poniedziałek, 19 września 2016

Jak nie pada, to nie pada.

No, a potem, jak już lunie, to katastrofa.
Lato było suche nad miarę. Uprawy wyszły takie ło, bo ileż można z tą woda latać. Najbardziej się to na dynię i paprykę przełożyło. Drugiego pokosu siana po prostu nie było, a od pewnego momentu w ogóle nie ma co ukosić kozowatym, tak że głównie na witaminach są - buraku liściowym, jarmużu i nagietkach. Oraz co tam sobie skubną na gumnie.
W sobotę zaczęło się jakoś kitrać na nieboskłonie i zanim wyciągnęłam Starszego, żeby lambordżinim pojechać po zaopatrzenie dla kóz na sobotnią i niedzielną kolację - już zaczęło kropić. Gęsto od razu. Złapałam w locie jakąś dynię, jakieś cukinie i parę buraków i na podwórze już w strugach deszczu zajechaliśmy. Ale jeszcze był to po prostu deszcz. Starszy przez chwilę myjnię lambordżiniemu urządził, po czym go, z parasolem, ewakuowałam do domu. I właściwie tyle co próg przekroczył - jak LUNĘŁO!
Ponieważ efekty świetlno-dźwiękowe temu nie towarzyszyły, więc stałam w oknie kuchennym i obserwowałam, mając przed sobą budynki gospodarcze. Wyglądało, jakby ta woda się z chmury pod ciśnieniem wylewała, bo odbijała się od dachu, nad którym powstała około pół metrowa warstwa mgiełki z odbitych od niego kropelek. Naszą stroma drogą płynęła rwąca górska rzeka, cała szerokością.
Lało tak intensywnie jakieś pół godziny, potem nieco ustało i wtedy usłyszałam sygnał. Karetki? Zatrzymało się toto wyjące gdzieś w pobliżu, więc wyjrzałam oknem na przeciwną stronę ( w stronę "gościńca", czyli drogi powiatowej biegnącej przez wieś) i zobaczyłam, że to nie karetka, a śmieszne autko miejscowej ochotniczej straży. Straż? Po co straż? Przecież w taką ulewę się palić nie może. Aha, jak się nie pali, to znaczy, że tonie. Więc ubrałam, nieprzemakalną rzekomo bundeswerę i polazłam robić tłum.
Zaraz na początku (tzn. na końcu "naszej" drogi) natknęłam się na strażaka udrażniającego spływ do kratki, który to, w największa ulewę sumsiadka Dańcia pieczołowicie zatykała. (Idea, jaka kazała jej w strugach deszczu narabiać łopatą jest dla mnie niepojęta. Pierdolce umysłowe bywają różne, ale zwykle skrajne warunki, w tym atmosferyczne, jakoś ograniczają ich przejawy. Tymczasem na Dańcię nie ma złej pogody..)
Domy położone po zachodniej stronie drogi prawie toną. Woda przelewa się przez mostki nad przydrożnym rowem. Po wschodniej stronie dwa gospodarstwa zalane: Matysiakowa ma pełne podwórze wody, która spłynęła z pól. W dodatku z kratki, która powinnna zbierać wodę z asfaltu - woda wydobywa się fontanna i dodatkowo ja zalewa. Więc kobiecina leci z workiem z piachem na te kratkę. U Toli obora i stodoła w wodzie po kolana, po drugiej stronie Dorota ma znowu pod progiem. Dokładna powtórka z rozrywki sprzed dwóch lat.

Resztka wody spływająca z góry "naszą" drogą. I śmieszny wózek OSP

Szczątkowy strumyk. Płynie już tylko jedną koleiną, którą sobie cudnie wyżłobił. W trakcie ulewy to była rzeka na całą szerokość drogi.

I teraz ta koleina jest rowem głębokim miejscami na 20-30cm

U Doroty woda pod progiem.

A tu widać, jak cudny mosteczek trzyma. Z góry idzie wierzchem, za mosteczkiem metr niżej.

Woda już "tylko trochę" wylewa się z rowu na jezdnię. Trudno w dodatku powiedzieć, że jest to "woda", bo to co płynęło jedną strona naszej drogi było brązowe i cuchnące. Co zastanawiające jest, ponieważ nie ma tu nigdzie gnojników ani szamb. Czyżby kanalizację wymyło?

Pojawiły się ostatecznie 3 jednostki straży i wypompowywały tę wodę do rowów duuużo dalej, żeby trochę uratować Dorotę i Tolę. Pojawił się też wreszcie sołtys i zapytał "o co chodzi?", chociaż gołym okiem było widać o co. Po czym stwierdził, że "woda przyszła, woda pójdzie", czym ludzi wqrwił nieco. Był tam ponoć też ktoś od wójta, kto najwięcej wysiłku włożył w to, by zapobiec informowaniu prasy lokalnej.
Ale do akcji przystąpiła młodzież, która ma w nosie "bójta się wójta" i w niedzielę rankiem zjawiła się pani z "Gazety Jarosławskiej", której problem przedstawiono obszernie. Podkreślając przy tym fuszerki dokonane przy robieniu chodnika oraz wdupiemanie urzędasów powiatowych i gminnych.
Osobiście połopatowałam trochę śniegówką, żeby zmniejszyć ilość wody stojącej u drzwi garażu/warsztatu. Niestety, Dziecko robiąc posadzkę zlikwidowało istniejące tam odprowadzenie wody. Efekt taki, że w warsztacie było mokro tak jakoś do połowy posadzki.

Na poprawę humoru oraz dla spożytkowania kozowego twarogu, który zaczął mi się spiętrzać, zrobiłam sernik. Po czym zdziwiłam się, że jest to ciasto, które się tak błyskawicznie robi (ale to z kozowego twarogu się tak robi, bo on jest prawie jak serek homogenizowany i wystarczyło go tylko blenderem ruszyć) Po czym, w momencie wsadzania do piekarnika, zaskoczyło mi, że żadnego masła tam nie dałam. Co nie zaszkodziło sernikowi absolutnie, bo twaróg z pełnego mleka robiony. Zjadł się pilnie przez niedzielę, oczywiście wstępnie, na gorąco nawet próbowany. Sernik na ciepło - tez dobry.

Resztki (?) żurawi wypłoszyła zmiana pogody. Za to na gumnie pojawiły się sójki. Moja bundeswera okazała się jednak przemakająca i mam w tej chwili 3 kurtki mniej lub bardziej mokre. Może w końcu należy się rozejrzeć za czymś na prawdę nieprzemakającym. Domniemywam, że w związku ze zmianą pogody więcej osób wpadło na ten sam pomysł.





10 komentarzy:

  1. U nas w sobotę, na Pogórzu, ledwie pokropiło, ale grzmiało dookoła groźnie; pamiętam taką sytuację jeszcze z mieszkania w bloku, jak przyszła ulewa, to wyrzuciło żeliwną pokrywę od kanału, a stamtąd poszedł gejzer do góry, no i w piwnice blokowe; potem spece wszystko przerabiali, poczynając od drogi; niestety, natura wytknie każde błędy projektowe i wykonawcze, 50 lat się uda, a 51 będzie sprawdzianem:-) u nas króluje jabłecznik, ale tuningowany, z pianką i kruszonką; jabłek mnóstwo, dziki przychodzą, chrupią i mlaszczą wieczorami w sadzie; u Doroty ładny domek z bala, czasami zdarza mi się przejeżdżać przez okoliczne miejscowości k.P-ska, zawsze mnie łapią za oko:-) żurawie pewnie czekają na sprzyjające i ciepłe prądy powietrzne, które je poniosą wysoko i daleko, bo na razie zastój w niebie; pozdrowienia ślę zza miedzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, jak zastój, jak lecą klucz za kluczem. A czasami parę kluczy się komasuje, jak dzisiaj np.
      A ten dom Doroty to niestety ruina prawie. Zauważ linie okapu dachu. To jest taka indywidualna tragedia, bo Dorota już mocno niemłoda, samotna i bez środków na remont. Tę "powódź" jakoś przetrwała, tylko na próg wyszła. Ale poprzednim razem było z nią niewesoło.

      Usuń
  2. Teraz to nie zwykli strażacy tylko Zespoły Ratownictwa Technicznego
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aha, bo ratować technicznie w zasadzie tylko mogą. Przy pomocy szpadla i motopompy, do wypompowywania wody. Oraz przewozić lokalny zespół śpiewaczy na gościnne występy. Bo do pożaru ani rusz - jakieś mundurki specjalne wymagane, na które gminie już kasy nie starczyło, jak powymieniała stare auta na śmieszne meblowozy. Zresztą unijne pieniądze na to wykorzystując. A mogli choć jeden taki "wóz bojowy" zostawić, bo sprawne były, a za tę kasę kupić mundurki dla jednej chociaż drużyny.

      Usuń
  3. Jak to natura nie potrafi po równo - u nas (Lubelszczyzna) sucho, kwiaty zdychają, trawa żółta, grzybów w lesie ni widu ni słychu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agpela, u mnie zdechło, co miało zdechnąć już trochę temu. Deszczu było na lekarstwo całe lato, susza przeraźliwa. Dopiero na samym początku września odrobinę pokropiło w ciągu dwóch dni, z zastanowieniem wielkim, dzięki czemu wzeszły posiane właśnie rzepaki. I od tamtego czasu ciągle spiekota i sucho. W sobotę dopiero lunęło rzęsiście, w niedzielę padało nieco, a dziś przez cały dzień zimno i pochmurno, ale kropić zaczęło dopiero teraz.

      Usuń
  4. Oj, ulało u Was zdrowo a właściwie niezdrowo. Woda potrzebna ale spokojnie i jednostajnie niech kropi i trzy noce, niech mgli i rosi. Boję się takich ulew i obfitych deszczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wczoraj władze miały sraczkę i latała komisja za komisją. Nie wszystkie dotarły, gdzie należało, bo im godziny wyszły. Wszak urzędnik do 15-tej pracuje. Niektóre nie dotarły, bo stwierdziły, ze nie w ich zakresie działania. Dziś artykuł w lokalnej gazecie. Dziecko przybyło i zobaczyło. No i opeer dostałam, że ubrałam się jak bezdomny, a wiedziałam, że gazeta będzie.
      Z takiej błyskawicznej wody pożytek żaden - nie zdąży zamoczyć, co trzeba - spłynie i tylko szkód narobi.

      Usuń
    2. Też to mam, ubieram się po swojemu a rodzina kreci nosem, że jak kupcowa czyli bez gustu. Ale krzyczeć na siebie nie pozwalam.

      Usuń
    3. TTo nawet nie chodzi o gusta, bo "normalnych" strojów nie krytykują. Zresztą gust każdy ma własny i o gustach się nie dyskutuje. Chodziło Dziecku o to, że ubrałam się w robocze stroje, w tym w panterkę, która jest o pół metra wzrostu za duża, bo do Dziecia należy, w zw. z czym wyglądałam "jak bezdomny"...

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..