wtorek, 16 lutego 2016

czy masz piec chlebowy

zapytywała mnie pewna pani, chwilę ładną temu z metropolii translokowana na wieś. I czy w nim umiesz rozpalić. I jak nie, to czy ma ci kto pokazać.Bo ja tu czytam, tam czytam, że ten ma, a tamten chce mieć koniecznie. A ty już na wsi kupę lat mieszkasz, no więc jak?
Otóż: piec chlebowy posiadam. Prawdziwy. Przetestowany wielokrotnie. Posiadam takowoż kuchnię węglową. Oraz wędzarnię. I to w dodatku wykoncypowaną tak, że obsługuje się ją nie wychodząc z domu.
Pieca chlebowego nie umiem obsługiwać. Jest to sztuka przekazywana z matki na córkę. I na ogół dotyczy jednego konkretnego pieca. (Choć, opanowawszy ten jeden, zapewne łatwiej jest opanować jakiś inny). Mnie tej sztuki nie miał kto nauczyć, ponieważ wychowałam się w mieście. Nie w bloku co prawda, lecz w domu z ooolbrzymim ogrodem. U Dziadków piec chlebowy istniał, ale jedynie z bardzo wczesnego dzieciństwa pamiętam pieczenie w nim chleba. Później Babcia wypiekała w nim świąteczne drożdżowe buły w ilościach zawrotnych. A jeszcze później służył do przechowywania blach do pieczenia ciasta.
Dzisiejszymi czasy piec chlebowy stał się masthewem dla rzesz wielkomieszczan, którzy zakupili chaty na wsi i uprawiają "powrót do korzeni", z pełnym selfmadem i samowystarczalnością. Co się często przeradza w sztukę dla sztuki. A dla mnie "sztuka dla sztuki" może istnieć w sztuce, a nie w codziennej codzienności. Codzienna codzienność ma być praktyczna, potraktowana tak, by stawała się jak najmniej upierdliwa i absorbująca niedogodnościami. Zwłaszcza tymi, które sami fundujemy sobie dla jakiejś idei.
Matka mojego Starszego jeszcze w tym piecu chleb piekła. Na stanie było wtedy w domu jakieś pięć osób plus dochodzący ludzie, do pomocy w pracach polowych. Piekła ten chleb raz na dwa tygodnie, w ilości na te dwa tygodnie wystarczającej.
Pytanie: kto dziś ma ochotę na jedzenie dwutygodniowego chleba. Nawet jeżeli ten piecowy nie czerstwieje tak szybko jak przemysłowy?
I dalej: rozpalony piec chlebowy prosi się o pełne wykorzystanie. Czyli należy po chlebie włożyć do niego jakąś drożdżowa bułę, a po tej bule ucierany placek np. I oczywiście wstawiać w te ogromne czeluście jedną bułę, czy jeden placek po prostu nie wypada. Tak więc trzeba by było, w czasie kiedy chleb wyrasta, zaczynić bułę. Jak buła siedzi w piecu - ukręcić ciasto. Uprzednio oczywiście przygotować odpowiednie drewno i w piecu napalić. Wypiec te wszystkie ciasta, po czym paść na ryj. Tylko: dla jakiej idei? Żeby było jak praojce? Dla "praojców" to miało sens praktyczny. A dzisiaj? Praktycznego sensu nie widzę żadnego. Praktycznie, to sobie upiekę chleb w piekarniku kuchenki gazowej ogrzewanym prądem lub w maszynie do chleba. Trudno, będzie mniej ekologicznie, bo zużyję trochę prądu. I trochę drożej, bo za ten prąd zapłacę, a patyki do rozpalenia w piecu miałabym darmo.  (Oczywiście zakładając, że moja własna praca, fizyczna nawet, nie ma żadnej wartości)
Trudno uchacha, mówta, co chceta.
Niektóre takie tam są dla mnie takimi przedstawieniami pod publiczkę, albo życiem w nieustającym teatrze, czy "zabawą w wiejskość" albo "ekologiczność" albo "zdrowo się odżywiamy".
Bo np. takie latanie w białych giezłach, na bosaka, z włosem a la topielica. W białym gieźle można, owszem, w niedzielę w południe. I to tylko przez chwilę.Bo jak się tyłek w tym białym gieźle na trawie posadzi, to potem trzeba szukać środka do usuwania plam z trawy.A fryzura a la topielica jest bardzo niepraktyczna, a nawet niebezpieczna.  Kocmołuchem nie jestem, ale na wsi, wykonując codzienne obowiązki, trudno latać w białym gieźle. Ubieram rano czyste portki. Jem śniadanko, piję kawkę, a potem idę do kotła. I okazuje się, że akurat nadeszła pora, żeby mu dymnice wyczyścić. Sadza, chcąc nie chcąc sobie poleci tu czy tam. Rękaw podciągnięty do łokcia, ale się ubrudzi. Potem tym rękawem przejedzie się po czyściutkich porteczkach. Ostatnio rozbierałam się z wierzchniej odzieży przed wejściem do mieszkania. A zaręczam, że czynności owe mam dość opanowane i wiem, od której strony się do tego zabrać, żeby było sprawnie i bezboleśnie. I pukam się w czoło, po jakie licho ciężkie ja te czyste porteczki rano ubierałam. Nie było to założyć wczorajszych, dosmolić je do końca, a czyste ubrać po wyczerpaniu harmonogramu?
Czy takie tam: nic nie wyrzucamy, wszystko recyklingujemy, apcykligujemy itd. Po czym ze starych dzinsków i kawałka firanki szyje się spódnicę. W dodatku byle tylko się to kupy trzymało, czyli szybko i bezboleśnie. No, rany julek! Prawdziwe dżinski można nosić 30 lat. I ja takie mam. Noszę 30 lat. Do upadłego je noszę. Tzn. jak mi trzasną na kolanach, co im po trzydziestu latach wolno, to obcinam i mam krótkie portki na dalszych parę lat. A potem wyrzucam, bo już mi wolno. Inne dżinski niż "prawdziwe" nie wymagają ani chwili dalszej uwagi w momencie, jak przestają być użyteczne jako dżinski. I szkoda im poświęcać czas na przerobienie ich na "nową" część garderoby, bardzo problematycznej jakości i urody.
Miałam "ciotkę" w hameryce, która prowadziła zakład krawiecki. Hołdowała zasadzie "nie wyrzucać". I nie wyrzucała ścinków materiałów pozostałych po skrojeniu strojów dla klientek. Wysyłała je następnie do "starego kraju" uszczęśliwiając ubogich krewnych. Tyle, że "ciotka" owa nie układała pewnie wykrojów na materiale, jak moja Mama, żeby było jak najekonomiczniej. I z owych "ścinków", bez wielkich cudów, Mama szyła potem dla nas sukieneczki. Bynajmniej nie paczłorkowe!
No, a apcyklingowanie plastikowych butelek po napojach w celu zamiany ich na piękne kwiatowe ogródeczki, palisady itp, tudzież zużytych opon w celach dekoratorskich lub architektonicznych uważam za karalne zaśmiecanie Planety połączone z karalnym bezguściem.
Czy jakieś tam na siłę eko albo jemy zdrowo. I przepisik na mięseczko. Zdrowe, bo nie smażone, nie pieczone, zero tłuszczu! Ale przepisik zaleca mięseczko umamlać przed dalszą obróbką w przyprawach. takich jak @delikat@ marki@knorr@ i @vegeta@. No, bez jaj! Samo zdrowie! Albo w środku zimy serek z rzodkieweczką. Mniam chemiczne! Albo wegetariańskie czy frutariańskie przepisy, bazujące głownie na egzotycznych owocach. Podczas, gdy starzy Chińczycy, już dawno powiedzieli, że należy jeść to, co wyrosło tam, gdzie żyjesz. I w odpowiedniej w dodatku porze, nie w szklarni na włóknie kokosowym podkarmiane rureczkami. A życie uczy (jeżeli jesteśmy dobrymi uczniami to nas czegoś nauczy), że starzy Chińczycy, także Indianie oraz Górale w wielu dziedzinach mieli rację.
Albo robienie z dzieciaka wariata i pakowanie mu do śniadaniówki pokrojonych marchewek i garści orzeszków arachidowych. Równie idiotyczne, jak dawanie dzieciakowi dwa złote, żeby sobie kupiło drożdżówkę, choć może nieco w innym aspekcie.
Podobno całe nasze życie to teatr. Ale nie róbmy z niego cyrku.
Tak więc, w piecu chlebowym nie rozpalę, bo kurtyna mogłaby nie zdążyć opaść zanim padłabym na ryj przed publiką...

14 komentarzy:

  1. Sama prawda przez Ciebie przemawia, codzienność musi być praktyczna. Ale czasem człowiek ma potrzebę przygody i niech wtedy się pobawi w wiejskość, eko czy recykling. Ja tak właśnie robię. Ponieważ na codzień mieszkam w praktycznym, wygodnym mieszkaniu, raz na jakiś czas wyjeżdżam do chaty by tam się rozkosznie pomęczyć nosząc wodę z potoka, gotując na piecyku czy próbując ogrzać nieszczelną izbę owym piecykiem. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i właśnie o to chodzi. Może nawet nie tyle o przygodę, a o jakąś zmianę w naszej codzienności. Zmianę otoczenia, zmianę ludzi, którzy są wokół lub zmianę na brak ludzi w ogóle. Poobcowanie z przyrodą, naładowanie akumulatorów. Tak Ty, w Twojej "Chacie skraja", a Maria w swoim cudnym domeczku na Pogórzu...

      Usuń
  2. Tak, to wszystko prawda, chleb na zakwasie, palenie w piecu, i 2 dni nie wyjął z życiorysu; oprócz chleba i słodkości biegałam jeszcze w międzyczasie do lasu grzybów nazbierać, bo szkoda, żeby piec bezproduktywnie stygł, albo do sadu jabłek nazbierać, bo tak po prawdzie, świetnie suszą się w chlebowym; i co? już będzie 3 rok, jak w piecu nawet nie przepalone; praktyczna do bólu, odarłaś wiejskie życie z całej romantyczności, giezłeczka, włosa rozwianego, pieców chlebowych i marketowej marchewki do pudełka śniadaniowego:-)
    tak się bujamy w naszym życiu z jednej skrajności w drugą, a ze wszystkiego trzeba pewnie wybrać dla siebie, co najlepsze, żeby nie katować się rygorem, a cieszyć się życiem; bardzo trafne i zdrowe spostrzeżenia; pozdrowienia ślę zza miedzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie drażni (jeżeli jest to odpowiednie określenie) sztuczność, która przez to przebija. Oraz brak zastanowienia. Brak namysłu. Dotarcie do "złtego środka" wymaga (chyba) doświadczenia oraz namysłu. Pewnie nie zawsze się udaje ten złty środek znaleźć. Często pchamy się w akcje, które w większości dają ten efekt, co "para w gwizdek" - trochę szumu pozostaje. Czasem zbyt dużo szumu właśnie.

      Usuń
  3. Słusznie prawisz Iwonko :)
    Pozdrowienia, Rena

    OdpowiedzUsuń
  4. Podchodząc do wszystkiego w ten sposób można każdą mądrą rzecz doprowadzić do absurdu, tak w jedną jak i drugą stronę. Nie wszystko da się przeliczyć (tak wprost) na pieniądze nie wszystko mądrzy ludzie przeliczają na pieniądze. Robimy wszystko to o czym piszesz z drwina. Różnica w tym co robimy od Twoich wywodów jest taka że, na wsi mieszkamy od prawie trzydziestu lat.,,Niektóre takie tam są dla mnie takimi przedstawieniami pod publiczkę, albo życiem w nieustającym teatrze, czy "zabawą w wiejskość" albo "ekologiczność" albo "zdrowo się odżywiamy"" Nie musimy nic udawać ani robić pod publiczkę. Chleb pieczemy od ponad roku, nie dlatego że lubimy jeść stary ale dlatego bo po kilku wizytach i rozmowach w znajomych piekarniach i rozmowach ze znajomymi doświadczonymi lekarzami postanowiliśmy nie dać się truć. To co jest dodawane teraz już przez wszystkie piekarnie do chleba, to prosta droga do różnych chorób zwanych popularnie cywilizacyjnymi. Pieczemy chleb raz na tydzień z razowej mąki żytniej z zaprzyjaźnionego atestowanego eko-młyna. W naszym chlebie jest tylko mąka żytnia, zakwas żytni, woda, sól i dodatki siemię, kminek... Nie używaliśmy żadnych veget i tym podobnych, gdyż mamy wiedzę i świadomość czym jest glutaminian sodu i inne atrakcyjne dodatki. Nie pijemy cocacol i innych kolorowych atrakcji.
    ,,Podobno całe nasze życie to teatr. Ale nie róbmy z niego cyrku'' Hmm, z tego co czytaliśmy dręczy cię sporo przypadłości zdrowotnych, nasz przyjaciel jeden z lepszych lekarzy specjalistów od medycyny Tybetańskiej w Polsce zawsze powtarza stare Chińskie powiedzonko,,jesteś tym co zjadasz'' Większość dzisiejszych chorób które dopadają coraz młodszych polaków bierze się z gówna które zjadają. Pewnie nie wiesz że niedawne badania wykazały że, dzisiejszy sześciolatek zjada przez ten krótki czas życia tyle cukru ile 100 lat temu człowiek nie zjadał przez całe życie.
    Nazywanie mądrych zachowań cyrkiem... hmm, to wynik ignorancji albo po prostu wytłumaczenie wygodnictwa.
    Pozdrawiamy :)
    P.S.
    Czytaliśmy kiedyś na forum ,,gdzie uchodzisz niestety za guru'' Twoje dyskusje i opinie na temat rolnictwa ekologicznego, no cóż to całkowity brak podstawowej wiedzy :)
    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba się nie zrozumieliśmy. I to zdecydowanie źle się zrozumieliśmy. Nie naigrywam się ze "zdrowego" trybu życia. Zdecydowanie chodzi mi jedynie o robienie pewnych rzeczy niejako "na pokaz", jak napisałam "jako sztuka dla sztuki" Wszystko co robimy powinno czemuś służyć ważniejszemu, niż pokazanie swojej inności, czy oryginalnośći. Ani z tego bloga, ani z tamtych wypowiedzi nie wynika wszystko o mnie. W szczególności, nie wynika -jak się odżywiam. Z niczego też nie wynika mój pogląd na rolnictwo ekologiczne. Cyrk to jest dla mnie latanie w białych giezłach i pakowanie dziecku do śniadaniówki marketowej marchewki i marketowych fistaszków w ramach zdrowej i jedynie słusznej diety. Analogicznie, jak karmienie niemowlaka "obiadkiem" ze słoiczka, bo "taki zdrowy", czy wycieranie pupy chusteczkami, bo "tak antybakteryjnie", zamiast wsadzenie jej pod kran.
      Oczywiście nikt z nas pełnej wiedzy we wszelakich dziedzinach nie ma. Ja natomiast staram się by moje wypowiedzi miały jakąś podstawę merytoryczną, nie tę, że JPDPwM.
      Jak można było wyczytać z tego wpisu, również co nieco wiem w zakresie chińskich nauk o jedzeniu, nawet nie mając pod ręką tybetańskiego medyka.
      Chleb zaczęłam piec jakieś dwadzieścia parę lat temu. Z pewną regularnością, a był czas, kiedy jadałam tylko taki chleb. Bazując na mące z własnego ziarna i otrębach z tegoż.Do czego skłoniły mnie nie wizyty w znajomych piekarniach i rozmowy ze znajomymi lekarzami, a jedynie "skład" widniejący na etykiecie chleba. I to może tyle w tej kwestii. Sugeruję przeczytać ten wpis jeszcze raz....

      Usuń
    2. @Kozi las. Prawdziwa dyskusja jest na argumenty o a nie od personam. Akapit o zdrowotności Autorki bloga jest chamskim wtrętem i należałoby go usunąć.

      Usuń
    3. ,,Akapit o zdrowotności Autorki bloga jest chamskim wtrętem'' nie napisaliśmy niczego czego nie można by było przeczytać na tym blogu, więc może z tym chamstwem proszę uważać.
      Co do argumentów to prosimy przeczytać nasz komentarz jest pełen argumentów , poza tym jesteśmy pewni że autorka nie potrzebuje nędznych adwokatów.

      Usuń
  5. Kozi las ,czytałam kilka komentarzy przez Was napisanych,w każdym jest tyle jadu ,jak z tym przykładem cukru , przez Was przytoczonym.Kozi lasku,że też Wam się tak chce.Czytam bloga colorado i wiem ,że na pewno nie potrzebuje "żadnych" adwokatów, z pewnością daje sobie radę sama.Skąd w Was tyle zła i nienawiści ,którą muszę przyznać, ubieracie w dosyć zgrabne zdania. Krystyna

    OdpowiedzUsuń
  6. Hm ja pozwolę sobie merytorycznie..
    Jakbym miała piec chlebowy, pewnie bym go używała, raz na dwa tygodnie właśnie,bo tyle na żytni razowy zakwasowy z młyńskiej mąki jest w sam raz :) ale wiem i rozumiem ,czemu Pani nie..
    Co do marchewki, to dzieci u mnie dostają taką W SZKOLE,obraną, pokrojoną, zapakowaną w folijkę..czasem jest jabłuszko w cwiartkach, które jakims cudem nie ciemnieje ( nie sadzę, żeby wytwórnia- przetwórnia korzystała z soku cytrynowego do tego celu). Ja wciskam im za to orzechy włoskie z pewnego zaprzyjaźnionego sadu.. :) i cykorię, która nawet jeśli nie jest polska, to jest akurat zimowo - sezonowym warzywem.
    Jedno z moich dzieci dostało wiosną białe giezło, no nie mogę tego nie napisać..z okazji "słowiańskiej" imprezy u znajomych. Uszyte na szybko z prześcieradła, okazało się ulubioną sukienką (do tego własnie fryz na toipielicę, bose stopy) i na łąkę, i do kóz, i do miasta..( ile się naprosiłam, ze nie moze tak chodzić, bo w końcu opieka społeczna sie zainteresuje - wytłumaczcie ośmiolatce..) jak juz wygladało jak szmata, kompletnie, i nic nie dało bielenie na rosie o poranku, :), wyladowało w farbowaniu na jednych warsztatach..jak już udało mi się to cholerstwo skonfiskować, w ramach wymiany ubrań na zimowe i poszlo na strych, to w listopadzie szukałyśmy sukienki na slub, i moją córkę olśniło, że przecież na strychu jest świetna sukienka.. :)

    A co do zakupów, to od jakiegos czasu mam schemat : worek buraków, worek marchewki, worek cebuli, worek kaszy..masło,oleje. Sama nie mogę czasem uwierzyć, w kontrze do tej prostoty, jak patrzę na ludzi w sklepach, z koszykammi pełnymi kolorowych paczuszek, i jeszcze mam ciekawe spostrzeżenie, żeby porównywać wygląd właścicieli koszyków z ich zawartoscią..Wiem, ja jestem już pod tym wzgledem "skrajna opcja", więc brzmię drastycznie.
    Niemniej, serdecznie pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różnica polega na braku lansu, doczepionego do tego giezła.
      Fistaszki ogólnie uważam za trujące. Nie tylko z powodu ich alergizujących mocy. Ale może nie mam podstawowej wiedzy.
      Wygląd nic Pani nie powie. W zasadzie zakupy w Biedronce robią wszyscy, niezależnie, że tak powiem od statusu. Tym bardziej zestawienie wyglądu z zawartością koszyka. Ostatnio półki penetrował obok mnie pan o gębie buraka i wystroju zewnetrznym nie lepszym. Chamsko i naocznie żarł cukierki czekoladowe z palety, rzucając papierek z powrotem, z komentarzem "No, muszę wiedziec, co kupuję" Cukierków nie kupował, a były to "michaszki", które żadną nowością na rynku słodyczowym nie są. Czasy peerelu wręcz pamiętają, chociaż wtedy były nieco mnie syfiaste. Następnie małżonka pana buraka włożyła do koszyka łososia norweskiego świeżego i ośmiorniczki.
      Niestety, ta marchewka w worku i cebula w worku ma w sobie to samo, co marchewka i cebula na biedronkowej palecie i ta, która dostają dzieci w szkole. Różni się tylko tym, że pewnie nie jest umyta. Wiem, jak są uprawiane warzywa "na sprzedaż", przez ludzi, którzy z tego tylko żyją. Chyba,że ma Pani inne, pewne, źródło, bo oczywiście, nie wszyscy tak uprawiają.

      Usuń
    2. ,,Fistaszki ogólnie uważam za trujące. Nie tylko z powodu ich alergizujących mocy. Ale może nie mam podstawowej wiedzy'' Mimo że i tak cokolwiek byśmy napisali będzie to sączenie jadu, pozwolimy sobie wytłumaczyć skąd i dlaczego wzięła się opinia o właściwościach uczulających tego popularnego dodatku spożywczego. Otóż z owych orzeszków robi się tak zwaną pożywkę dla szczepów wirusów używanych następnie do produkcji wielu szczepionek podawanych noworodkom w pierwszych dniach życia. W ten sposób PROGRAMUJE się układ immunologiczny małego człowieka do zwalczania składników szczepionki w tym składników użytych jako pożywka.Uczula się małych ludzi specjalnie nie tylko na ta roślinę, również na mleko, jajka które są wykorzystywane w ten sam sposób przez koncerny farmaceutyczne.
      Teraz do @Krystyna bardzo krótko, z osóbkami nie rozumiejącymi prostego przekazu nie dyskutujemy :)
      Pozdrawiamy

      Usuń
    3. Oprócz tego, ten zawarty w nich tłuszcz jełczeje, co jest następnie "zabijane" poprzez umamlanie tych orzeszków w czymś tam smakowitym -karmelu, itp.
      No i zresztą po co "fistaszki", jak mamy własne orzechy włoskie i laskowe - przepyszne.Nie przemierzają tysięcy km w ładowniach statków, nie zdążą więc zaśmiardnąć. Bywa, że niektórzy maja także dostęp do tego, co produkuje buczyna, co jest również zdrowe i jadalne.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..