sobota, 19 listopada 2016

i po zimie...

Na szczęście! Niestety, nie zachwycam się. Co nie oznacza, ze wrażenia wzrokowe są mi obojętne.(Zwłaszcza była taka jedna brzózka, która dziwnie liści nie straciła i tym ognistym oranżem się pięknie od bieli ogólnej odcinała) Jednak okoliczności namacalne są tak uciążliwe, że często nawet odbiór wizualny przesłaniają.

Wracamy ze spaceru tak właśnie. I to już wielokrotnie po drodze otrzepywane. W lepkim śniegu Księżniczka ledwie dźwiga łapy.

Spacery z psami w okolicznościach wstępnie zimowych stają się uciążliwością. Fanaberyjność Księżniczki z wiekiem rośnie: biega (o ile to można bieganiem nazwać, gdy każda łapa jest dociążona śnieżnym balastem) w poszukiwaniu choćby pojedynczej trawki. Jak nie znajdzie  - wracamy z niczym, a właściwie z całą zawartością. Księżniczka idzie do wanny, bo to najprostszy sposób na usunięcie śniegu - prysznicem. Suszymy, po czym za chwilę znów zajmuje pozycję pod drzwiami. I da capo....
Co mnie przygniotło psychicznie do siąścia u maszyny. ""Pekeś" - skrojony uprzedniej, mało zimowej zimy, czekał na właściwy moment, a raczej na odpowiedni mus i przymus, bo inaczej bym się nie zabrała.

 Już prawie koniec. Maszyna się spisała, raz tylko dając czadu, ale jakby wiedziała, że pomysł kiepski: prawie całą lamówkę bawełnianą przyszyłam bez dolnej nitki. Po czym okazało się, że taka lamówka nie będzie. I na szczęście nie musiałam pruć. 

Finito. Prawie, bo jeszcze gumki w nogawkach/ rękawkach(?) do wciągnięcia. 

Cały kombinezon recyklingowy. Gdzieś w jakimś szmateksie nabyłam nieprzemakalne dziecięce szelesty, przyzwoicie podgumowane za całe 8 zet. Trochę zabrakło - ten czerwony nylon, który zalegał od lat, się akurat nadał. A na ściągacze został poświęcony osobisty golfik, który mnie wqrzał.
Wiedziałam, że tak będzie - uszyłam (na jedno podejście -5 h przy maszynie z malutkimi przerwami wynikającymi z harmonogramu) i warunki się zmieniły. Nastał mróz, śnieg przestał oblepiać Księżniczkę. (Nie zakładam jej wtedy kombinezonu, bo w kombinezonie też jest cała nieszczęśliwa.) A potem sobie zniknął, nawet dość bezboleśnie, błota nie narobiwszy zbytnio, zapewne z powodu strasznego wiatru, który natychmiast suszył.

Okoliczności zewnętrzne, głównie jako wyniki ludzkiej, kretyńskiej działalności, wywołują ostatnio wqrw permanentny, który zdaje się, zaczyna już mi szkodzić. (Aha, sąsiad właśnie lata na kosiarce! Ratuuunku!)
Poprzez czyjeś skretynienie, wdupiemanie i olewanie odbyłam właśnie 11 -tą od połowy sierpnia rozmowę z przedstawicielem operatora na Te. Rozmowy moje dotyczyły tego, żeby pozostałe moje 3 numery (2 przeniosłam do operatora na Pe) były wciąż na jednym koncie, na jednej fakturze, która będzie w dalszym ciągu dostarczana na e-mail. Do września było jeszcze jako tako, nie były na jednej fakturze, nie wszystkie faktury przychodziły, ale przynajmniej się płaciły poleceniem zapłaty. Nagle otrzymałam pismo, że jakaś rata jest niezapłacona! Odbyłam kolejną rozmowę, w trakcie której się dowiedziałam, że jakiś dałn majstrował przy moim  adresie email (po co, skoro on tam był od lat?!) i zmienił domenę z o2.pl, na 02.pl - przeciętny gimnazjalista wie, że nie ma takiej domeny pocztowej. W związku z czym faktury szły w niebyt wirtualny. Oczywiście wracały! Ale to już nikogo nie obchodziło. W dodatku dla tego jednego numeru zostało utworzone nowe konto bankowe i wycofane(!) polecenie zapłaty. Wqrw mój sięgnął sufitu, gdy dziecko, używające tego telefonu otrzymało sms, że za 3 dni wyłączą, bo niezapłacony abonament. Kolejna rozmowa, co do której obawiałam się skutków jak poprzednio. Dodatkowo informacja przez e mail. Wybrałam się wczoraj do punktu, że może Adaś mi to ureguluje ręcznie. Szczęście, że  z Dzieckiem jechałam, bo na jego numer zadzwoniła panienka i oznajmiła, że w końcu będzie tak jak chciałam. No to poczekam do 3.12 i zobaczymy.

Koleżanka założyła sklep internetowy. Postawienie tego i wrzucenie na serwer zleciła firmie. Miły pan, zasypujący koleżankę różnymi dodatkowymi ofertami współpracy, odpłatnej oczywiście, sklep "wykonał", wrzucił linka, żeby se przetestować. Mogłam to zrobić, ale kobieta jeszcze nie była gotowa do wszczęcia działalności handlowej, więc nie było pośpiechu. Sklep jest postawiony na dżumli z komponentem hikaszop - samograj dla średnio zaawansowanych komputerowo i umiejących poczytać stronę wsparcia in inglisz.
Pan chyba nie do końca umiał, bo sklep nie działa - konkretnie- nie wysyła mejli do właściciela ani do klientów. Pan należność nienależną w wys 1,5 tys oczywiście skasował i dodatkowo pobiera miesięczny abonament "za opiekę". A teraz jest właśnie na urlopie i się nie odzywa. Chroń Was, Panie Boże przed takimi firmami i takimi ludźmi. Przypomina to dawną, anegdotycznie opisaną działalność ekip budowlanych: "Franek, trzymaj ścianę, ja idę po zapłatę" Jak widać filozofia pracy wiecznie żywa, choć wszelkie filozofie się w międzyczasie tak zwanym zdążyły zmienić.
Między innymi zmienia się ostatnio jakaś filozofia (filozofia?!) dotycząca systemu oświaty. (Ma nie być o polityce, ale mus jakiś się zrobił). Jak pamiętam, rewolucja oświatowa została przeprowadzona za rządów ugrupowania, którego potomkiem jest obecne. Niezapomniana pani minister, hrabina eR, w/g której, w odpowiedzi na "drożność" systemu, wiejskie dzieci mogły gęsi pasać, po ukończeniu skróconej podstawówki. I obecny zachwyty nad systemem fińskim, który jest wysoce efektywny, bo postawiono na "demokratyczność" wyrażającą się tym, że każde dziecko ma mieć jednakowy dostęp do edukacji na każdym poziomie.Czemu służyć mają m. innymi "lotne biblioteki" wiejskie. (Ahoj, PeeReLu! A u nas już od lat wiele bibliotekarek wiejskich gąseczki pasie na zasiłku lub emeryturze pomostowej.) Oraz system kształcenia nauczycieli: W czasach, gdy ja startowałam na studia pedagogiczne nie było może, jak w Fin. -12 kandydatów na jedno miejsce, ale ze 4 było. Wcześniej trzeba było zdać solidną maturę oraz egzamin wstępny. Studia nauczycielskie zaoczne były dostępne tylko dla praktykujących nauczycieli, a nie - jak obecnie - jak ktoś się już nigdzie nie dostał, to może systemem sobotnio-niedzielnym "uczyć się", jak nauczać. Samemu będąc z gruntu niedouczonym. Stara dobra reguła, że"nauczyciel powinien wiedzieć coś o wszystkim i wszystko o czymś" już dawno poszła w zapomnienie, ponieważ pojęcie "wykształcenie ogólne" (czyli właśnie "coś o wszystkim")  straciło swoje pierwotne znaczenie, będąc synonimem ukończenia marnego ogólniaka.
I tak - marne wykształcenie ogólne, marniutkie studia na jakiejś prywatnej pseudouczelni, które należy prześlizgać najtańszym wysiłkiem umysłowym, marnego często umysłu, dają takich marnych pracowników, marnych byznesmenów, którzy z powodu swej niewiedzy i podstaw moralnych, działają w przeświadczeniu, że są w stanie wszystko (jak pewien Tadzio, który u nas czasem "do wszystkiego" robił; do Łańcuta wwiózł mnie pod prąd, zapewne z powodu jajek przysmażanych wypadniętym ze sporta ogieńkiem; z piekarni jako kierowca został zwolniony po pierwszym kursie, bo bułki pozawoził do zgoła innych odbiorców. Ale twierdził, "ze samolot? Pewnie ze bym dał radę, zeby mi tylko dali lecieć". Łooo..)
Wiem, co mówię, bo 35 roczników przez "moje ręce" przeszło, z których wielu magistrów, a nawet mgr inż. dziwnym cudem jakimś tymi mgr zostało. Biorąc pod uwagę, że zasada iż z wrony orła nie będzie w dalszym ciągu jest żywa, choć niewielu o niej słyszało. Dziś. Zapewne. (Wiele takich wron wystrojonych w orle pióra z góry na nas spogląda)


A w międzyczasie odszedł Cohen. Odszedł, ale jakby pozostał. Na szczęście wciąż można go słuchać.

9 komentarzy:

  1. Mój Amik pudlowaty takie kule śniegowe łapie, a na gładziutkiej Mimi nawet śladu nie ma, nawet mokra nie jest; i dobrze, że zima poszła precz, mentalnie wcale się do niej nie przygotowałam i obcym mi był widok za oknem, a także przywdziewanie na nogi mężowskich filcaków, bo tylko w nich nie sypał się śnieg do środka; ja tak nie mam za bardzo kontaktu z ludźmi, za to mąż czasami wraca do domu i para bucha z niego z wściekłości na ludzką, a zwłaszcza urzędniczą indolencję, skąd oni tam się wzięli? żeby tylko decyzji personalnie nie podjąć, tzw. dupochrony, zabezpieczyć się wokół tonami papierków; a już zakupy w takim markecie budowlanym to istny horror, nikt nie potrafi udzielić konkretnej odpowiedzi, pływaki-żółtobrzeżki, żeby nie wiedzieć, co na półce leży; ani mechanika, ani urzędnika porządnego, aj! długo by gadać, bo to tylko wycinek moich obserwacji; a tak w ogóle, to obawiam się, że grozi nam niedługo druga Grecja, jak na polityce się nie znam; moi synkowie załapali się na zmiany szkolne, jeden skończył w starym trybie, drugi poszedł nowym, tyle książek na zmarnowanie, pamiętam, jak minister R. z samozadowoleniem wypowiadała się gdzieś, że "ziarno zostało zasiane", przepchała swój projekt, i teraz znowu "abarot"; przy najbliższych opadach śniegowych proszę o zdjęcie Księżniczki w nowym uniformie:-) a już wyobraźnia podsuwa mi obraz Tadzia z przypiekanymi klejnotami, co tam kierownica, jazda pod prąd, jak takie niebezpieczeństwo czyha w kroczu:-) pozdrawiam wczesnoporannie, niedzielnie, jak rzadko kiedy:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A propos całości - no, właśnie. Więc szkoda gadać, bo zdrowiu szkodzi dodatkowo.
      a propos Tadzia - ja wtedy patrzyłam to na niego, to na szosę, bo w tej jeździe pod prąd na wqrwie ciężkim byłam. W dodatku trzeba było skręcić w prawo, a dureń jechał lewą jezdnią, z pasem zieleni zadrzewionym pomiędzy(wiesz pewnie, jak się od naszej strony wjeżdża do Łańcuta)Dopiero ja wylazł u celu zobaczyłam wielką dziurę wypaloną w fotelu. Ale on chyba jakiś odporny był na przypiekania wszelkie:pewnego razu dosypał sobie cayenne do flaków. Tyle, że przybrały kolor pomidorówki. I zjadł bez żadnych efektów na obliczu w trakcie jedzenia. Dzieci, które wtedy malotami były, do dziś wspominają jego wyczyny (czasem robił za bejbi sitera, choć gorsze to pewnie było, niż gdyby same zostawały)
      Niedzielnie, porannie, jak zwykle i po deszczyku, który jakoś cichcem spadł

      Usuń
  2. Ale te wrony byłyby bardzo dobrymi rzemieślnikami różnymi - a to elektryk a to instalator c.o. czy wod-kan, a do każdego elektronika potrzebna bo sterowanie. Tyle, że im się robić nie chce - aby na tira albo zarządzać ( znaczy mgr zarządzania nie znając żadnego języka obcego zaliczyć), aby tylko paluszki białe były. A w tej reformie jakoś nie słychać o przeżytkach - zawodówkach bądź technikach zawodowych, co mnie wkurza niesłychanie. Dawno temu obowiązek nauki był i każdy leniwy albo z niskim ajkju musiał choć zawodówkę skończyć. A jak zawód miał to i robota się znalazła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama wiesz, ze swojego doświadczenia, i ja wiem także, że dobry tzw. "majster" jednak powinien reprezentować jakiś poziom "wzlotu". Niekoniecznie aż orli, ale jednak. I na TIR-a - też trochę bardziej skomplikowane niż poganianie konia batem. Do tego ogromna odpowiedzialność za przewożony towar, pojazd, innych uczestników ruchu, ogromne obciążenia psychiczne na długich trasach -nie dla gawronów.
      Moje doświadczenie życiowe podpowiada, że stopień wzlotu u osobnika można już po tym rozpoznać, jak trzyma łopatę, gdy mu się pracę najprostszą zleci...

      Usuń
  3. Racja. Wykwalifikowany operator koparki ręcznej...
    Obserwacja wskazuje, że wiedza swoje znaczenie ma. Nowoczesny budowlaniec czyli ofiara nauki partactwa i oszczędności u developerów różni się istotnie kwalifikacjami od podobnego osobnika, który skromniutki kursik technologii kładzenia płyt k-g czy ociepleń styropianowych itp. w ramach programu przeciwdziałania bezrobociu odbył.Sprawdziłam.
    Ale zmierzam do tego, że w systemie aktualnego szkolnictwa jest luka między edukacją podstawową (nieważne: podstawówka z czy bez gimnazjum) a.... prywatną szkołą tfu niewyższą ( bo na miano wyższej nie zasługuje). To miejsce powinno zająć szkolenie zawodowe dostosowane do możliwości intelektualnych i sytuacji życiowej osobnika. ( czyli elementarne bądż techniczne).I dać mu konkretne kwalifikacje zawodowe, uwzględniające nowe technologie, udział elektroniki, nowe materiały z nieznanych wcześniej komponentów itd. A zarazem pewność, że to co robi -robi dobrze, bo tak nauczono, a nie ' bo tak się robiło gdzieśtam'.
    Moi sąsiedzi - tirowcy - wspomnianych przez Ciebie aspektów pracy na tirach nie uwzględniaja. Liczą się czyste ręce, terminowe wypłaty ew. dodatki. Uciążliwości - d.. czasem ścierpnie, albo celnicy przytrzymają.
    Myślę, że włączenie R jest o niebo prostsze niż namówienie konia z wozem, żeby na wstecznym poszedł. Podobno porządny gospodarz bat miał, ale nie używał- prawda to?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Porządny koniowozak wyjątkowo namawiał konia do pójścia na wstecznym. Koń u dyszla jest zapięty naszelnikiem.Jeżeli koń idzie na wstecznym to pcha ten wóz dzięki temu naszelnikowi. Jest to wysoce dyskomfortowe dla konia i niezbyt bezpieczne. Normalnie koń ciągnie wóz, dzięki szlejom/postronkom/cięglom, które są umocowane u chomąta i przypięte do orczyka. Dobry koniowozak dba o swego konia, choćby dlatego, że ten koń go żywi i na wstecznym mu z wozem chodzić nie każe. Oraz bata używa do ozdoby. Tak przynajmniej robił mój Dziadek: na wozie było tyle ile koń mógł uciągnąć. Nawalenie c..wie ile i okładanie konia batem, żeby z tym poszedł to barbarzyństwo i zwyrodnialstwo. Bata Dziadek użył raz - przyłożył sąsiadowi, który pobił mojego Brata, będącego wtedy dzieckiem...

      Usuń
  4. Tak, spokojnie. Bo i tak będzie, co ma być w kwestii zimy.
    A jak na coś wpływu nie mamy, to pozostaje - spokojnie...
    No, cóż, fanem zimy nie jestem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Chciałbym zobaczyć Księżniczkę w tym kombinezonie, będzie jej ciepło i sucho. Upada etos pracy i zwykła przyzwoitość, żadnej pokory i empatii - a już myślałam, że tylko ja tak myślę.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..