sobota, 5 listopada 2016

zmiana nie-dobra

Podobno czas na zmiany. Zmieniają nam tu, tam i ówdzie. I mówią, że to dobre zmiany. No, ja tam nie wiem. Dla kogo dobre, dla tego dobre. (Np. ta ostatnia zmiana z akcyzą na auta: bidny Kowalski kupując złoma z landów sprowadzonego dołoży do interesu, natomiast reprezentant narodu, kupując lambordżini np, oszczędzi kupę kasy. Przypomina mi się anegdota w okolicy krążąca, dotycząca lokalnie wybranego: Jakoś tak w środku kadencji chłopy go dopadły pod młynem - No i jak, panie W? Mówiliście, że będzie lepiej!
- A nie jest? MNIE jest lepiej!)
Ale nie o te zmiany mi chodzi. W ogólności staram się nie interesować broszkami.
Natomiast bezpośrednio dopadła mnie zmiana czasu. Niby wróciliśmy do "właściwego", czyli słonecznego zegara, ale to nagłe skrócenie dnia o godzinę jest wqrzające, deprymujące i powodujące dezorganizację harmonogramów. Nagle psy, które dostawały kolacje o 18 tej zaczynają się dopominać o papu o 17tej! (No, niemożliwe! Już głodne! Przecież nie pora!) Kotów też zaczyna być nagle dużo jakoś, bo wszystkie trzy na raz znajdują się w kuchni, siedzą na środku i wpatrują się we mnie lub nawet zaczynają wierzchem chodzić.
Nie mówiąc już o zakłóceniu innych harmonogramów na styku: w sobotę wracałam z S. W Rz. już pociąg o 18 tej miał jakieś zaburzenia, podstawiony został dokładnie w godzinie odjazdu, podczas gdy zwykle stoi 20 minut wcześniej.
I do tego jeszcze inne okoliczności:
Pogoda usiłująca wiatrem zerwać nie tylko czapkę  z głowy, ale nawet głowę z karku.
Woda w kranie występująca jak efemeryda - pojawia się i znika. W międzyczasie koncert w rurach -psss, bul-bul, pss! A jak już się pojawi, to ledwie cieknie. Chyba trzeba się zaopatrzyć w dyżurne pięciolitrówki, żeby w razie W chociaż herbatę było z czego.
W tych wszystkich niesprzyjających okolicznościach wypada pomyśleć nad ZSD. Jeden  z opatentowanych babskich sposobów, to kupić sobie coś miłego. Niekoniecznie od razu etolę z norek, ale jakiś drobiażdżek sympatyczny.Niestety wymaga to ruszenia tyłka poza gumno.
Ale jest tez sposób na ZSD bez ruszania tyłka - miłe dla oka i podniebienia jedzonko!

W Ardenach podobno jeszcze złotojesiennie, ale moja ulubiona francuska bratanica musiała zaszyć się w kuchni przed halołynowymi przebierańcami. Takie były skutki tego zaszycia się, którymi się ze mną podzieliła (niestety, dla mnie były tylko efekty wizualne, resztę doceniał Pierre na talerzu): pierogasy z dyniuchą. Po wierzchu wala się szałwia, czosnek i tarty serek.

Przez te głupie halołyny dynie ropanoszyły się wszędzie. Niejako ubocznie również kulinarnie.


U mnie panoszą się w piwnicy. Z przeznaczeniem głównie dla kozowatych, ale wypadałoby samej spróbować, co się wyhodowało. Choćby po to, żeby mieć pojęcie o walorach poszczególnych odmian.

No to poszły do piekarnika: jedna butternut, jedna hokkaido i połowa białej. Ze skórką. Potem ta skórka schodziła bez żadnej łaski. Najsmaczniejsza okazała się ta biała. Tegoroczne hokaido -masakra jakaś, zapewne przez suszę i upały - twarda skórka, mączysty cienki miąższ. Piżmowa też niczego sobie...

Po co te dynie w piekarnik? Bo zaczęłyśmy z Puma wymieniać poglądy na temat ciasta z dynią jako substratem (nie w postaci nadzienia, bo u mnie konserwa kulinarna -odpada). Puma mi podesłała linki do przepisów na jakieś drożdżówki dyniowe. I się okazało, że do ciasta dodaje się dynię w postaci upieczonej i przetartej. O czym oczywiście nie wiedziałam. Bywało,że piekłam chleb z dodatkiem dyni, ale ścierałam ją po prostu na tarce, taka surową i już.

Wśród przepisów od Pumy była chałka dyniowa. 
Ponieważ przepisy  traktuję zwykle jako inspirację, więc tym razem z chałki dyniowej wyszło mi takie cuś:

Ciasto zostało rozwałkowane, posmarowane stopionym masełem i obficie zasypane cukrem z cynamonem, z przewaga tego drugiego. Następnie zwinięte w rulon, poustawiane na sztorc w tortownicy i upieczone. Z reszty powstała jeszcze taka mała strucelka marmoladowo nadziana. Na koniec polukrowane. A co! Niech jeszcze wygląda ładnie!

Wyglądało bardzo krótko, bo natychmiast zaczęło znikać. Po prostu gęba w niebie! Polecam. Zróbcie Sobie Dobrze, link do przepisu jest wyżej. Może być i chała, jak kto woli.

No i to był taki mały przerywnik muzyczny. Zawsze lepiej ruszyć tyłek i coś zdziałać, niż patrzeć w okno i przeżywać, co się widzi za.
(Chociaż ZA pojawiają się ostatnio miłe akcenty przyrodnicze: sójki zagościły na gumnie, sikorki wracają, na gościnnych występach jest jakiś szlachetny gołąbek. Nie wiem jeszcze, gdzie nocuje, ale rankiem widzę go jak śniada nieopodal obórki. No i plus dodatni dwudniowej wichury - wiało we właściwym kierunku i wywiało liście z gumna. Mówiłam cały czas, że grabienie liści to bezsensowne zajęcie?)

Jeden z plusów ujemnych nie-dobrej zmiany wiąże się z wieczornym wyprowadzaniem psów utrudnionym przez ludzka głupotę. Powyższy splot okoliczności spowodował, że wczoraj horror mały przeżyłam, na szczęście skutkujący tylko zdartym gardłem: Wypuściłam wieczorem psy na przedostatnie sikanko na gumno. Natychmiast pobiegły bezgłośnie aż pod stodołę - aha, coś było. Niestety, to coś było jeszcze aktualnie w postaci wolnego i swobodnego psa czającego się w mroku za lipą. Wolne i swobodne psy zachowują się nieprzewidywalnie, na ogół są ciężko wystraszone. Ten w pewnym momencie rzucił się pędem w kierunku szosy na co Czarna natychmiast za nim, wyciągając się prawie jak chart. A na szosie akurat był ruch jak na Marszałkowskiej w godzinie szczytu (nie, korek nie!) I to zapewne, oraz moje wrzaski Czarna zastopowało i skruszona wróciła. A dziś od rana znów jakiś wolny i swobodny pies palęta mi się po gumnie, wywołując słuszne oburzenie u psów domowych. Wrzask jest od rana.Psiaczek aktualnie zaprzyjaźnia się z kundlem sąsiadów, więc trase spacerowa mam zablokowaną.
Ciekawe, czy nastanie kiedyś taki cudowny moment,że ludzie się nauczą iż własny pies powinien przebywać na własnym gumnie, a poza jedynie na sznurku w rekach pana/pani?

Wczesnym rankiem zastałam staruszkę na wyrku w takim stanie. Ona nie jest ciepłolubna, jak Czarna. I zupełnie nie wiem, jak jej się udało tak skitrać w ten kocyk, który wcześniej leżał sobie zupełnie i dokładnie na płask. W każdym razie chwilę zajęło mi wysupływanie jej z kocyka, bo była nim wielokrotnie owinięta. To koc normalnych rozmiarów!

Póki co wylazło słoneczko, więc do boju!


12 komentarzy:

  1. Co to jest ZSD? u Ciebie wywiało, do mnie nawiało, to Twoje liście?:-) ale masz tych dyń różnych ... oglądałam kiedyś Nigellę, jak piecze dynię, pokrojone kawałki skropione oliwą, posypane czymś-tam, i niby potem dobre po upieczeniu; wypieki imponujące, i ten lukier; może by tak społeczny projekt ustawy, żeby nie zmieniali czasu? same kłopoty z tego; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje? Chyba aż na Pogórze ich nie wywiało! Chociaż, podobno wszystko krąży w przyrodzie. Niedawno padł mi pod nogi klonowy listek w miejscu, gdzie żadnego klonu nie było.
      Dynie pieczone - dobre. Ale wara od oliwy, bo to syf ostatnimi czasy. Rzepak kujawski zimnotłoczony jest pewniejszy, jeszcze się żadna mafia chyba do niego nie dorwała. Z tych moich najbardziej smakuje mi ta biała, a potem piżmowa, czyli butternut.Hokkaido w tym roku się nie popisała, w ubiegłym głownie nią się zajadałam. Te z obrazka na następny dzień rzuciłam na patelnię w obecności koziego sera, takiego już dojrzałego i czymś posypałam. Chyba płatkami papryki z agnexu. Pyszota była.
      O lukrze to ja tu już pisałam. Błyskawiczny jest: do rondelka kawałek masła, tak z 5 dag czyli ćwierć kostki, do tego cukier puder (na oko, ma być gęsto) i sok z pół cytryny. Mieszać do rozpuszczenia, nie gotować. Zdjąć z ognia i chwile poucierać w tym rondelku. Jak za rzadki, dosypać cukru. I zaraz polewać, bo zastygnie.
      Za ustawą się podpisuję!

      Usuń
    2. ZSD -Zrób Se Dobrze - kawka z ciasteczkiem, broszeczka, puszeczka, upieczona szarlotka, wypad do lasu - co tam komu. Może być i etola z norek lub kadilak, ale chyba nie każdemu jest aż tak źle, żeby zaraz kadilakiem to załatwiać. Zwykle jakiś mały drobiażdżek, niekoniecznie materialny, sprawę załatwia...

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. Obowiązków się olać nie da, niestety. I doskonale o tym wiesz. ZSD poprzez niewstawienie prania, to żadne zsd (chyba, że ma kto za Ciebie to pranie wstawić), bo nawiedzenie łazienki z przesypującym się koszem na brudne natychmiast zniweczy cała radochę chwilowego gnojstwa.
      A kadilak czemu nie? Piszę ogólnie. Czy w sferach kadilakowo etolowych nie istniej potrzeba zsd? Może nawet większa, bo napory różne większe. Więc jednej kadilak, a innej broszka.
      No i czemu nie szarlotka, skoro lubię szarlotkę? A że całej nie zeżrę i inni skorzystają?

      Usuń
    5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    6. Może potrafisz sobie wyobrazić, że każdy może mieć własne, indywidualne potrzeby. W związku z czym sposób na zsd tez każdy może mieć własny. No i ja, w ciągu 64 już prawie lat praktykowania zdążyłam się nauczyć, które i kiedy obowiązki można olać, tak, żeby chwilowe zsd się potem nie zemściło.
      Twoje jest TWOJE podejście do koncepcji zsd, bo sama koncepcja jest stara, jak świat. A, tak na marginesie - świetnie się rozwija w filmowej wersji "Smażonych, zielonych..."

      Usuń
  2. Dwudziesta trzecia a ja czytam i oglądam pierogasy z dynią, pieczone dynie, chałki i strudelki z dynią i marmeladą. No to poszłam do lodówki i wyjadam resztki kaszy z sosem grzybowym. Taką ma moc Twoje Iwonko pisanie. I popijam mlekiem zimnym.

    OdpowiedzUsuń
  3. Proszę o wytłumaczenie fragmentu: "bo wszystkie trzy na raz znajdują się w kuchni, siedzą na środku i wpatrują się we mnie lub nawet zaczynają wierzchem chodzić." Co to znaczy u kota "wierzchem chodzić"?:))) Kota mam od niedawna i szukam wszędzie "instrukcji obsługi".:)))
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kot różni sie od psa zasadniczo tym, że pies przemieszcza się po mieszkaniu podłogą, a kot (ten niewychowany i rozpuszczony, jak moje)głównie górą, tj: stołem, ladą kuchenną, parapetem, wierzchem lodówki, nawet kuchennych szafek. W kotach też nie mam doświadczenia. Ogarniam je głównie intuicyjnie. A jak trzeba to grzebię w sieci. Kiedyś znalazłam taka fajną strone, ale mi uciekła. Ale może tu zajrzyj: http://swiatkotow.pl/strefa-wiedzy/ oraz tu: http://jakwychowackota.cba.pl/index.php/jak-podac-kotu-tabletke/
      http://swiatkotow.pl/strefa-wiedzy/

      Usuń
    2. Dzięki.:) To już trochę więcej wiem.:) Zawsze miałam psy, kot to dla mnie wielka niewiadoma, zupełnie inaczej się zachowuje. Taki przygarnięty, jako 3-4 miesięczne kocię. Niewiadomego pochodzenia. To się teraz wzajemnie uczymy i oswajamy.:)
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  4. Smaczny ten post. Rozglądam się właśnie za dynią
    POzdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..