poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Na miotle latam czasem

Po domu głównie na miotle i to regularnie, od czasu, jak odkurzacz padł i nie powstał.Ale czasem latam na miotle wirtualnie, kiedy stosuje szamańskie metody (rodem z ciemnogrodu) - leczenia moich zwierząt. Oczywiście, nie jestem na tyle dufna we własną wiedzę, żeby brać odpowiedzialność za wszelkie przypadki. Weterynarze od "Huberta" sporo na mnie zarabiają.
Niestety, bywa, że są to pieniądze wyrzucone w błoto (patrz: Stefan).
Ostatnio też wyrzuciłam kilkadziesiąt złotych na leki dla Księżniczki. Których w końcu nie zaaplikowałam, bo Księżniczka wymiotowała antybiotykiem.
Księżniczka jest już w latach. W dodatku udało nam się ją nieco przypakować. W dodatku Księżniczka, po pewnym wypadku, w wyniku którego zerwała pazur u tylnej, łapy nie daje sobie obciąć pazurów.
W dodatku Księżniczka ma fanaberie, jak to z księżniczkami bywa.
Zaczęło się jakieś dwa tygodnie temu. Księżniczka namiętnie lizała lewą łapkę w okolicy pazurków. Udało mi się pooglądać - wyglądało na ropień przy paznokciu. Nabrany, ale nie mający ochoty pęknąć.
Bez auta jesteśmy od jakiegoś czasu, więc dostarczenie Księżniczki celem oglądnięcia okiem fachowym nie wchodziło w grę. Zadzwoniłam. Miła pani poinstruowała mnie: moczyć w rywanolu, okład z rywanolu, nic na ropień, jak tylko rywanol. Oprócz tego dać antybiotyk dogębnie.
Pani zafascynowanie rywanolem stało w głębokiej sprzeczności z moim do niego stosunkiem popartym negatywnymi doświadczeniami. Po prostu uważam, ze rywanol to jest świństwo, które tylko tym się wyróżnia (podobnie jak gencjana , z którą też mam złe wspomnienia), że cudownie i nieodwracalnie paprze wszystko na żółto.
No, ale pani doktor wie, że działa. To posłuchałam pani doktor. Nie całkiem do końca, bo obczytawszy internet stosowałam ten rywanol na zmianę z roztworem sody. Oraz, również zachwalanym antybiotykiem dowymiennym. Jakoś pomogło. Co? - Nie wiadomo.
Za parę dni Księżniczka nie chodzi w ogóle. Nawet na trzech łapach nie próbuje. Pooglądałam. Tym razem łapka prawa. Wyglądało na to, że jakaś opuchlizna na poduszce. Jak opuchlizna, to przyłożyłam altacet w żelu. Rano rozwinęłam - niby lepiej, wygląda jednak, jakby się coś wysączyło. Wobec tego znów rywanol. I pyralgina przeciwbólowo. Pies nie chodzi w ogóle. Nie je, nie pije, nie wydala. Postawiony na trawniku - kładzie się i liże bandaż. Oglądam wczoraj łapę kolejny raz - okazuje się zgrubienie przy pazurze, takie jak w lewej tydzień temu. Doktórka kazała przekłuć, ale wtedy się nie zebrałam w sobie na kłucie psa. Teraz jednak albo rybka, albo pipka, bo pies cierpi za bardzo, wygląda jakby miał temperaturę, tabletkę zwymiotował. Wysępiwszy od Elki igłę jednorazową, spsikawszy łapę octeniseptem, kujęłam. I nic! Przy podobnej akcji w gabinecie siknęło jak z fontanny i potem ciekło nadal. A tu tylko trochę krwi - ki czort? Więc pierniczymy rywanole! Idę do łazienki, gdzie rośnie jedyny w moim domu (dzięki kotom!) "kwiatek" - bujnie rozrośnięty aloes, który dziwnie wytrzymuje moja sklerozę i przetrwał już niejedną ciężka suszę. Obrywam dwa listki, myję, obcinam kolce i przekrawam "na grubość". Rozkładam na gaziku miazgą do góry, wyciskam dodatkowo "żel" z drugiego listka i na łapę. To tak około dwudziestej.
Globusa mam okropnego. O położeniu się do łóżka nie mam mowy, więc siedzę i "łowię karpia w internecie". Około północy zaczyna mi tupać na poddaszu, że może już ten okład za długo. Robię następny identyczny i zmieniam opatrunek na łapce. W końcu się kładę, bo ile można. Dziś rano pies przybiega! na czterech! łapach. Wynoszę ją na trawkę, bo licho wie, może to chwilowe takie. Na wszelki wypadek biorę "chustę", żeby przynieść, jakby co. Pies pomyka (bez smyczy i obroży) w takim tempie, że łapię zadyszkę pomykając za nią.Pomknęła na taką odległość, jaka w ciągu ostatnich tygodni była w ogóle nieosiągalna. Po drodze zgubiła opatrunek z łapki, więc sobie trochę polizała.Po powrocie łapka została zdezynfekowana i nowy okład z aloesu.

A ja się pukam w łeb, że taka stara i taka durna. Dziecku kładłam aloes na żywą ranę - trzy palce przerżnięte nożem podczas akcji unieszkodliwiania idioty, których się doktórowi z pogotowia nie chciało zszywać. Paluchy pogoiły się błyskawicznie i bezśladowo. Podobnie, jak kolano otarte przy ślizgu bocznym na deerce. I podobnie, jak wiele innych razy. Czemu się wahałam z tym psem i   poparłam pani wet uwielbienie dla rywanolu (wbrew własnym do niego uczuciom)? Bo tam rana, a tu ropień? W każdym razie - definitywnie precz z rywanolem. Szamańskie metody górą.
(Dziecko mnie zapytało -co to są szamańskie metody? Są to metody, których żaden lekarz by nie zlecił a przemysł farmaceutyczny by na nich nie zarobił, a skuteczne są bardziej niż inne.)

Z szamańskich środków stosuję z powodzeniem (i jakby ktoś spróbować chciał, to nie odradzam):
-jaskółcze ziele (napar) na skórne problemy kozie
-nagietek w postaci maści selfmade na rany otarcia itepe
-napar z nagietka do  przemywania oczu (lub z herbaty najczęściej -czarnej, bez papierka)
-maść arnikową na stłuczenia , siniaki, krwiaki po wenflonach i innych takich (a na stłuczenia u małych dzieci stosowałam mydło - takiego świeżo nabitego guza należy grubo zamydlić - guz znika błyskawicznie i bez śladu - żaden siniak po nim nie zostaje)
-"tatarczuch" czyli nasiona kobylaka, czyli szczawiu końskiego na biegunki u ludzi i zwierząt (dawałam nawet moim dzieciom, gdy były małe) - dla mnie rewelacja, żaden medykament tak nie działa
-rumianek jedynie w postaci kupnego azulanu. Żadne napary do mnie nie przemawiają, chyba, że do płukania włosów dla naturalnych blondynek - ładny odcień daje, farbowane moż eniech lepiej nie próbują)
- olejek z drzewa herbacianego na skórne problemy, uciachanie komarem itepe, z opryszczką włącznie, co wypróbowałam wielokrotnie, bo niestety wirus mnie ma i się uaktywnia, jak jestem kiepściejsza lub w większym stresie. Żadne cebule, miody ani maści tego nie robią. Po maść trzeba do apteki, a ten olejek mam zawsze w domu.
Aha! I mój Brat przy swoich astmatycznych dolegliwościach stosuje napar z czarnuszki - po prostu te chlebkowe czarne ziarenka zalewa wrzątkiem, chwilę trzyma pod spodeczkiem, a potem wypija razem z nasionkami. Wyjątkowo piszę o czymś, czego  nie wypraktykowałam, bo sama nie lubię doniesień i rad typu JPDP(PwM). Ale skoro mój Brat astmatyk w ubiegłoroczne upały wielokrotnie był zmuszony wzywać pogotowie, by mu pomogli odnaleźć oddech, a tegoroczne upały (odkąd łyka te nasionka) mu nie szkodzą, to znaczy, że coś w tej czarnuszce jest. Chyba nie bez powodu nazywana jest "złotem faraonów".

No to taki bukiecik zaniosłam dzisiaj Zielnej Pani (trafiając mimochodem na pogrzeb)

Spróbuję wymienić skład: krwawnik, maruna, komosa, rdest, mięta, melisa, tymianek, oregano, koniczyna różowa, dziurawiec, ogórecznik, nagietek, koper, czosnek niedźwiedzi, "boże drzewko", jarzębina, pszenica, żyto, jakaś trawka z ładnymi nasionami ( zdaje się,że nazywa się "drżączka") i coś, co ma taki purpurowy długaśny kwiatostan i jest tu nazywane "proso". Dziurawiec, boże drzewko i marunę podrzuciła sumsiadka, reszta własna. Brakło jabłuszka i makówki....

Przedwieczorem pieseły zapragnęły wyprowadzić panią ( choć pani miała w zamiarze pójść nakarmić przeżuwacze). Pieseły zostały wrzucone "za płotek", ale na nic się to nie zdało - i tak trzeba było pójść po sznurek i pomaszerować z piesełami w pola.Na okoliczność niedyspozycji Księżniczka została wyjęta z obroży. Która to obroża dziwnie zaginęła w akcji. Księżniczce wigor wrócił, więc musi być ograniczana, ponieważ asertwność jej rośnie proporcjonalnie do wieku i np. polecenie "wróć" jest wykonywane w trybie: "wrócę, jak uznam za stosowne".

Księżniczka "za płotkiem" węszy "górnym wiatrem", co u niej do rzadkości należy. Zwykle sznupie. Na okoliczność niedyspozycji została także ostrzyżona. Wyglądała jak 77 nieszczęść: stary, chory i zaniedbany, opuszczony pies. Strzyżenie odbyło się komfortowo - klientka leżała na boczku na grubej warstwie kocyków. Kłaczaste kłaki, z którymi zawsze jest problem,  nie były ruszane, żeby zbytnio nie męczyć zwierza. Jak wydobrzeje całkiem, okaże się, że na łapach kołtun na kołtunie.

I portrecik.
Grzywka nie była ruszana, broda tudzież. I jak zwykle Księżniczka złapała w brodę jakąś suchą trawkę.

Na froncie walki z ciotczynym ludożercą chwilowo spokój.W czwartek o świtaniu Ciotka ewakuowała się do Rz. Żeby "trochę pomieszkać u siebie". Miała zamiar załatwić perukę, ale ten zamiar chyba nie był na siły liczony. W naszym ukochanym, umiłowanym kraju nic nie może być dla obywatela łatwe i proste. Zlecenie na perukę trzeba najpierw "podbić" w NFZ. Nie wiem, po jaką cholerę: jeżeli takie zlecenie jest wystawiane tzn. pacjent jest klientem NFZu. Czy nie wystarczyłoby udać się z tym zleceniem do sprzedawcy, a ten wysłałby faksem kopię do NFZ, żeby sobie odnotowali wydanie? Albo informacja inną drogą, w końcu jakiś eWUŚ funkcjonuje, internety są wszędzie... Zdaje się, że nasz system opieki zdrowotnej na niemieckim był wzorowany. No to niechby sobie popatrzyli, jak za Odrą załatwia się zaopatrzenie w niezbędne środki. Filozofia żadna, a jakie uproszczenie życia.
Ciotka podobno miała zapodać, że po drugiej chemii  wraca do siebie i tam zostaje. No i wynajmie sobie kogoś do opieki. Ciekawe na jakich zasadach i za ile? (Jeżeli ktoś miał do czynienia z osobą poddawaną tej terapii, to zdaje sobie sprawę, jakie sensacje się potem odbywają.) No ale Ciotka jest 3S, a nawet cztery, bo jeszcze Samostanowiąca. Przewiduję, że będzie powtórka z rozrywki...
Ciotka idzie do szpitala  jutro. Zobaczymy, jak to wyjdzie, bo może się zdarzyć, że znowu będzie miała wyniki kiepskie i nic z tego (Ciotka sama decyduje, które z przepisanych leków zażywa, a które nie. Tym razem wypadł z listy jakiś steryd i środek zawierający żelazo.)

PS. W związku z zawieruchą w komentarzach, włączyłam ich moderację. Za utrudnienia przepraszam. 






10 komentarzy:

  1. Zadziwia mnie to działanie ziół. Ktoś to kiedyś musiał na sobie próbować
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wypróbował. Na pewno. I nie tylko na sobie. W dodatku setki lat temu. Jak szarlatanów - farmaceutów (koncernów) nie było.
      Teraz tez niektórzy stosuja i mają się dobrze.
      A taki Różański w dodatku te ziółka naukowo rozpracowuje, tak, że wiadomo co w nich leczy.
      Ja stosuję tylko te, co do których mam własne, pozytywne doświadczenie.

      Usuń
  2. Bardzo proszę napisz ile tej czarnuszki na szklankę i jak często w ciągu dnia pić,jestem już zmęczona kaszlem i dusznościami, jakoś trudno mojej lekarce trafić z lekarstwem.Moje psy staram się leczyć sama, zbyt drogo kosztuje weterynarz i nieraz miałam wrażenie ,że jest to tylko wyciąganie pieniędzy.Krystyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czarnuszka (nasiona): 1 łyżeczka od herbaty. Zalać szklanką wrzątku. Parzyć 20 minut pod spodeczkiem. Zamieszać przed wypiciem. Pić nie więcej niż 2 razy dziennie. Można ewentualnie zastąpić ten napar olejem zimnotłoczonym z czarnuszki, 2 razy dziennie po 1 łyżce. Podobno drożej wychodzi i nie jest tak łatwo dostępny, jak nasiona.
      Oprócz tego mój brat używa "Krople Wykrztuśne O.Grzegorza", nie Pectobonisol z apteki, tylko właśnie te krople, biała etykietka z pomarańczowo-różowym paskiem u góry, na którym jest napisana nazwa. Krople kupuje w sklepiku u franciszkanów.
      Przy męczącym kaszlu, takim suchym, krtaniowym rewelacyjnie działa (co wielokrotnie wypróbowałam na rodzinie) tymianek z majerankiem: 1 łyżkę suszonego tymianku i 1 łyżkę majeranku wrzucam na 1 litr wrzącej wody. Natychmiast wyłączam i przykrywam pokrywką na 15-20 min. Pić letnie, tak ok 3/4 szkl na raz.
      Moje Dziecko twierdzi, że działa napotnie, bo akurat po tym napoju podanym na noc się wypociło. Ale może to był zbieg okoliczności z przesileniem choroby. Starszy nic podobnego nie anonsował, a to jego zwłaszcza kurowałam tym naparem.

      Usuń
    2. Dziękuję,zaraz zaopatrzę się czarnuszkę i od twego zacznę,pojedynczo ,żeby zobaczyć jak skutkuje.Ten sklepik u franciszkanów muszę poszukać w internecie u mnie w Gdańsku nie spotkałam,a może nie wiem że jest będę szukała , ale zacznę od czarnuszki.Przesyłam pozdrowienia dla ciotki ,mój zły na razie śpi po naświetlaniach i niech się nie obudzi.Krystyna

      Usuń
    3. Z tego co wygrzebałam w internecie wynika, że franciszkanie w Gdańsku też mają jakiś sklepik.
      Te kropelki są też internetem dostępne. Kosztują tam ok 18-18,50. No ale zapłacisz za przesyłkę, a tak - spacerek na Świętej Trójcy

      Usuń
  3. Bardzo lubię do Ciebie zaglądać, miła Sąsiadko, bo Ty mądra kobita jesteś! ... mądrością życiową, wypraktykowaną i nielukrowaną:-) ... tyle kadzenia:-) bukiet na Zielną mnie zachwycił, najprawdziwszy, a wiesz? chyba piołunu Ci zabrakło, ale chyba "Boże drzewko" przejęło jego rolę ... pamiętam ten zapach z kościoła, taki gorzko-odurzający:-) ... oj, kosztują te zwierzaki, kosztują, poczułam po kieszeni, kiedy Mima zachorowała, potem sterylka ... ale cóż zrobić, kiedy tak się je lubi:-) pozdrowienia ślę za miedzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i wcięło mi gdzies odpowiedź. Wujek Gugl sobie czasem robi po swojemu.
      Piołun nawet mam w moim ziołowym ogródecku. Ale krzaczor wyrósł ogromny, jakieś wiatry go połamały i wycięłam. Aktualnie wypuszcza nowe pędy. W zasadzie ten piołun mam, bo mam (podobnie jak walerianę, którą mi sąsiadka Danusia przyniosła, więc wsadziłam, ale po co mi ona?), ale nie używam. Problemów gastrycznych nie posiadam, poza tym to silna trucizna i trzeba z nim uważać. Ale niech sobie rośnie.
      O kosztach utrzymania tej mojej piątki darmozjadów lepiej nie wspomnę. Żeby było śmieszniej - te z których mam korzyści konsumpcyjne (i nie tylko) są w zasadzie bezkosztowe.

      Usuń
  4. witaj Colorado, dziękuję za wizytę, twój bukiet jest piekny, i potrafisz wymienic wszystkie zioła i zboża, ja niestety nie potrafię, a co do zbóz, moja wieś jest taka mało wiejska choc tereny sa wspaniałe, to jest tylko jeden hodowca bydła, zboże rośnie daleko, trzeba byłoby jechać

    mój bukiet wisi w sypialni, choć starym zwyczajem powinien zostać zatknięty za święty obraz....
    ciekawy masz blog, pozwolę sobie tu cichutko przycupnąć :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak. Miałam łatwiej. Najbliższa pszenica jakieś 50m od domu.Taki przodujący rolnik ją tam miał, ale chyba nie siał kwalifikatem, bo żyto się trafiało (skąd, jak u nas chyba nikt żyta nie uprawia, a takie zanieczyszczenia powstają jako pozostałości w kombajnie po koszeniu innych zbóż)i jakaś taka inna pszeniczka wąsata. Więc mu troszeczkę wyczyściłam, zrywając parę kłosów na trochę przed żniwami.
      Ktoś mnie pytał, czy potrafię odróżniać zioła w naturze. W zasadzie tak - każdego chwasta na mojej plantacji, na polnej drodze, w trawie w sadzie - znam po imieniu. Ale są takie ziółka, których wartość znam, a nie wiem, jak wyglądają.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..