłam do tego siana z gołymi ręcami, bo przekonanie miałam dziwne, że robocze rękawiczki mam u kóz. Niestety - nie miałam. Nie lubię upychać siana do siatek "gołymi ręcami" - mam bardzo suchą skórę dłoni, która jest jak bibułka, nawet przy upychaniu tego siana są zawsze jakieś straty. Ale, że poszukiwanie rękawiczek wymagało dodatkowego wydatkowania energii, której zasoby miałam wczoraj marnieńkie, więc upchałam to siano bez. 
A dziś od rana próbowałam zaradzić brakom energetycznym i poprzebywać nieco na powietrzu. Sam spacer z psami nie wystarczył, bo Księżniczka była mocno niechętna jakoś i ciągnęła do domu. Wypuściłam na trochę Stefana, coby pohasał korzystając z tej idiotycznej wiosny. I zaraz tego pożałowałam, bo Stefan hasnął sobie jakby nadmiernie, pośliznął się i wyciął orła pod obórką, na betonowej płycie. Potem stał jakoś niezdecydowanie na tych swoich tylnych cybuchach, więc go upchnęłam na powrót do boksu. Obmacałam, co pozwolił i nie stwierdziwszy uszkodzeń- polazłam. Naostrzyć sekator w celu nacięcia wierzbowych gałęzi. Bo dawno już nie miały, przez tę zimę, co to chwilę była.. 
Nacięłam, dość grubych. Zapodałam po jednej i wróciłam do domu.I zaczęłam się zmuszać do twórczości, która już zaplanowana była od kilku dni, obmyślana w szczegółach. Tylko działać. Nawet substraty już nagotowane walały się po mieszkaniu. Jak w końcu przyszło co do czego, to okazało się, że pierwotne założenia były takie se i muszą zostać skorygowane. Korekta dotyczyła substratów i technologii wykonania.
Miało być wykonane totalnie na leniwca, bezszwowo, z użyciem takera. Niestety, taker odmówił współpracy. Zdaje się, że tym razem definitywnie. Raz go Dziecko reanimowało, ale teraz Dziecka nie ma, ja się na reanimacji nie znam, a jak poczekam do przyjazdu, to mogę już pomysłu nie zrealizować, bo mi przejdzie. Więc musiało być szwowo, przy użyciu maszyny do szycia.
Ostateczny efekt jest taki:
Jak by tak ktoś-coś miał naprzeciwko, to od razu nadmieniam, że nie jest to żadna pufa salonowa, a jedynie podnóżek. Dla ulżenia nóżkom, jak zasiadam w fotelu, bo tak mi jakoś lepiej, jak końcówki są trochę wyżej niż na glebie. Starałam się to zrobić w miarę równo i estetycznie. Niestety, nić do guzików musiała być przeciągana wielką igłą od dołu i ucelowanie w zamierzony punkt było mocno problematyczne. Jakoś się udało, mniej więcej.

Pierwsza wypróbowała Klementyna. I pies jej mordę lizał...
Macie tak? Żeby kotu pies mordę lizał? Czarna robi to namiętnie. A koty nie mają nic naprzeciwko.

Tośka też. Ja już chyba nawet wiem, jak ten podnóżek będzie za parę dni wyglądał. Jak się domyślacie zapewne, jest obciągnięty sztruksem. Na szczęście bawełnianym, więc będzie odporniejszy na szczotkowanie. Wstępnie zamierzałam do obciągnięcia wykorzystać sweter, którego nie używam. Ale zobaczyłam oczyma duszy pazury na tym swetrze i zrezygnowałam z pomysłu natychmiast. Poza tym, sweter, po bliższych oględzinach okazał się wełniany. A skoro tyle prań w automacie przetrwał bez szwanku, to znaczy, że wełna jakaś porządna na nim i szkoda jej kotom w pazury oddawać.

No, tak. Zdaje się, że zrobiłam kotom fajne miejsce do wylegiwania się. Właściwie, to mogłam użyć tej skrzynki po butelkach jako podnóżka bez cudów żadnych. Ale chodziło mi o to, żeby nie drapać nią lakieru na parkiecie. No i masz. To znaczy - nie masz. Bo jest rzeczą powszechnie wiadomą, że jak kot śpi, to ma spać, gdzie się położył .Właśnie Klementyna śpi sobie na moim podnóżku jak zabita  - pogłaskana, nawet uchem nie strzepnęła. I co? Przecież nie zrzucę takiego zaspanego kota, żeby swoje kopytka tam wyciągnąć. Poumartwiam się jeszcze chwilę i pójdę przyjąć pozycje horyzontalną. Przesunąwszy uprzednio Księżniczkę, która chrapie melodyjnie, na drugą połowę łóżka. Psa jakoś można, Pies to pies.
Przyszedł Kotełeczek Arełeczek i dałam mu troszkę chrupek. Najciszej, jak potrafiłam. Tajniacko absolutnie. I już nie muszę zrzucać Klementyny z podnóżka. Zrzuciłam ją natomiast z komody, na której konsumuje Arełeczek, bo by wyżarła, odgoniwszy go uprzednio od miski. Zresztą, ona nawet nie odgania. Po prostu podchodzi, przycupnie sobie obok i Arełeczek, jako dżentelmen ustępuje jej miejsca. A Klementyna jest z tych, co to zeżarłaby konia z kopytami i zapytała, czemu taki malutki był. Poza tym, zawsze najbardziej nęci ją to, co w cudzej misce. Nawet, jeżeli jest to dokładnie to samo, co we własnej.  

A tak, na marginesie całkiem, to przerzuciłam się na coś takiego:

Oczywiście mam na myśli to długie, częściowo białe. Nie te miedziane garnki.
A propos miedzianych garnków - to to z tyłu to jest właśnie "nocnik". Tak na prawdę, to takie naczynia służyły chyba do wynoszenia popiołu z kominka. U mnie służy za skład krawieckich prepitetów -szpilki na poduszce, miarka, nożyczki do nitek. No i te królicze pomponiki się tam znalazły, a potem zostały odkryte przez którąś kotę i potraktowane jako mysz.

Zmiana została wymuszona częściowo przez obsadę granicy szengen. Międzynarodową (obsadę, oczywiście). Tak, że nie bardzo wiadomo, komu w łapę dać i czy w ogóle biorą. Tak, że dostawy zrobiły się niesystematyczne, zaopatrzenie niepewne, a w dodatku jakieś śmierdziele straszne się pojawiły. Wobec powyższego postanowiłam się uniezależnić od sytuacji politycznej. Jak zwykle zresztą.... Tylko mi nie marudźcie. Czytać umiem, swoje wiem. Jak dojrzeję do rzucenia całkiem, to rzucę. Na razie mam zbyt nieciekawe doświadczenia z poprzedniego, siedmioletniego okresu niepalenia. 

Klementyna zszamała resztkę Arkowych chrupek i ułożyła się z powrotem na moim podnóżku.Nie zdążyłam wykorzystać okazji, kiedy szamała, więc pójdę zalegać, bo końcówki dolne protestują.
Aha, jeszcze Wam powiem, że dzisiaj ja strzeliłam focha. To znaczy, niby nie strzelałam, ale wzięłam się bezfochowo obraziłam. Starszy polazł przed południem na dół, coś tam przy piecu podudrał i przylazł, marudząc, że ja wszystko robię na odpierdol, bo dymnice były zatkane, tak, że szczotka nie weszła. Ponieważ czyszczę te dymnice systematycznie, nie stwierdziłam nigdy takiego zatkania, żeby szczotka nie weszła. Jedynie problem jest, w co się tę szczotkę pcha, bo bez poświecenia czymsik, trudno w dymnice ucelować. W każdym razie olałam temat pod hasłem: "nie umiem - nie robię" i miałam św. spokój do wieczora.

No, a jakby tak komu się przypomniało, z jakiegoś powodu przysłowie "starość - nie radość, młodość - nie wieczność" to ja polecam, zguglajcie sobie takiego bloga @advanced@style@. Polecam serdecznie. Z powodów wielu....



11 komentarzy:

  1. Advanced style ... noż kurczę, trzeba w sobie coś mieć, lekkiego, frywolnego, trochę nawet olewającego świat, a nawet prowokującego:-) absolutnie tego nie umiem, już widzę, jak brykam po Pogórzu w tych powłóczystych szatkach, ozdobnych beretach i woalkach:-) nie miałabym w sobie tyle odwagi, a poza tym niesłychanie cenię sobie prostotę, a kolory to teraz ciągle włażą mi w rękę jakieś ochronne, moro, oliwkowe, szarawe, niedługo nie będzie mnie widać wśród krzaków, a na głowie wyrosną liście:-)
    A w kwestii guzików do kurteczki, czasami można coś fajnego wyszukać w sh za złotówki, odpruć guziki, resztę na szmaty ... wydziergałam kiedyś swetrzysko wielkie z włóczki z odzysku, a guziki w pasmanterii kosztowały mnie sto razy więcej, niż sweter:-)
    Pączków nasmażyłam, ale w przeddzień, przecież trzeba marmoladę różaną wykorzystać, com to sobie narobiła zapasów przez lato; tak sobie myślałam, że może wyjdę trochę do ogrodu pograbić liście, bo wyłażą nie wiadomo skąd, ale słońce szybko schowało się i zimno jednak jeszcze jest; to pojechałam na myjnię i umyłam SAMA "czołg", bo nawet przez boczne szyby świata nie było już widać, najbardziej mnie deprymują te guziki,przyciski, instrukcje, ale jakoś poszło:-)
    pozdrawiam wczesnym rankiem, szarpana z boku za rękaw przez Mimi:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, to dzisiaj skowronkiem byłaś!
      Odnośnie ADVANCED - przede wszystkim trzeba żyć w innym społeczeństwie, niż nasze.Tzn, w takim, ze jak nawet byś się kotarą z salonu owinęła, spiąwszy ja pawim piórkiem -to nikt Cie paluchem nie pokaże, nikt Cie nie obśmieje, kółka na czole ukręciwszy, nikt sobie karku nie skręci, za Tobą się oglądając.
      A na grabienie chyba jednak za mokro było, a teraz mokrzej jeszcze i bielej (coś u mnie leży miejscami na gumnie)Pozdrawiam takoż, bez szarpania za rękaw, bo nie maja dojścia

      Usuń
    2. w sanatorium zawsze się trafi kilka starszych pań w stylu "jestem w tym wieku że mi wszystko wolno, możecie mi naskoczyć".

      Usuń
  2. Kurtka genialna wsprost. Może te guziki to miały być takie - wojskowe ale niemilitarne? a jakie będą?
    podnóżek znakomity. podkopytnik jest sprzętem niezbędnym - nie da się usiąść na fotelu i nie podeprzeć odnóży. Mój na szczęście ma takie gabaryty, że i ja i kota ( a kiedyś nawet 2 kota) się mieścimy.
    Imbryk &co wyjątkowo urodziwy.
    Ale takie story poranne to wielka frajda. Prawie ekran obryzgałam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie miały takie być. No, ale żeby choć metalowe były, to bym pewnie zniosła. A one są takie tandetnie plastikowo-świecące, a przy tym usiłują udawać, że są metalowe. Nie lubię, jako coś udaje coś innego. Na ogół... Plastik udający drewno!Beton udający szlachetny kamień! No, nie. Chociaż widziałam beton udający drewno, ale to było już prawie dzieło sztuki.

      Usuń
  3. Ten Bolesławiec tyle już trwa i ciągłe ma wdzięk i styl. I imbryczek i miseczka urocze. Kurtka cudna ale ten rozmiar, całkiem nie na mnie, nawet w sferze marzeń. Ale ten styl advanced jak najbardziej dla mnie, niech no tylko skończę 70-siatkę to hasło Klarki będzie moje, nie tylko w sanatorium.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To myślisz, że to już po siedemdziesiątce "wszystko wolno"?
      Bo te panie ze zdjęć najczęściej mają ok. 90-tki.
      A kurtka jest w rozmiarze 42. I to jest topsecret, więc jest NA PEWNO, 42. Dla mnie nieco za luźna, ale dobrze, bo cienka, więc sweter się zmieści grubszy pod spodem.

      Usuń
    2. Tak myślę. Jak się udało dożyc w zdrowiu do 70 siatki to jakaś nagroda się należy. W dodatku to "wszystko" nikomu już nie szkodzi bo i siły nie te i doświadczenie gasi zbyt ekscentryczne wyskoki.

      Usuń
    3. I właściwie masz rację. Nagroda za to, że "mimo wszystko" się jakoś udało i w zdrowiu. I właściwie, to dlaczego odkładać na "kiedyś", skoro tego kiedyś może nie być.

      Usuń
    4. Niby masz rację ale nie tak łatwo wyczuć moment. By dzieci się nie wstydziły a wnuki nie wyśmiały. Bo to "możecie mi naskoczyć" nie dotyczy najmilszych i najukochańszych.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..