niedziela, 15 maja 2016

durny maj

Parafrazując: mokro, zimno i w mordę nie ma komu dać. A czasem by się przydało. Dla rozładowania atmosfery.
Pada, kropi, rosi, leje. Właściwie na okrągło tak. Trawa rośnie jak ogłupiała i mnie zarasta. A jak się nie wykosi w porę, to potem - siądź i płacz. Takie siądź i płacz zrobiło mi się "za płotkiem". Zostawiłam tam trawę niekoszoną biorąc pod uwagę kozy. Kozy były tam niewiele razy ( A właściwie koza jedna, czyli Królowa Matka. Wpuszczałam ją tam luzem, a Czarne Diablę na zewnątrz -na sznurek. Ze względu na jej stan nie mogą być razem, bo Czarne zaraz idzie na łby i mogłoby uszkodzić zawartość) i, jak to kozy -poskubane odrobinę po wierzchu pod płotem, a dalej sawanna.

Piątek mnie wyczerpał totalnie. Przed południem trudna sprawa do załatwienia. Potem Ciota - musiałam umyć jej głowę. Do tej pory nigdy nie myłam głowy osobie siedzącej. W dodatku nad umywalką, która była za nisko. Ostatecznie spłukałam jej to prysznicem, cała w stresie, że  za długo trwa i Ciota wyziębnie.Potem pomogłam przebrać koszulę, zawiozłam z powrotem i kazałam w wyro. Po czym posmarowałam nogi. Jak posmarowałam wcześniej, to była poprawa zaraz, a potem sama sobie nie posmarowała, bo "nie miała kiedy". I tak się zastanawiam, co to będzie i jak to będzie, gdy ona z tego szpitala wróci. Bo jest nieruchawa całkiem. A ja nie bardzo czuję się na siłach latać do niej. W dodatku całokształt naszych dotychczasowych stosunków odstręcza mnie od poświęceń. Więc coś trzeba będzie wykombinować, albowiem opieka instytucjonalna prze GOPS nie istnieje w zasadzie.
Z powodu zajęć intensywnych psychicznie i fizycznie około 15-tej padłam i powstałam dopiero po 18-tej. Nie sama z siebie oczywiście - zbudziła mnie Czarna, której wewnętrzny zegar wskazywał, że pora na jedzonko już minęła, a pańcia sztywna jakaś. No to przylazła i zaczęła mnie nosem trącać.
Nakarmiłam więc wszelkie głodomory wewnętrzna i zewnętrzne, coś tam zgarnęła ze środka i padłam na powrót.

A poranne wstawanie mi się podsunęła na okolice szóstej. Pewnie po tym, jak dwa razy w tym tygodniu Ciota mnie obudziła telefonem o 5.20.
No to wstaję, wypuszczam psy, co jest nawet korzystne, bo jeszcze mi żadne auta nie jeżdżą ani Patryki do autobusu nie chodzą i nie muszę się martwić, że Czarna poleci.
Sobotni ranek jakoś obiecująco wyglądał (okazało się, że to były miłe złego początki), więc załatwiwszy harmonogram złapałam się najpierw za podkaszarkę, a potem kosiarkę wywlekłam i wykosiłam podwórze. Kosiłam z koszem , ale trawa, mokra jak licho, nie bardzo chciała w ten kosz iść. W dodatku, tak mniej więcej w połowie zaczęło padać. Miałam zamiar odpuścić, ale Starszy pojawił się na horyzoncie z zamiarem przestawienia traktora. No to przestawił, a ja resztę wykosiłam "na siebie" (Kosiarka ma tylny wylot i jak zdejmę kosz, to mam trawę w oczach i we włosach. Myślę tylko, żeby mi jakimś kamyczkiem, albo czymś innym podobnym, po oczach nie zarzuciła. Oczywiście istnieje maska do koszenia, ale oczywiście nie używam, co by mi natychmiast KasiaBHP zarzuciła. Kosiarka ma także wylot boczny, ale tam się jakoś muli i nie otwieram.) Jak kończyłam to przestało padać. Nie napadało wiele, więc postanowiłam ukosić trawy kozom, tam gdzie specjalnie zostawiłam. Jak przygotowałam sprzęt, to znowu zaczęło padać, tak że kosiłam "na zapalenie płuc". A potem znowu przestało.
Jak przestało i "się podkasało" nawet, to wymyśliłam, żeby może posadzić wreszcie ogórki. Pomidory też by wypadało, ale ten kawałek, który został pod pomidory trzeba by ponownie "wyskrudlić", bo się zielono tam zaczęło robić. W tym celu należałoby pomóc Starszemu przypiąć agregat, a ja się nie czułam na siłach, żeby walczyć z opornym żelazem. Pod ogórki zostawiłam 3 rzędy ze znaków oraz dwa poszerzone międzyrzędzia i przelecieliśmy to motyczką na zmianę ze Starszym. Okazało się, że ogórków jest 25 torfowych doniczek (na ogół po 2 do 4 szt w doniczce) i nie wystarczyło do końca dwóch rzędów, więc resztę uzupełniłam nasionkami.
W trakcie oględzin gdzie co wschodzi czy nie wschodzi okazało się, że jakieś bydło żre kapustę i rzodkiewkę. Grządki są zrobione na polu, gdzie w ub. roku rósł rzepak. Rzepak jest z tej samej rodziny co rzodkiewka i kapusta. Więc rozmnożony cudownie w glebie robal spożywa zastępczo, co posiałam. Musiałam  sięgnąć po chemię, niestety. Dostało się też rabarbarowi. (Walduś, który ma obok plantację zostawił mi jedną karpę. Zrobiłam z niej 4 sadzonki, włożyłam gówno w dołek, a to pieroństwo, nie dość, że listki wypuściło anemiczne jakieś, na łodyżkach cieniuteńkich, to w dodatku te listki całe w maciupeńkie dziureczki. Znalazł się amator rabarbaru! Ale precz mi stąd!)
Pomidory poczekają do wtorku.( No bo w poniedziałek drugi dzień Zielonych Świątek i na wsi się świętuje. W pole iść nie uchodzi.) Te moje pomidory się zebrały i nawet dość zadowalające sadzonki wyszły. Niestety, to co wysiała Rzeszowska dogorywa na balkonie. Trochę żal, bo zakupiłam nasiona różnych ciekawych odmian i nastawiałam się na pyszności. Swoich mam około 50 sztuk, więc kupować już nie będę. Kupię tylko paprykę, jeżeli jeszcze uda mi się trafić coś ciekawego, bo moje nasiona też dałam Rzeszowskiej do wysiania i wyszło nico.
Zimni ogrodnicy przeszli w tym roku na lajcie i w zasadzie mogłam, wzorem sąsiadów wysadzać wcześniej. Ale - z jednej strony się jednak obawiałam, a z drugiej - cały czas miałam jazdę z Ciotą i trudno się było rozerwać. W sumie - wolałabym, żeby z tymi ogrodnikami było jak zwykle, czyli w nocy przymrozek, a w dzień ciepełko. Przymrozków nie było, a ciepełko majowe możemy sobie raczej wymarzyć.

Drzewa owocowe kwitły jak szalone, ale wiśnie jedynie występują. Może trochę częściej niż w ubiegłym roku, ale nadmiaru, jak dwa lata wcześniej - nie będzie. Na konfiturę będziemy pozyskiwać. Zobaczymy za chwilę co pokażą jabłonie, które kwitły przecudnie i huczały owadem pracowitym. Śliwki nawet gęsto, ale nie było jak i kiedy opryskać, bo albo lało albo duło, więc będą z wkładką mięsną. (Drzew owocowych w zasadzie nie opryskujemy. W tym roku był zamiar, ponieważ wszystko wskazuje na to, że robactwo wszelakie, po tej zimie bez zimy, ma się bardzo dobrze. Jedynie nasz ulubiony czerwony ślimak się dotąd nie ujawnił i istnieje domniemanie, że ubiegłoroczne susze trochę w tym udziału mają)

Durny maj i pewnie cały rok znowu taki durny będzie, na co wszystko wskazuje.
Teraz za oknem jęczy i wyje jak w listopadzie. Planowaliśmy odwiedzić znienacka Rzeszowską, bo ma dziś imieniny. Nawet placek jakiś upiekłam wczoraj na okoliczność (Cytrynowy. Mocno cytrynowy wyszedł i puszysty, tylko cienki nieco, bo mi się z tego wszystkiego blachy pokićkały i wzięłam największą. Ale przynajmniej nie trzeba będzie paszczy rozdziawiać nadmiernie w celu połknięcia. Tylko prezentuje się mało efektownie.)
Przy tych wiatrach nie wiem, czy się naszym lambordżinim będziemy pchać w drogę.

Nic to. Na razie idę pozaglądać, jak się ma moja ""ciężarówka" Coś mi się wydaje, że mnie znów przetrzyma i do pełni zaczeka. Właściwie na tę pełnię jej termin wychodzi, ale człek zawsze lata jak głupi i zagląda pod ogon, a potem sobie w brodę pluje, że można było spać spokojnie.

4 komentarze:

  1. Właśnie syn oberwał kamieniem, który wyleciał spod kosiarki, w kostkę; kostka sina, spuchła, już myśleliśmy, że trzeba będzie do doktorów iść, ale chodzi; wieczorem wykonałam alarmujący telefon na Pogórze, że przymrozki zapowiadali na tvn, trzeba poprzykrywać agrowłókniną posadzone pomidory i inne; kokosi się człowiek z tymi rozsadami po oknach, chucha, dmucha, a teraz jedna noc załatwiłaby całą pracę, jak to już nie raz się stało; zrobiłam 15 doniczek ogórków, i 15 doniczek cukinii, jeszcze czekają w foliaku na sprzyjający czas; sadzonki na zielonym rynku wcale tanie nie są, i jakby zebrać do kupy, to wcale ładny grosz trzeba by wydać na nie; kupuję tylko selery, pory, kapustę czy kalarepy, aksamitki też sobie wysiałam, bo sadzę je potem między warzywami, może rzeczywiście trochę odpędzą szkodniki:-) trzeba mi w kominku zapalić, zimno jak w psiarni, kto to widział taki maj:-) pozdrawiam zza miedzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aksamitki dobrze robią marchwi - odpędzają drutowce. Ale w tym roku nie posieję. Mam marchew posianą z cebulą na zmianę (rządek marchwi/rządek cebuli) tez im dobrze tak razem. Natomiast pomidorom bardzo dobrze robi towarzystwo nagietków. Wysiałam cały rząd. Potem przepikuje tu i ówdzie. Nagietki w ogóle sa super. U mnie wielozadaniowe, ale tylko te zwykłe - lekarskie, najprostsze. Chronią pomidory,kozy jedzą je z upodobaniem, robię susz na herbatki i mieszanki oraz maść nagietkową, która jest niezastapiona na różne różności.

      Usuń
  2. Jakoś spóźnieni ogrodnicy, u mnie zimno i paskudnie. I jakoś wychodzi, że jak ma być chłód do po Zośce (17-19) a nie przed.
    A można posiać i aksamitki ( u mnie mówią byczki) i nagietki? Bo całe słoje nasion mi się poniewierają .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że można. Wszystko można siać, co zechce rosnąc. Za bardzo nie znam, ale psychiczne nastawienie mi podpowiada, że jednak nie obok siebie, czyli nagietki Tu, a aksamitki (śmierdziuchy) -TAM. Ale mogę się mylić.
      Najlepsze jest to, że w moim wiejskim markecie sa sadzonki śmierdziuchów po 1,50 szt. Co woła o pomstę do niebios. I chyba jednak nikt ich nie kupuje.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..