czwartek, 24 marca 2016

Na czasie

No to tak: część porządkowo - higieniczną przygotowań przedświątecznych mam załatwioną. Właściwie.
Że włączyła mi się palma perfekcyjnej hałsłajf? I że porządek się utrzymuje a nie -robi?
Palma może mi się włączyła, ale nie ta. Raczej ta wiosna-nie wiosna, która nastała bardzo wcześnie, pogania do działania, a działać zewnętrznie nie pozwala idiotyczną pogodą. Bo, tak prawdę mówiąc, myję te okna a spoglądam na funkiową rabatkę, która wymaga przekopania. Ścieram kurze, a zastanawiam się, jak przywiozę ziemię na skalniak z sadu i skąd wezmę piasek. Nie znoszę prac zanikających, które u mnie zanikają błyskawicznie (W piątek pomalowana ściana na klatce schodowej już została Starszym upaćkana sadzą, co dla mnie jest objawem wdupiemania. Bo oprzeć się dla równowagi można tak, by z szacunku dla cudzej pracy, nie spierdzielić dopiero wykonanej)
Utrzymywanie porządku w domu gdzie jest tyle zwierzaków (3 koty, 2 psy i Tatuś) jest czystą iluzją. Gdyby się chciało perfekcję w tym uzyskać należałoby ze szmatą, szczotą i turbo na odkurzaczu codziennie spędzać parę godzin. Nie jestem maniakiem i są rzeczy przyjemniejsze niż taniec ze szczotą. Więc utrzymywanie porządku sprowadzam do oblatywania co wieczór powierzchni płaskich na odkurzaczu ( z wyjątkiem niedziel, bo usunięcie śmiecia z podłogi przy pomocy odkurzacza jest dla Starszego  bardziej grzeszne i zrobienie tego za pomocą szczoty), pilnowania, by rzeczy znajdowały się na stałym dla nich miejscu, by wykluczyć szukanie. Nawet jak wepchnięte i kolanem dopchane, ale jest, gdzie miało być. Jak mam czegoś szukać, to autentycznie rośnie mi ciśnienie i zaczyna się coś robić na poddaszu.
Więc od czasu do czasu trzeba sięgnąć głębiej i np. odkłaczyć odkurzaczem książki na półkach. Co (UFF!) wymaga wyjęcia, przetarcia i ponownego ustawienia. A, ponieważ jestem już starszej daty, to mam swoje fisie i książki mają stać tak, a nie inaczej. No, tak, żebym obcemu, siedząc w kuchni, mogła powiedzieć, w które miejsce ma sięgnąć po "karafkę", a w które po "sztukmistrza" np.
Zanikalność prac zastraszająca, bo wczoraj umyte szyby już są "wynoskane" - teraz właśnie gebelsina pracuje nad dekoracją szyby w pokoju - po trawaniku wozi się jakiś obcy koteł, a gebelsina u drzwi podskakuje jak na sprężynkach i jęki wydaje "a-wył-wyłwył", które koteł ma wiadomo gdzie. No to chwilę potrwa, zanim koteł załatwi po co przyszedł i pójdzie precz. Nadstawki zastałam rano pootwierane, a wieczorem obserwowałam Klemurkę, jak sobie sprytnie otwierała drzwiczki pd komody stojąc na. Po czym z góry weszła, ukokosiła się na mojej torebce i tak została do rana.
Leniwcem poszłam oczywiście. Lambrekiny dwa mi już obrzydły, wypadało maszynę wyciągnąć i popracować tfurczo. Ale jakoś stan umysłu mi nie pozwalał. Więc kwestię lambrekinów obskoczyłam dwoma dziwnymi obrusami.

To chyba nie jest obrus, a raczej pareo. Urzekło mnie w szmateksiaku tymi ognistymi kołami i nabyłam. Z wiskozy jest chyba, bo ładnie lejące. Czekam na "Taką czarną szmatę sobie na oknie powiesiłaś?" Tatuś na razie nie komentował. 

Nie przypominam sobie, żeby mi aż tak na mózg padło, by coś takiego w charakterze obrusa nabyć. Raczej dostałam w prezencie. Leżało toto w szafie z innymi obrusami, aż doczekało się zastosowania. W charakterze lambrekinu kuchennego chwilowo ujdzie. Aż nabędę coś żółto-zielonego, żeby uszyć nowy.


Kiełbaska "in statu nascendi". Areczek sprawdza zapach.

Szyneczki i schabiki powiązane i spakowane. W tym roku poszłam z postępem i nabyłam siatkę. Przy trzeciej już doszłam do wprawy w upychaniu padła w siatkę.

Kiełbaska przyjmuje właściwą postać. Jak zwykle Tatuś trzyma za koniec, bo tylko on potrafi tak trzymać, żeby była właściwie nabita. Z braku Dziecka, ja robiłam za korbowego.

A potem pojechaliśmy jeszcze do miasteczka, zrobić zakupy, które musiały być zrobione w ostatniej chwili. Na eczwórce Tatusiowi włączyła się szajba kawaleryjska i depnął 125. Co jest prędkością zbyt dużą zważywszy na wiek lambordzini połączony z wiekiem kierowcy oraz ograniczeniami na drodze. A na dojeździe do miasteczka i tak był korek i musieliśmy opłotkami. Skutek był taki, że rozbolała mnie głowa. Na końcu zakupów była biedronka w poszukiwaniu dżemu z owoców, a nie syropu monsanto. Przede mną i za mną w kolejce stali radośni chłopcy zza wschodniej granicy, którzy nad moją głowa wymieniali się uwagami na temat słodyczy mango. Nie wiem czemu po angielsku.Po czym temu nad moja głową, z tyłu, włączyła się orkiestra dęta z perkusją. Zabiłam go wzrokiem. Chociaż chłopczyk sympatyczny był i taki radosny. Ale mój łeb!

A na koniec wzięłam się za babeczki, bo to przecież babkowe święta. I tak musiałam kibicować Tatusiowi, który odpalił wędzarnię. A, wiadomo, prędkość kosmiczna to on odpala tylko lambordżinim, natomiast chodzenie po schodach sprawia mu trudność.

5 komentarzy:

  1. Iwonka, ja oniemiałam z zachwytu :)
    pozdrawiam Cię codziennie i świątecznie
    Rena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reniu, że z powodu? Tych ognistych kółek? Bo chyba nie firankowego obrusika...
      Też Cię pozdrawiam. I Twoje sierotki-już-nie-sierotki skrobam za usiem...

      Usuń
  2. Świetne są te szmateksowe tkaniny:-) też mam podobne, kupione dla samych kolorów i delikatności włókna, ale oryginalnością ich wykorzystania zaskoczyłaś mnie totalnie, naprawdę, w bardzo pozytywnym znaczeniu:-) nie robiłam wyjątkowo wędlin, bo kiedy zeszli budowlańcy z robót, okazało się, że już jest prawie za późno na marynowanie, a zatem będą mięsa pieczone; właśnie ponastawiałam wszelkie jarzyny do gotowania, jajka do faszerowania w skorupkach na ciepło, bo takie lubią najbardziej moi ludzie, no i pisanki w łupinach cebuli zwykłej i czerwonej, no i żur ugotuję; lubię wstać wcześnie, i zrobić, co jest do zrobienia, bo potem trzeba już dom ogarnąć, przy zwierzakach zawsze na ostatnią chwilę:-) już myślałam, że nie dam rady przygotować świąt, coś mi się stało w stawie skokowym w czwartek, opuchlizna kostki, ból niesamowity, chodzić nie mogłam, a urazu nie przypominam sobie żadnego, ale na drugi dzień już było lepiej, tylko ślad na stopie jak po zapaleniu jakimś; pewnie sks, jak to mówią:-) podziwiam za cierpliwość przy wylepianiu foremek ciastem, ale babeczki oddadzą pewnie za poświęcony czas doskonałym smakiem, no i pochwałami najbliższych:-) dlatego warto; widzisz, zawsze mi u Ciebie długo schodzi z tym komentowaniem, co najmniej jak nowy post:-) życzę pięknych Świąt, ciepłych i rodzinnych i pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale u Ciebie powstało za to coś nowego i trwałego. U mnie natomiast samo zanikające. Na pochwały nie liczę - moi są miszczami szukania dziury w całym. Wszak zawsze znaleźć można. Pozostaje tzw satysfakcja własna lub jej brak.
      Pozdrawiam Pogórze.

      Usuń
  3. Iwona wesołych świąt jesteś wielka w tym wszystkim i z tym wszystkim pozdrawiam.Acer

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..