środa, 21 grudnia 2016

Odzywam sie, wreszcie

               Krok za krokiem, krok po kroczku... Itd. Jeszcze mnie szaleństwo nie ogarło.
Chałupę ogarnęłam z grubsza, na miarę możliwości, bacząc pilnie, żeby z żadnego krzesła, parapetu, czy stołu się nie spluzgnąć i biorąc pod uwagę, że świąt jest zaledwie 2 dni, a reszty - cała reszta. I w tej całej reszcie trzeba normalnie funkcjonować. A nie - naciągnąwszy się jak bury osioł przy przedświątecznych porządkach - ręką-nogą potem nie ruszyć bez uciążliwości.
               A tak, prawdę mówiąc, to zrobiłam w kwestii świąt głównie harmonogram. Z którego mi wynikło, że trzy dni mi wystarczyć musi. I tak musi, bo u mnie w rodzinie ciasto starsze niż trzydniowe już jest "stare" i nie nadaje się do jedzenia. Zakupy zrobiłam już daawno i jakby mimochodem, żeby się w ostatniotygodniowych dzikich tłumach nie kotłować. Piernik dojrzał, więc go w sobotę upiekłam, w ramach wynajdywania sobie zajęcia dla odstresowania. Z rozpędu zrobiłam także kruche ciasteczka cynamonowe. Z resztki piernikowego ciasta wyszło trochę piernikowych serduszek, sztywnych niesamowicie. Za radą jakiejś kuchennej blogerki włożyłam do puszki z połówką jabłka, ale nie widzę, żeby to jakoś na nie działało. Może lukier im pomoże.
               A właściwie to przez cały ten czas, kiedy mnie tu nie było zajmowałam się sprawianiem sobie (i paru osobom) przyjemności, działając m.in. w pracowni krawieckiej.
Najpierw dokończyłam zamówione lalczyne ubranka.

Druga sukienusia. W tym wieku robię pewne rzeczy po raz pierwszy w życiu. Tu po raz pierwszy wszywałam lamówkę wokół podkroju szyi. Zadziwiająco łatwo poszło. Okazuje się,  po raz kolejny, że nie taki diabeł... i nie święci te garnki ...

Porteczki na szeleczkach. Drugie były z dżinsu, ale aparat mi strajkuje i zdjęcie wyszło mocno nieostre.

I takie dwie czapusie z "moherku", który jest/był niezwykle sympatyczna włóczką.

Potem zrobiłam czapkę sobie, bo ta ubiegłoroczna za ciepła jakaś (miała być ciepła!) Pompon by się przydał. W międzyczasie zaliczałam jeszcze ratunkowo Rz. bo Najważniejsza wylądowała na kardiologii. Konieczne były "elektrowstrząsy" ( szkoda, że na nic innego nie działają), żeby ją nieco ożywić. Po czym musiałam ją odebrać ze szpitala, uprzednio zakupiwszy kwiaty i czekoladki. Więc czapka była podróżniczka i dziergała się w pociągu.

A potem załatwiałam gwiazdkowe prezenty na zamówienie. Fartuszek dla Kasi. Trochę niezgodny z  przepisem, ale falbanka mnie przerażała nieco, a te półkola z kolei zachwyciły w oglądanych gotowych fartuszkach.

Właściwie pierwsze w życiu lamówki. W dodatku lamowane koło i to na takiej długości. Tę różową upinałam i fastrygowałam nawet. Mimo to na winklach walczyłam z opornością materii, bo moja paryżanka grubego szyć nie lubi. A tam na rogu było w sumie 9 warstw materiału. Z szarą już było prościej, bo ścięłam rogi na okrągło i poleciałam na partyzanta - bez fastrygi, bez szpilek. Założyłam tylko jakąś taką stopkę z ogranicznikiem i poszło. "Nie święci garnki lepią" -  to ciągle powtarzane hasło mojej Mamy - super zachęta do działania, bo to znaczy, że jak zechcesz, to możesz, potrafisz, zrobisz, dasz radę.

I taftowa spódnica dla drugiej, OMC, Córki. Z półkola także. Tyle, że skrojona z dwóch ćwiartek koła. Zupełnym przypadkiem zrobiłam profesjonalnie. Tylko dlatego, ze spódnica o długości 75cm żadnym sposobem nie chciała mi się zmieścić na kawałku materiału o wym 1,5 na 1,5 m. Wybrawszy się do miasteczka zabrałam z sobą te 2 ćwiartki, z nadzieją, że może  a nuż mi się uda i pewna Danusia obrzuci mi je owerlokiem na poczekaniu. Faktycznie się udało, co mnie tak ucieszyło niezmiernie, jak mało który prezent. Czasem się zwraca to, że się nie było świnią ...
Ta tafta faktycznie jest mniej brązowa, a bardziej złocista.

Do tej spódnicy jest tiulowa halka. Tiul nabyłam sztywny. I jest tak cholernie sztywny, że chyba aż za sztywny. Góra jest z półkola i do tego doszyta falbana - 4,5 m marszczenia było. Ale się udało.Halka wszyta w pasek z tej samej tafty, z wciągniętą gumą. Pozostaje mi podszyć ręcznie pasek od spódnicy i przyszyć jakieś haftki. Dziergać dziurek w tym się nie odważę. I znowu -po raz pierwszy szyłam taftę i po raz pierwszy tiul. Paryżanka strajkowała nieco. Nie chciała szyć uczciwie cieniutkimi nićmi. Cieniutka igła się nie dał nawlec grubsza nicią. W końcu zostało to uszyte 80 tką, z tym, że wzięłam całkiem nowiutką z ogromnych zapasów wyjętą. Cienkiego bardzo paryżanka też nie chce szyć, musiałam ciągnąć materiał, bo miała tendencje do marszczenia. 

Oprócz pierniczków tych


Zrobiłam jeszcze pierniczki takie.

I takie. Ale te nie są jadalne.


No a teraz harmonogram pokazuje, że trzeba się brać za bardziej prozaiczne zajęcia. Z typu robót zanikających. Niestety. Czyli - Do Garów!

Pozdrawiam. Nie dajcie się całkiem. Ni i fajnie, że dziś świeci

10 komentarzy:

  1. Apeluję do żony o luz w przygotowaniach. Pewni by chciała ale nie potrafi
    Ot przyzwyczajenie
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. że też mój Starszy tak nie zaapeluje! On jakby akurat odwrotnie. A jeszcze to, a jeszcze tamto. No i oczywiście pierogi "to ja jem tylko twojej roboty", żadne kupne w grę nie wchodzą. I oczywiście kurczaczek w galaretce. Bez względu na to, ile już zrobiłam i ile jeszcze mam do zrobienia. Kurczaczek w galaretce musi być, choć nikt inny z rodziny tego nie tyka. W ub. roku robiłam tego kurczaczka na takim wqrwie, że powinien był zaszkodzić. Nie zaszkodził...

      Usuń
  2. Iwonka, taż ja paszczę rozdziawiłam z z zachwytu nad Twoimi zdolnościami wszelakimi. Klonować Ciebie trzeba! ja jednego egzemplarza zamawiam na już!
    Rena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Reniu, nie święci te garnki..., no wiesz.Ja to tak, o. Moja Siostra to była artystka rękodzieła wszelakiego: i szydełkowe koronki i przecudne obrusy krzyżykami śmigane, i dowolny wzór artystycznie wyrabiany na drutach czy szydełku, dowolny ciuch uszyty nieskazitelnie, a oprócz tego szpachla, wiertarka i te wszystkie takie zabawki bardziej niby męskie. Na łyżwach to ja byłam przy niej łamaga, o nartach nie wspomnę, bo nigdy nie potrafiłam, na rowerze też, a kierownica, to dla mnie tajemnica. Ona natomiast prawko zrobiła na zadupiu, a potem z tym zadupiowym prawkiem pomykała po Paryżu jak po zadupiu. A ja od 7 już lat wyrabiam stroiki na jej grób i tak sobie myślę, co by na nie powiedziała...

      Usuń
    2. Myślę, że była z Ciebie tak dumna jak Ty z Niej. Tak jak jesteś dumna z brata i on z Ciebie też. Takie rodzeństwo dobrze wychowane. Teraz siostra by powiedziała: dzięki Iwka, że nie kupujesz dla mnie tych gotowych koszmarów, tylko sama robisz od serca takie prezenty dla mnie...kocham Cię siostra.
      Rena

      Usuń
    3. Niestety, ZA dobrze wychowane. Za takie wychowanie, jak nam przekazała nasza Mama dzisiaj się bierze w dupę. Wot, mrzonki jakieś i idealizm...

      Usuń
  3. Dobrze mówić, nie dajcie się, moja teściowa już od początku grudnia mówi o lepieniu pierogów, uszek, a ja dopiero dziś zabieram się za robotę, nie wiem, przekora ze mnie wyłazi czy co:-) piernik dojrzewający wczoraj przełożyłam powidłami śliwkowymi i masą orzechową, zaszalałam, no ale jak tu nie wykorzystać własnych plonów; mąż zażyczył sobie jeszcze sernik "z błotem" czyli w cieście czekoladowym:-) tak nazwały ten sernik dzieci mojego brata, jak były małe:-) podzielę trochę między nas, to może damy radę:-) wędzenie było w sobotę, obowiązkowy karp zakupiony w płatach, i tyle, żadnych kapust z grochem, kutii i innych wynalazków, bo ja się napracuję, a potem trzeba wyrzucić; aaaa! kura w galarecie, czyli kura a'la "fałszywa ryba", o matko, ile to pracy kosztuje, nie zgłębiam tajników przygotowania nawet, znam z opowieści:-) aleś się naszyła tych różności, w gruncie rzeczy wzory jak dla dorosłej osoby, tylko rozmiar mniejszy:-) pewnie, że " nie święci"..., w końcu ręce ludzkie potrafią cudeńka zdziałać, trzeba się odważyć, i ... przyłożyć, a przy tej mnogości instrukcji w necie to i rakietę można zbudować:-) kiedy dzieci były małe, i trudny czas aprowizacyjny, człowiek sam wszystko robił, a teraz mi się nie chce, nie pamiętam, kiedy coś ostatnio wydziergałam, za to nadrabiam książkami, czytam dużo:-) to tyle w przerwie produkcyjnej pierogów i uszek, ciasto odpoczęło, można lepić:-) wszystkiego dobrego, Iwonko, na ten świąteczny czas, pozdrawiam zza miedzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, z instrukcjami internetowymi to tak jest, że pisać kużden może - jeden lepiej, drugi gorzej. Niektórym brak samokrytycyzmu, albo silą się na cóś tam i wychodzą kotlety potem z tego.
      A co do reszty - to właśnie najgorszy jest ten mus -na ogół robimy nie to co chcemy, tylko co nam ktoś wymamrze za uszami.
      Prace ręczne: wole to niż co innego. Jakoś się człowiek sprawdza, sam siebie i coś z tego zostaje. Ktoś się ucieszy, albo się ma coś innego niż wszyscy. Ja mam pokłady włoczek oraz innych rózności. Tylko przetwarzać.
      Nie znoszę natomiast czynności zanikających - za chwilę nie widać efektu i wiele godzin pracy tak sobie Frrr!

      Usuń
  4. A niech tam, powiem to głośno: taka żonka by mi się zdała! Takie piękne, własnoręcznie zrobione prezenty to już coraz większy rarytas. I wyobrażam sobie jakie zapachy pierniczkowe w Twoim domu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz co, mnie też. ja bym sobie szyła, dziergała, lepiła. A ona by byłą do gotowania, ze ściera i szczota latania itp. Ostatecznie mógłby być on. Chłop, jak się spręży to i ugotować i ze ściera polatać potrafi. Czasem nawet wśród nich są więksi maniacy tego latania ze ścierą i sprzatania okruszków.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..